[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Właśnie zaparzyłem świeżąherbatę.Albo jeśli pan woli, może się pan napić lemoniady.Chyba pan się zgrzał w tym garniturze?Postawił na podłodze torbę, podsunął sobie krzesło, pociągnął nosem i usiadł. To mój kombinezon szczurołapa poinformował nas, ściskając między kciukiem a palcem wska-zującym rękaw marynarki. Widzicie? Niewiele szczurów potrafi przegryzć coś takiego.W przeciwień-stwie do tych nylonowych kombinezonów, które dzisiaj noszą.Pomacaj zwrócił się do Danny ego, któ-ry niechętnie zastosował się do polecenia. Co o tym myślisz? Kosmate stwierdził Danny. Zgadza się, kosmate, jak szczur.Szczurzy garnitur do łapania szczurów.Nalałem mu filiżankę herbaty. Słodzi pan? zapytałem. Trzy łyżeczki odparł.Mieszał ją i mieszał, aż brzęczenie łyżeczki stało się tak irytujące, że miałem ochotę powiedzieć mu,aby przestał.Nagle odłożył ją i wlepił we mnie wzrok, mrużąc jedno i szeroko otwierając drugie oko. Dziś w nocy miał pan tutaj kłopoty, prawda? zapytał.Kiwnąłem głową. Widziałem światła na niebie.Nic nie słyszałem, bo wiatr wiał z drugiej strony.Ale domyśliłem się,że ma pan kłopoty. Tak, słyszeliśmy tu jakieś hałasy przyznałem, spoglądając na Danny ego. I widzieliśmy trochęświateł.Posłuchaj, Danny, może zostawiłbyś nas samych i skończył śniadanie w salonie?56 Oglądam domowe przedszkole.Wyłączyłem telewizor. Oglądałeś domowe przedszkole.Teraz już go nie oglądasz.Bądz tak dobry i skończ śniadanie w sa-lonie. Dobrze, dobrze, po co tyle krzyku? odezwał się Harry Martin. Przenieśmy się z herbatą doogrodu.Nie chcę, żeby młody człowiek nie mógł oglądać przeze mnie telewizji. Jeśli będzie bez przerwy siedział przed telewizorem, wypadną mu oczy stwierdziłem stanow-czym tonem.Niemniej jednak wyszedłem w ślad za Harrym przez kuchenne drzwi na patio i usiedliśmyna murku, z którego roztaczał się piękny widok na opadający w dół ogród i obrośnięty mchem słonecz-ny zegar.Wczesne słońce zabarwiło na różowo pokryte włoskami uszy Harry ego.Szum morza wydawał się dziwnie krzepiący, niczym szept matki kołyszącej do snu rozgorączkowa-ne dziecko. Co za hałasy? zapytał Harry. Krzyki, łomoty i jakieś ryki.Krzyki dzieci.I bardzo głęboki dzwięk, który przypominał mówiącybardzo powoli ludzki głos.Wie pan: tak jakby ktoś puścił w zwolnionym tempie taśmę.Widziałem rów-nież.albo wydaje mi się, że widziałem małą dziewczynkę w długiej nocnej koszuli.Ale to chyba jakieśzłudzenie świetlne. Zawahałem się. Taką mam przynajmniej nadzieję dodałem.Harry wyjął puszkę z tytoniem i zrobił sobie skręta. Słuchał pan dziś rano radia? Nie, nie słuchałem. Zawsze słucham rano radia.Dotrzymuje mi towarzystwa, zanim obudzi się Vera. I co? Mówili, że w Ryde zaginęła dziewięcioletnia dziewczynka.To między innymi z tego powodu po-myślałem, że powinienem pana odwiedzić. Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem.Harry zapalił papierosa i pociągnął nosem. Z tego, co mówili w radiu, wie pan.tę dziewczynkę zamknięto na klucz w sypialni.Za karę, bowróciła pózno do domu.Okno też było zamknięte.Ale jakoś się wymknęła.Pozostało zagłębienie na łóż-ku w miejscu, gdzie spała, ale na tym koniec.A z ubrań brakowało tylko nocnej koszuli, tej, którą mia-ła na sobie. Wciąż nie bardzo za panem nadążam. Dzieci ginęły tu już wcześniej ciągnął cierpliwie dalej Harry. Jak rok długi, za każdym ra-zem, kiedy w Fortyfoot House widać światła i słychać głosy, w okolicy giną dzieci, może mi pan wierzyć. Naprawdę uważa pan, że istnieje tu jakiś związek? Dzieci giną bez przerwy. One nie giną w taki sam sposób co inne dzieci.Znikają na dobre; tak że nikt ich potem nie widziani nie słyszy.Znikają nawet ciała. Spojrzał mi prosto w oczy. Niech pan posłucha, co powiem.Zakażdym razem, kiedy w Fortyfoot House pokazują się światła i słychać głosy, włączam rano radio i prze-glądam uważnie gazety.I za każdym razem giną jakieś dzieci.Jedno albo dwoje.Znikają na dobre, tak jak-by ich nigdy nie było.57 Zawiadomił pan o tym policję? Czy zawiadomiłem policję? Nie potrafię policzyć, ile razy zawiadamiałem policję.Ale oni tylko sięśmieją.Myślą, że jestem starym sfiksowanym szczurołapem, ot co.Trzydzieści pięć lat używania warfari-nu zniszczyło moje szare komórki, tak właśnie mówią.Zawsze do nich dzwonię i zawiadamiam, za każ-dym razem, kiedy to się zdarzy, a oni zawsze się śmieją.Niektórzy z tych młodych policjantów to praw-dziwe zakute łby.Obróciłem się na murku i przyjrzałem dachowi Fortyfoot House. Więc kto, pana zdaniem, je porywa? Chyba nie Brązowy Johnson? Brązowy Jenkin poprawił mnie. Tak się nazywa.Brązowy Jenkin.I zgadza się: to on je pory-wa.W Bonchurch opowiadają o nim historie od wielu lat.%7łeby na przykład nastraszyć dzieci.Zjedz mar-chewkę albo porwie cię Brązowy Jenkin.Słyszał pan chyba, co mówiła moja Vera. Tak kiwnąłem głową. Coś o porywaniu tak daleko, że nawet zegar nie potrafi cię dogonić. Zgadza się powiedział Harry. Gdzieś daleko w przyszłość albo przeszłość, kto to może wie-dzieć.Powiadają, że są miejsca, gdzie wszystko jest takie samo jak tutaj, tyle że inne.Na przykład królo-wa jest cała w czerni i ludzie nie nauczyli się jeszcze latać. Alternatywne rzeczywistości powiedziałem. Tak, ja też o tym czytałem.Był nawet na ten te-mat długi artykuł w Daily Telegraph. Wierutne bzdury, moim zdaniem stwierdził Harry. Ale te dzieci rzeczywiście znikają i niktnie odnalazł po nich nawet śladu buta, stopy czy paznokcia.Na patio pojawiła się Liz.Miała na sobie szorty khaki i białą koszulkę, przez którą prześwitywały jejciemne sutki. Może chcecie jeszcze więcej herbaty? zawołała, zasłaniając dłonią oczy przed słońcem.Harry potrząsnął głową.Liz podeszła bliżej i usiadła obok nas na murku. Czy nie przyszedł pan, żeby złapać naszego szczura? zapytała.Miała umyte, wyszczotkowanei błyszczące włosy i pachniała perfumami Laury Ashley. Nie sądzę, żebym go dzisiaj złapał, ale przyszedłem się rozejrzeć odparł Harry. Zawsze mia-łem chętkę, żeby zmierzyć się z Brązowym Jenkinem.Tak jak każdy rybak ma chętkę złowić jakiegoś wy-jątkowo potwornego szczupaka.Albo jak kapitan Ahab, który miał chętkę na tego wieloryba, Moby Dic-ka. Pańska żona kazała mi obiecać, że nie wpuszczę pana do domu powiedziałem. Pewnie.Ale wie pan, jakie są kobiety.Nie rozumieją, co to znaczy poczucie obowiązku. Jakiego obowiązku? dopytywała się Liz. Pan Martin jest szczurołapem wyjaśniłem. Jeśli złapie Brązowego Jenkina, to będzie coś w ro-dzaju ukoronowania jego całej kariery.Nigdy o nim nie zapomną.W każdym razie nie w Bonchurch. To nie to sprostował Harry. Nie uganiam się za sławą.Wcale mi na niej nie zależy. O! odparłem, zbity z pantałyku.Harry ponownie zapalił papierosa, wydając przy tym głośny odgłos ssania. Obowiązek, o którym mówię, jest obowiązkiem wobec mojej rodziny.wobec mojego brata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]