[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W od­różnieniu od większości witraży tego okresu przedstawiają­cych kunsztowne kwiaty bądź elżbietańskie galeony pod pełnymi żaglami ten ukazywał upiorną paradę śmierci.Wąskimi uliczkami w cieniu pokrytych dachówkami budyn­ków wożono na wózkach stosy martwych nagich ciał.Z kosami na ramionach i klepsydrami w swych kościstych rękach maszerowały ludzkie kościotrupy ze szkieletami psów przy nogach, dostojne i straszne zarazem.Z ulicznych latarń zwisali otyli mężczyźni z brzuchami rozpłatanymi siekierą o obosiecznym ostrzu, tak że ich wnętrzności tryskały na nogi oprawców.Na wysokich tyczkach niesiono nabite na nie kobiety, które rozpościerały szeroko ramiona, by nie stracić równowagi i nie spowodować jeszcze okro-pniejszych mąk.Dolna część okna przedstawiała otwarty zbiorowy grób, do którego wrzucono już setki ciał niczym ławicę śledzi.Podobnie jak wyraz twarzy kobiety na kołatce przed­stawiał jakiś rodzaj masochistycznego triumfu, również ta parada męczarni i śmierci sprawiała jeszcze upiorniejsze wrażenie z racji radości malującej się na twarzach zarówno torturujących, jak i torturowanych, jakby cierpienie było powodem świętowania, jakby śmierć była jedną wielką rozkoszą.- Jezu - wyszeptał Gordon.Angie również podeszła i przyglądała się witrażowi z ot­wartymi ustami.Stanęła blisko Stanleya, roztaczając wokół ciepły zapach perfum Loulou.- Jasna cholera - odezwała się wreszcie.- To potwor­ne.Kto lubuje się w takich pieprzonych historiach?- To senny koszmar - powiedział Stanley.- Nadal śpię i śni mi się koszmar.Nikt nie ma takiego witrażu.Nikt w Londynie.- Nie śpisz, Stan, kochanie - odrzekła Angie, biorąc go za rękę.- Mówię ci.Ja widzę to samo.Stanley trzymał uniesioną zapalniczkę.Zwykle porno­grafia, a już szczególnie sadystyczna, wzbudzała w nim odrazę.Pewnego razu przyjaciel z orkiestry w San Francisco pokazał mu holenderski magazyn ze zdjęciami związanych i torturowanych kobiet.Jaskrawo kolorowe zdjęcia po­zostały potem na długo w jego pamięci, mroczne i niewy­tłumaczalne.Jakie kobiety godzą się pozować dla takiego magazynu? Kto chce im robić zdjęcia? Kto czerpie jakąkol­wiek erotyczną przyjemność, patrząc na nie?Dziś wieczorem jednak stwierdził, że jest zafascynowany tą paradą tortur i okaleczania, która ukazała się w świetle zapalniczki Gordona.Odpycha go to, a jednocześnie pod­nieca.Prawie jakby.Zdusił tę myśl, jak zadusza się palcami płomień świecy.„Prawie jakbyś sam znajdował przyjemność w takich torturach?”- Czy w końcu zamierzasz zapukać? - zapytał Gordon.- Naprawdę nie uśmiecha mi się stać tu przez resztę nocy.- A jak ty uważasz? - zapytał niepewnie Stanley.- Myślę, że powinieneś zrobić to, po coś tu przyszedł, szczególnie że ciągnąłeś ze sobą mnie i Angie.Mówiąc szczerze, nie sądzę, żeby ktoś był w domu, Kaptur czy nie Kaptur.Z pewnością jednak właściciel nie wygra konkursu na „Najgustowniejszy Dom Roku”.- Te okna.- wyszeptał Stanley, przesuwając palcem po przerażających obrazach.Trzymał zapalniczkę bardzo blisko, tak że mógł rozróżnić kolory szybek.Brudny bursz­tyn, chorobliwe szarości i niezdrowe zielenie.- Z pewnością nie jest to piękne ani radosne, co? - zauważył Gordon.- No więc jak, pukasz czy nie? - zapytała Angie.Nawet ona zaczęła się niecierpliwić.Stanley sięgnął ostrożnie w kierunku ogromnej, przeraża­jącej kołatki.- Tu jest dzwonek - powiedział Gordon, zanim Stan­ley zdołał zastukać.Stanley przycisnął mosiężny guzik.Dobiegł ich ostry dźwięk dzwonka z tyłu domu, gdzie (w dawnych czasach) służący mogli go usłyszeć.- Założę się, że nikogo nie ma - odezwał się Gordon.- Nie bądź taki pesymista - rzekła Angie.- Taki właśnie jestem - odciął się Gordon.- Radosny pesymista.Ale wyglądało na to, że Gordon miał rację: drzwi fron­towe pozostały zamknięte i wewnątrz domu nie usłyszeli żadnych odgłosów ani kroków.Stanley z pewną niechęcią uniósł kołatkę i zastukał nią, ale ponownie nie było od­powiedzi.- No cóż, przykro mi, wygląda, że wyciągnąłem cię z łóżka na próżno - przyznał Stanley.- Dalej, zastukajmy jeszcze raz - powiedział Gordon i zastukał gwałtownie jeszcze trzy razy.Po drugiej stronie ulicy zaczął szczekać pies.W domu obok zapaliła się nocna lampka, a potem odsunięto zasłony.- Nie musisz budzić całej tej cholernej okolicy - wysy­czał Stanley.- W porządku, miałeś rację, tam nikogo nie ma.Jednakże kiedy to mówił, frontowe drzwi cicho zaskrzy­piały i uchyliły się trochę, nie więcej niż na kilka centymet­rów.Stanley i Gordon wpadli na siebie, kiedy obaj gwałtow­nie odskoczyli, spodziewając się ujrzeć przed sobą Kaptura albo coś jeszcze gorszego.- Chyba się nie boicie? - skomentowała to Angie.Stanley utkwił wzrok w lekko otwartych drzwiach.We­wnątrz było zupełnie ciemno i o ile mógł się zorientować, nie było tam nikogo, choć dobiegał go niewyraźny, rytmiczny odgłos.Poczuł też chłód i zapach wilgoci, przegniłych dywanów, stęchlizny, nieużywanych kredensów porosłych grzybem.- Halo? - zawołał zduszonym głosem.- Halo?Gordon pchnął delikatnie drzwi.Uchyliły się szerzej, ukazując pogrążony w ciemnościach korytarz ze schodami po prawej stronie.Na końcu korytarza były jeszcze jedne szeroko otwarte drzwi, za którymi mogli dojrzeć niewyraź­nie następne witrażowe okno w bladożółtawych kolorach, które również przedstawiało twarz kobiety z zawiązanymi oczami.Tym razem jednak nie miała korony z poskręca­nych gwoździ, a jej usta były mocno zaciśnięte.- Halo? - ośmielił się Gordon.- Jest tu kto?- U uuu! - zawołała Angie.- U uuu? - Gordon obrócił się i spojrzał na nią.- Na litość boską, chyba nie jest to najlepszy sposób przywoływa­nia chorego na coś maniakalnego gwałciciela.Angie spłoszyła się i wyglądała na zakłopotaną, dopóki nie poczuła, że Gordon szturcha ją w żebro.Wyglądało na to, że Gordon obudził się na tyle, by odzyskać swoje zjadliwe poczucie humoru, i jeśli nie mieli przeżyć praw­dziwej przygody, to mogli przynajmniej trochę się pośmiać.- Jestem za tym, żeby wejść do środka i trochę się rozejrzeć - zaproponował.- To znaczy, popatrzeć jak tu jest, bo nikt tu nie mieszka.Potem jeśli znowu spotkasz swoją panią, Madeleine Springer, czy jak jej tam, będziesz jej mógł powiedzieć, że coś się jej pieprzy w główce.- Prawdę mówiąc, ona powiedziała, że on tu nie miesz­ka - odparł Stanley z namysłem, przypominając sobie słowa Madeleine Springer.Gordon udając zdziwionego, przyłożył dłoń do ust.- Powiedziała, że on tu nie mieszka? W takim razie co my, u licha, tutaj robimy? Myślałem, że powiedziałeś, że.- Nie, nie - przerwał mu Stanley.- Nie chciała przez to powiedzieć, że on tu nie mieszka, ale że on tu nie żyje.- Nie widzę różnicy - odparł Gordon.- Prawdę powiedziawszy, nie zrozumiałem w pełni, co miała na myśli, ale im więcej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że chciała mi powiedzieć, że on tutaj jest, ale że nie jest żywy.to znaczy nie jest tak żywy jak ty czy ja.Gordon westchnął zirytowany.- Wszystko jasne.- Chcesz powiedzieć, że on nie żyje? - spytała Angie.- Nie wiem, ale chyba także nie.- Wchodzimy czy nie? - dopytywał się Gordon.Stanley odwrócił się do ciemnych drzwi.Ciągle słyszał ten jednostajny dźwięk i czuł przenikliwy zapach zgnilizny.Zapach śmierci, zapach trupów obmywanych octem.-.pasmem śmierci.- ktoś wyszeptał.Bez ociągania wszedł do środka.Jeśli postałby tam jeszcze chwilę, zabrakłoby mu odwagi, by wejść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •