[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z trudemutrzymywał w dłoni miecz; bał się, że za chwilę go upuści.W jego myślach poja-wiały się fragmenty wspomnień, blade i zatarte.Czy był tu już kiedyś? Trząsł sięcoraz mocniej i żołądek podchodził mu do gardła.Potykał się, ale szedł wciąż na-przód, oświetlając sobie drogę pochodnią.Nagle łagodny, miarowy szum przybrałna sile i w oddali ujrzał mały, niemal okrągły otwór.Przystanął niezdecydowany. Tunel się kończy szepnął Rackhir. Nie ma stąd wyjścia.Szczelina pulsowała szybkimi, mocnymi uderzeniami. Pulsująca Jaskinia szepnął Elryk. To właśnie mieliśmy znalezć nakońcu Tunelu Pod Moczarami.To musi być wejście, Rackhirze. Jest zbyt małe, człowiek tędy nie przejdzie zauważył Rackhir.Elryk szedł wolno, krok za krokiem, aż stanął obok otworu.Wsunął miecz dopochwy.Wręczył pochodnię Rackhirowi i, nim ten zdążył go zatrzymać, wsunąłgłowę do otworu, po czym zaczął przeciskać przezeń resztę ciała.Brzegi szcze-liny rozwarły się na moment, by znów się za nim zamknąć, odgradzając go od114Rackhira.Powoli dzwignął się na nogi.Zciany emanowały słabą różowawą poświatą.Nawprost niego otwierało się drugie wejście, nieco tylko większe od tego, przez któ-re przeszedł.Powietrze było tu ciepłe, gęste i słone.Oddychał z trudem.W głowiemu tętniło, bolało go całe ciało.Zarówno myśli, jak i ciało miał niemal sparali-żowane, posuwał się jednak wciąż naprzód.Na drżących nogach zbliżył się dokolejnego otworu.Potężne, głuche pulsowanie brzmiało w jego uszach coraz gło-śniej. Elryku!Za nim stał blady i spocony Rackhir.Elryk oblizał suche wargi, próbując cośpowiedzieć.Rackhir podszedł bliżej. Powiedziałem, że pomogę. Tak, ale. Powinienem więc pomagać.Elryk nie miał siły na sprzeczkę.Skinął tylko głową i rozchylił rękami brzegidrugiego otworu.Ujrzał, że wiedzie do kolistej jaskini, której ściany drgają ryt-micznym pulsowaniem.W powietrzu, niczym nie podtrzymywane, wisiały dwamiecze.Dwa identyczne miecze ogromne, czarne, wspaniałe.Pod wiszącymi mieczami stał książę Yyrkoon z Melnibon.Wyciągał do nichręce, pożerając je wzrokiem.Jego twarz pałała żądzą.Poruszał wargami, lecz niepadło z nich ani jedno słowo.Elryk, który przedostał się właśnie do jaskini i stanął na drgającym podłożu,wydobył z siebie tylko jedno. Nie powiedział.Yyrkoon usłyszał.Odwrócił się z przerażeniem na twarzy.Wrzasnął dziko,ujrzawszy Elryka.W okrzyku, jaki padł z jego ust, była czysta wściekłość. Nie!Elryk z trudem wyciągnął z pochwy miecz Aubeca.Wydawał mu się zbytciężki, by mógł trzymać go prosto.Ostrze ciążyło ku dnu jaskini i ramię Elrykazwisło bezwładnie wzdłuż boku.Zaczerpnął głęboko gęstego powietrza.Widziałwszystko przez ciężką mgłę, w której Yyrkoon był jedynie cieniem.Wyrazniewidział tylko dwa czarne miecze.Nieruchome i chłodne wisiały pośrodku kolistejjaskini.Wyczuł, że Rackhir wszedł do jaskini i stanął obok niego. Yyrkoon odezwał się po chwili Elryk. Te miecze są moje.Yyrkoon uśmiechnął się i wyciągnął rękę.Z mieczy wydobywał się osobliwy,jęczący dzwięk i sączyło z nich nikłe czarne światło.Elryk zobaczył wyryte nanich runy i poczuł przerażenie.Rackhir nałożył strzałę na łuk i napiął cięciwę, mierząc w księcia Yyrkoona. Powiedz mi tylko Elryku, czy on ma umrzeć. Zabij go skinął głową Elryk.I Rackhir zwolnił cięciwę.115Ale strzała płynęła bardzo wolno, po czym zawisła w powietrzu w połowiedrogi między łucznikiem a jego niedoszłą ofiarą.Yyrkoon odwrócił się z upiornym grymasem na twarzy. Broń śmiertelnych jest tu bezużyteczna powiedział.Elryk odwrócił się do Rackhira. On z pewnością ma rację, a twoje życie jest w niebezpieczeństwie.Idz.Rackhir rzucił mu zagadkowe spojrzenie. Nie! Muszę tu zostać i pomóc ci.Elryk potrząsnął głową. Nie możesz mi pomóc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]