[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Całym sensem przedstawienia było właśnie to wzruszenie, ludzka, głęboka litość nad krzywdą i zbrodnią, bijącą ze sceny, a światła reflektorów, krzyżujące się na twarzy artystki, nie pokazały nam ani na chwilę kłamstwa lub fałszu.Samborski, któremu warunki zewnętrzne przeszkadzały raczej do roli Pochronia, miał zdradliwą lekkość ciężkiego z wyglądu atlety.Ta kocia zwinność, złączona z brutalnością, realizm i odczucie zbrodniczego typu: czyniły z tej kreacji postać może niezupełnie zgodną z wizją Żeromskiego, ale na wskroś żywą, sceniczną i przejmującą grozą.Mistrzem grozy był wstrząsajacy w roli Płazy Junosza-Stępowski.Wielki ten aktor w opanowanych ruchach, w miażdżącym spokoju maski wniósł na scenę trupi chłód człowieka o umarłym sercu.Żywiołowość Pochronia, krwistość jego twarzy znajdowała groźne tło w zimnej bladości jednookiego Płazy.Stanisławski stworzył świetną postać, wzruszającą i żywą.Fritsche z małej rólki Horsta potrafił wydobyć wiele, zwłaszcza w scenie ulicznej, najbardziej zresztą przejmującym momencie widowiska.Boelke grał szlachetnie, mówił i ruszał się z pełnym zrozumieniem intencji reżysera.Pan Łuszczewski był najsłabszy.Schiller nie zdołał; wycisnąć z tego aktora nic więcej prócz niezbędnego minimum, a nawet; chwilami i tego brakowało w scenach ze Szczerbicem.Wymienić jeszcze należy bardzo dobre epizody Daczyńskiego i Stomy oraz pp.Kuncewiczównę, Munclingrową, Gryf-Olszewską, Kawczyńską, i p.Sta szewskiego.Dekoracje Frycza, w paru scenach bardzo dobrze pomyślane, miały na ogół cenną prostotę i dyskrecję.31 października 1926 r.Teatr Narodowy: „KRÓL EDYP” (trzy części) Sofoklesa; przekład Kazimierza Morawskiego; reżyseria Aleksandra Zelwerowicza; dekoracje Wincentego Drabika; muzyka Lucjana Marczewskiego.Poeta współczesny słuchający Edypa musi doznawać uczucia dumy.Nic z tego, co zaszło na świecie, nie zdołało bowiem zachwiać skończonego piękna Sofoklesa.Konstruktor łodzi podwodnej czy hydroplanu, patrząc na skórzaną łódź wikinga albo badając budowę fregaty greckiej uśmiechnie się z politowaniem, ale wie dobrze, że na jego czterystokonny motor spojrzą kiedyś, może w niedalekiej przyszłości, jak na zabawkę dziecinną.Ale postęp rosnący z siłą przyspieszoną, rwący nas pęd, nie sięga tych dziedzin ducha, który – raz utrwalony w prawdzie i harmonii – tworzy jedną i najpiękniejszą nieśmiertelność.Motor spalinowy pozostanie doskonałym wyrazem epoki, lecz jest tylko ogniwem w łańcuchu, którego końca dojrzeć nie możemy, każda zaś doskonała twórczość artystyczna zostaje na wieki zawieszoną gwiazdą, nowym słońcem, wzbogacającym nasze niebo, nim je otworzy przed nami wiedza ścisła.Król Edyp jest tragedią buntowniczą.Los tajemniczy, przeznaczenie, które rzuciło na świat człowieka, aby się stał ofiarą nieszczęść i zbrodni – jest dla nas równie niezbadany i wrogi dziś, jak i w dniach rozkwitu Grecji.Edyp-kat i ofiara, nieustraszony miecz sprawiedliwości, głodny prawdy, choćby najstraszliwszej, człowiek cierpiący bez winy, zdławiony przez wrogie mu przeznaczenie, wyrasta wyżej nad mściwe bóstwa, które go stworzyły.Oczy Edypa! Nieubłagane, najodważniejsze oczy, które chcą, muszą widzieć wszystko, a które zgasi własną ręką, gdy już zabraknie zgrozy, na którą patrzeć by mogły.Któż by mu bronił trwać w szczęśliwej nieświadomości, cofnąć się przed tą rozpaloną drogą udręki i oczy szczęśliwe i niewidzące obrócić na wszystko, co jest beztroską tej ziemi? A cóż nas pcha na szczyt Everestu, w głębiny morza, któż nam każe kłaść trud całego życia w doszukiwanie się, prawdy, w rozdzieranie ran swego serca, aby po mękach lat, które miną, zostawić je przyszłym pokoleniom? Chcemy, jak król Edyp, nieustraszoną odwagą rozedrzeć zasłony mroku, aby doznać najwyższej rozkoszy świadomości prawdy.Prawdy, która dla nas, starszych o lat tysiące, nie ma już tak nieubłaganej grozy prawdy, ku której idziemy w świetle nowych rosnących gwiazd, reflektorów i słońc stworzonych ręką ludzką – prawdy, ku której – idziemy uzbrojeni w nadzieję, wspomożeni wiarą w geniusz ludzki, który na szczytach swego natchnienia tworzy światy równie doskonałe, jak te, które wirują dokoła nas w przestrzeni.* * *Przedstawienie Edypa było na względnie przyzwoitym poziomie, nie przeszkadzającym w obcowaniu z utworem.Jest to bezsprzecznie zasługą wielkiego talentu Węgrzyna, a w pewnym stopniu Zelwerowicza, który wydaje się być jedynym odpowiedzialnym człowiekiem Teatru Narodowego.W reżyserii popełniono niewątpliwy błąd, umieszczając niepokojącą i niepotrzebną gromadę statystów na proscenium.Chóry były złe, a raczej wcale nie były rozwiązane.Chór w tragedii greckiej musi być traktowany muzycznie.Dwunastu czy dwu ludzi, mówiących jednocześnie to samo i tak samo, nie wzbogaca w niczym wiersza, a raczej zniekształca słowa i rytm.Teatr Narodowy, który ma środki i obowiązki poważnej pracy, potraktował tę sprawę ze znanym już niedbalstwem.Z wykonawców jedynie i wyłącznie należy mówić o Józefie Węgrzynie.Aktor ten – to prawdziwy bezcenny „Stradivarius” o sile i czystości dźwięku niespotykanej.Żałować należy, iż tak szlachetny instrument służyć musi; często różnym przypadkowym rzępołom.Węgrzyn w Edypie miał siłę sugestywną potęgę wyrazu.Słowa, które wychodziły z jego ust, tchnęły nieubłaganą prawdą przeżycia.Głos najpiękniejszy z tych, jakie rozbrzmiewały kiedykolwiek na naszych scenach, wyśpiewał tragedię Edypa bez najdrobniejszego fałszu.Z pozostałych wykonawców wyróżnić można tylko p.Broniszównę.Dekoracjom brakło prostoty.Operowanie światłem, zwłaszcza w scenie końcowej, banalne i brzydkie.To samo powiedzieć można o charakteryzacji Edypa w scenie końcowej.Zamiast kamiennej, groźnej maski antycznej pokazano nam obrazek a la Guido Reni.Zarówno w kostiumach, jak i w dekoracjach Drabik zbyt poszedł po linii operowej.7 listopada 1926 r.Teatr Mały: „KLĄTWA” Stanisława Wyspiańskiego; reżyseria Aleksandra Węgierki; dekoracje Stanisława Śliwińskiego.Myślę, że przy inscenizacji Klątwy można było obrać dwie drogi.Pierwsza – to pójście po linii bardzo zresztą ściśle oznaczonych tendencyj scenicznych autora.Wyspiański, wielki poeta, wielki malarz i nawet muzyk, nie pozostawił dziś pola dla swobodnej interpretacji swych utworów.Każdy akcent, każe obraz jest ścisły i niedwuznaczny.Wystawienie Klątwy przy takiej koncepcji byłoby oparte na głębokiej znajomości Wyspiańskiego-poety i Wyspiańskiego-malarza.Ale jest również droga inna – droga może właściwsza: to wyzyskanie pierwiastków emocjonalnych utworu i wydobycie największej siły wzruszenia.Tego rodzaju podejście jest może pozbawione pietyzmu dla zmarłe pisarza, ale przy zwycięstwie opłaca się obu stronom: i twórcy, i publiczno Klątwę należało więc dostosować, w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu – do wymagań dnia dzisiejszego.Oprzeć ją na zdobyczach teatru rosyjskiego i Habimy, i wzbogacić doświadczeniem lat ostatnich teatru w Polsce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]