[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedna utrzymywała, że pan Kazimierz pewno od Jadwiśki dostanie dudkana kościele, bo ona już dawno sobie Jana Bohatyrowicza obrała i żeby tam nie wiadomo co, musiza niego wyjść; druga twierdziła, że pan Jaśmont Janka od Jadwiśki odsadzi, bo daleko, gdzie!może cztery razy bogatszy; inne chwaliły bardzo oczekiwanego kawalera mówiąc, że ślicznietańczy i wierszami mówi.Delikatne, bladawe, zgrabne Siemaszczanki trzymając się pod ręcewsunęły się w grono wysokich i barczystych Bohatyrowiczówien, Jaśmontówien,Zaniewszczanek i Starzyńskich, a że tu obce były i nikogo prawie nie znały, nieśmiało i cichutkozapytywać zaczęły, czy pierwszy drużbant orację powie, bo jeżeli taki bogaty, to może teżdumny i oracji powiedzieć nie zechce.Jedna ze Starzyńskich i dwie Zaniewszczanki od razumówić zaczęły, że to już od tego zależeć będzie, czy mu się pierwsza drużka upodoba, bo jeżelinie upodoba się, to może zagrymasi i oracji nie powie, a jeżeli już powie, to bardzo piękną, bojego mówienie zupełnie jak woda biegnąca, takie płynne, a do tego i wierszami przyozdabiane.Jak topola wysmukła, kruczowłosa Osipowiczówna nie wiedziała wcale, kto będzie pierwsządrużką Alżusi, ale Bohatyrowiczówny wiedziały bardzo dobrze, że będzie nią panna JustynaOrzelska z Korczyna, pana Korczyńskiego krewna, i mówiąc o tym uśmiechały się do siebie wsposób tak znaczący, że to uwagę wszystkich zwracało.Wtem zieloną uliczką od bramy ku domowi wiodącą coś rączego, gromkiego, świetnegozaturkotało, zaparskało, przegalopowało i pod gankiem domu stanęło.Pierwszy drużbantprzyjechał.Przyjechał bryczką i jednym koniem, ale jaką bryczką i jakim koniem! Pierwszaświeciła nowiutkimi okuciami i najpiękniejszą majową barwą; drugi, czarny ogier (weselnicypomiędzy sobą szeptali, że ze trzysta rubli można by było za niego zapłacić i że pochodził zwłasnego chowu właściciela), kark miał wygięty i szerść aksamitną.Prawie galopem jadąc  bosam zapewne czuł, że się spóznił  Kazimierz Jaśmont w jednym ręku, białą rękawiczkąociągniętym, trzymał rzemienne lejce, drugą nieustannie zdejmował z głowy granatowączapeczkę, tym sposobem wszystkich znajomych witając, a gdy to czynił, oprócz okuć bryczki iaksamitnej szerści konia, błyskały jeszcze pod słońcem jego złociste, kędzierzawe, w tył odszerokiego czoła odrzucone włosy.Jednemu z młodszych synów Fabiana wodze oddał, a sam downętrza domu wpadł, gdzie kilka minut ledwie zabawił, po czym znowu na ganek wpadającgromko zawołał: Muzyka!Na ten okrzyk z tłumu wypadli trzej młodzi, szeroko naokół znani bracia Zaniewscy, którzysztukę muzyczną gorliwie uprawiając, na weselach sąsiedzkich bezinteresownie i tylko dlawłasnego ukontentowania a grzecznego sąsiadom usłużenia do tańca grywali.Od paru jużgodzin o ścianę domu stały oparte dwoje skrzypiec i basetla.Amatorowie-muzykanci porwali je iz nimi do domu wbiegli.Ku domowi też pocisnęli się weselniki wszystkie, jedni do wnętrza jegowchodząc, inni otwarte drzwi i okna tłumnie obstępując.*J e d n y m m ą k a, d r u g i m m i ę k i n a  przysłowie: dla jednych mąka, dla drugich plewy.249 Zwietlica Fabiana równie obszerną była, jak u Anzelma i Jana, z mniej tylko gładkootynkowanymi ścianami i starszą podłogą.Zwykłego jej umeblowania nie było dziś ani śladu,lecz każdy mógł się domyśleć, że łóżka z wysokimi pościelami, komody i skrzyniewyniesionymi zostały dla uczynienia z niej sali jadalnej.Pod trzema ścianami stały tam teraztrzy długie stoły, z desek naprędce zbite, białym płótnem ponakrywane, dobrze już napoczętymipieczeniami, pierogami i serami zastawione, a zydlami i stołkami otoczone.Pomiędzy stołami, wgłębi dość ciasnej przestrzeni, stali rodzice panny młodej i rodzice pana młodego, dwie swanie idwaj swatowie.Elżusia, w sukni z białego muślinu i z kawałkiem tiulu, który jej od włosów ażdo ziemi spadał, u boku swego miała narzeczonego, którego szyję obwiązano białym krawatem,tak szerokim i twardym, że najlżejszego nią poruszenia uczynić mu było niepodobna.Dalejplecami do drzwi stało sześć par drużbów: Kazimierz Jaśmont z Justyną, Witold Korczyński zAntolką Jaśmontówną, Jan Bohatyrowicz z Marylką Zaniewszczanką, Adam Zaniewski zeStefką Obuchowiczówną, Władysław Osipowicz z Cecylką Staniewską i Michał Bohatyrowicz zAlbertą Starzyńską.U drzwi, przy ścianie, stanęła muzyka.Przez otwarte okna promieniebladego słońca, obficie lejące się do świetlicy, padały na rozstawione po stołach i napoczętepierogi, pieczenie i sery, na rydzowatą i uroczysty wyraz mającą twarz Fabiana, na śnieżny ikrochmalnymi garnirunkami sterczący kornet Fabianowej, na trawiasty surdut swataStarzyńskiego, na żółtą twarz i wyfiokowaną głowę swani Giecołdowej, na zadarty i od płaczuzaczerwieniony nosek panny młodej, na czarne i białe surduty drużbów i białe, błękitne, różowesuknie drużek.Mur takich samych surdutów i sukien za otwartymi drzwiami świetlicy zaległsień domu; nieruchomość wszystkich była zupełną, a cisza stała się tak wielką, że śród niejsłychać tylko było, niby podmuchy wielkiego miecha, w jeden odgłos zlewające się, ciężkie wścisku oddechy obecnych.Wtem swania Giecołdowa, ze szczytu swej wysokiej i cienkiej figury z dumą dzierżawczynina wszystkich patrząca, rzuciła na ziemię niedopalony papieros i zdeptała go wielką stopą wprunelowy bucik* ubraną.To nagłe przerwanie ulubionej znać, lecz z uroczystością momentuniezgodnej przyjemności nastąpiło wskutek ruchu przez pierwszego drużbanta uczynionego.Nikt z obecnych głośno nie przyznałby się do tego, ale wszyscy z niepokojem oczekiwali, czywypowie on orację albo jej nie wypowie, jak to zdarzyło mu się parę razy, gdy zagrymasił iwypowiedzieć jej nie chciał dla tej przyczyny, że mu się pierwsza drużka nie upodobała.Jednakprzed kilku minutami, kiedy Fabian względem nie znającej się dotąd pary dokonał uroczystegoaktu rekomendacji, wiele osób spostrzegło, że na Justynę bystro popatrzywszy podaną mu przeznią rękę z niskim ukłonem i w same koniuszki palców pocałował.Nikt nigdy nie widział, abykomukolwiek w ten sposób się kłaniał.Potem zaś do towarzyszy drużbantów odwracając siępalcami pstryknął i, jak mógł najciszej, zaszeptał: Szyk panna! Zdaje się, spojrzawszy, miód do gęby kapie!Jan spłonął cały i, jak zwykle, gdy był wzruszonym, w górę spojrzał; inni w znakpotwierdzenia z cicha cmoknęli, głowami kiwając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •