[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sądzę, że najlepiej się stanie, jeśli ta różanolicą pozostanie nadal w domu swoich rodziców.Aby sta­ło się zadość twojemu życzeniu, powinienem jeszcze wskazać wo­reczek napełniony fałszywymi drachmami.O, to nic trudnego.Za­raz ci to, panie, udowodnię.Po tych słowach Hodża Nasreddin zawrócił do dwudziestu sakw leżących szeregiem na ziemi.Zastanowił się przez moment, po czym dźwignął jedną.- Spójrz, potężna prawico Wschodu i Zachodu.Oto sakwa zło­dziejskich monet Salima Madazimbeka - oświadczył.I zapropo­nował: - Każ z nich odlać kajdany i zawiesić je ponad główną bramą Arku, aby ostrzegały ludzi nikczemnych przed próbami nowych oszustw.*Pomyśl, człowieku obleczony w chałat roztropności, w jaki spo­sób, będąc na miejscu Hodży Nasreddina, tylko raz jeden skorzy­stałbyś z wagi, ażeby spośród dwudziestu sakw wyłowić woreczek napełniony fałszywymi monetami, lżejszymi od pozostałych? No i aby uchronić różanolice przed pobytem w haremie emira wiel­kiej Buchary?ROZBÓJNICYOpowieść dziesiąta o spotkaniuczabana Madamina z bandą pustynnychopryszków i o machlojkach naczelnikastraży bucharskiego emiratuCzłowiek odważny umiera tylko raz, tchórz dwa razy.Ile razy pastuch Madamin umierał owej nocy - niechaj pamięć o niej będzie przeklęta - nie potrafiłby zliczyć nawet najwybitniejszy z rachmistrzów wielkiego emiratu Buchary.Czas od zmierzchu aż do brzasku porannego strawiony pośród ciasnych odłamów kamie­nia, bez możliwości głośniejszego sapnięcia, bez wydania jakiego­kolwiek szmeru, który mógłby ujawnić obecność pastucha uszom szajki rozbójników koczującej w rozpadlinach skalnych, był dlań wizerunkiem piekła doznawanego przez niewielu za życia.Nie­szczęsny Madamin konał z trwogi przy lada zdradliwym porusze­niu trzymanego za pysk osła i rodził się na powrót, gdy oczeki­wana chwila zdrady nie następowała.Dni bez chleba nie dłużą się tak nawet w części, jak godziny lęku spędzone w bliskim sąsiedztwie nie przeczuwających niczego rozbójników.Na dalszą ścieżkę swych przestępstw szajka zbirów wyruszyła dopiero po solidnym odpoczynku, kierując się blaskiem gwiazd światłem księżyca, bowiem płaszcz ciemności nocnych wciąż jeszcze okrywał ziemię.Nie poprawiło to zbytnio sytuacji pastucha wtulonego w skalną szczelinę i trwogą wypełnionego po uszy.Madamin oczekiwał zbawiennego świtu nadal przezornie zaciskając chrapy iszaka.Dopiero gdy zasłona nocy opadła raptownie budząc świat do życia, poganiacz wielbłądów opuścił bezpieczną kryjówkę i puścił się pędem w stronę miasta.Jeśli wiadomo, że strach i obawa o całość własnej skóry dodaje każdemu stworzeniu nową parę nóg, to biegnący Madamin pod tym względem przypominał stonogę.Bose pięty pastucha mi­otały czterdziestokrotnie szybciej aniżeli żerdzie kół czerpiących wodę ze studni w najgorętszym okresie nawadniania pól.Po dwóch godzinach szaleńczego pędu Madamin poczuł się wręszcie człowiekiem wyzwolonym od lęku.Mury Buchary były tuż, tuż.A kiedy zdyszany wbiegł już w bramę miasta, za pastuchem trudnością nadążając, kolebiąc się i chwiejąc na drżących ze zmęczenia nogach spieszył jego wierny iszak.Tymczasem wewnątrz twierdzy Ark, pod ścianą pałacu zdobne­go w wykładane mozaiką zawiłe wersety z Koranu, rozprawiano uczenie o istocie prawa, władzy i sprawiedliwości.Sproszeni z ca­łego bucharskiego emiratu ludzie najmędrsi od wielu już godzin wałkowali placek dysputy gęsto nadziewając go rodzynkami sprzeczek.W pewnej chwili porządek i nastrój uczonej rozmowy przerwa­ny został gwałtownie przez zakurzonego obdartusa, który obala­jąc dzbany wypełnione różanym sorbetem, z wołaniem ,,Panie, ratuj, rozbójnicy!", rzucił się do nóg władcy.- Zgłoś się do pierwszego wezyra.Kuszbega przyjmuje skar­ci na urzędników! - wrzasnął naczelnik straży pałacowej na po­ganiacza (w którym czytający te słowa rozpoznali zapewne pa­stucha Madamina) i usiłując odciągnąć go od kolan władcy, beształ: - Jak śmiesz, nędzniku, przeszkadzać w zajęciach Sprawie­dliwemu i jego czcigodnym gościom?- Panie, uwierz niegodnemu.Tam rozbójnicy! Mam dowód - szarpiąc i wyrywając się zbrojnym udajczijom pastuch wyciągną zza koszuli nabrzmiałą sakiewkę.- Niechaj te monety, czterdzieści drachm w srebrze, staną się świadkami prawdziwości tego, co powiadam.- Puśćcie go - skinął na strażników władca.- A ty wyrażał się jaśniej.Cóż kazało ci zmącić nasz spokój?- Rozbójnicy, panie.W pobliżu miasta grasuje cała szajka.Łotrzykowie spiskują, przekupują twoich urzędników, rabują w bia­ły dzień, o Sprawiedliwy.- Do rzeczy, stróżu bydląt.Opowiadaj po kolei, co ci się przy­darzyło.Mędrcy i dostojnicy pałacowi ściągnięci wędzidłem ciekawości otoczyli szczelnie pastucha.Jedynym w tym gronie, który z obawą spoglądał na intruza, był Jułdasz Kamaliddin, naczelnik straży emiratu.Z urzędu odpowiedzialny za porządek w państwie nie dopuszczał do uszu władcy jakiejkolwiek wieści o rozbójnikach i o przestępstwach.Tym prostym sposobem zaskarbił sobie łaskę i wdzięczność emira, jako człowiek dbający o ład, spokój i spra­wiedliwość na podległych mu obszarach.Nic dziwnego, że obecnie naczelnik coraz wyraźniej czuł lęgnącego się w sercu skorpiona niepokoju.Czyżby tak skrupulatnie budowany w oczach władcy gmach ładu państwowego miał runąć grzebiąc pod sobą wspaniałą karierę? Zwłaszcza że - o czym wiedział doskonale - znienawidzony zarówno przez ubogich dechkanów, rzemieślników, jak i zamożnych kupców, ba, co gorsze, nie ciesząc się uznaniem ni cieniem szacunku nawet pośród własnych pobratymców, do­stojników pałacowych, nie mógł liczyć na żadne wstawiennictwo, na niczyje poparcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •