[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie przybijaj do lądu! Odpłyń natychmiast, wołał Ksury. Dlaczego?! Ten Murzyn, co stoi na przodzie, trzyma w ręku dziryt.Umieją oni rzucać nim bardzozręcznie na sześćdziesiąt kroków.Może nas zranić. Cóż więc uczynimy? Wiesz, że nam żywności całkiem zabrakło i trzeba ją konieczniedostać.Wez strzelbę, Ksury i miej go na celu ja wysiądę.Gdyby chciał rzucić dzirytem,połóż go trupem.1Tak Maurowie nazywają lwa.21Wysiadłem z łodzi, trzymając także strzelbę gotową do wystrzału.Ale zaledwie dotknąłemnogą ziemi, gdy nagle między Murzynami powstał popłoch niezmierny.Tylko człowiek uzbrojony w dziryt nie ruszył się z miejsca, reszta pierzchła w nieładzie.Mniemałem, że to moja osoba napędziła im takiego respektu, lecz wtem wybiegł ogromnylampart spoza bliskich krzaków ku Murzynom.W mgnieniu oka wziąłem go na cel i wypali-łem.Lampart podskoczył, zawył przerazliwie i rozciągnął się, jak długi.Dzicy przerazili się hukiem wystrzału i niepojętą dla nich śmiercią lamparta.Murzyn,trzymający dziryt, rzucił go daleko od siebie i padł na twarz.Inni uczynili to samo i cała gro-mada zaczęła pełzać ku mnie na czworakach z największym uszanowaniem, co mnie dośmiechu pobudziło.Znać wzięli mnie za boga, miotającego piorunami.Postanowiłem z tegoskorzystać i zacząłem pokazywać na usta, ruszając szczękami.Czarni zrozumieli mnie dosko-nale.Kilku podniosło się z ziemi i popędziło co sił ku wiosce, na odległym wzgórzu zbudo-wanej, podczas gdy inni nieporuszeni leżeli na ziemi.Wkrótce wysłańcy powrócili, niosącdwa kawały suszonego mięsa, zapasy daktyli i prosa.Złożywszy to na brzegu, popadali naziemię i tyłem pełzając, złączyli się z całą gromadą.Tymczasem Ksury obciągnął skórę zlamparta.Znieśliśmy żywność do łodzi, odbili od brzegu, a ja na pożegnanie dałem ognia wpowietrze, co jeszcze bardziej przeraziło Murzynów.I odpłynęliśmy już daleko od brzegu, a oni jeszcze nie śmieli powstać.Nareszcie popodno-sili głowy, a widząc, że straszny władca piorunów już jest o kilkaset sążni, pobiegli na brzeg irzucili się na mięso ubitego lamparta.Wkrótce zniknęli nam z oczu zupełnie.VIIIKsury spostrzega okręt.Kto na nim był.%7łegluga ku wybrzeżomBrazylii.Rozstanie się z Ksurym.Przybycie do San Salvador.Dwie doby płynęliśmy jeszcze ku południowi, zmieniając się podczas nocy w kierowaniustatkiem.Właśnie nad ranem trzeciego dnia, Ksury, sterując z kolei, obudził mnie z wielkimstrachem i nic nie mówiąc, wskazał ku północy. Co to takiego, zapytałem, czego chcesz? Tam, patrzcie.okręt z Sale! Gonią nas.Nasz pan, Akib, Mulej i wszyscy.Ach, zginęli-śmy bez ratunku.Zerwałem się na nogi, wytężyłem wzrok i w istocie w odległości mili ujrzałem okręt trój-masztowy.Lubo flagi rozpoznać nie było można, poznałem jednak z budowy, że to statekportugalski.Zmierzał on z północy ku zachodowi.Skierowałem szalupę tak, aby mu przeciąćdrogę.Po trzech kwadransach zmniejszyła się znacznie odległość pomiędzy nami.Będącprzekonany, że nas usłyszy, nabiłem wszystkie muszkiety i naraz z Ksurym daliśmy czterywystrzały.To poskutkowało.Na okręcie poczęto zwijać żagle, bieg jego znacznie zwolniał, apo chwili czółno obsadzone kilku majtkami odbiło od trójmasztowca i z szybkością poczęłoprzerzynać fale.Dla zmniejszenia im trudu, podwoiliśmy nasze siły, robiąc wiosłami.Wkrót-ce spotkały się obydwie łodzie.Młody człowiek, dowodzący czółnem, zaczął nam zadawać pytania w języku portugalskimi hiszpańskim.Dałem mu do poznania, że go nie rozumiem.Złożyłem tylko ręce, jak do mo-dlitwy, wskazując na okręt.Pojął mą prośbę.Dwóch majtków przesiadło się na szalupę i po-mogło nam płynąć ku okrętowi.Przyjęli nas na pokład, a że kapitan także nie umiał po an-gielsku, nie mogliśmy się porozumieć.Zaczął do mnie przemawiać po francusku, po włosku,22na koniec po łacinie, lecz i tych języków nie posiadałem.Naówczas dopiero gorzko mi siędało uczuć moje lenistwo.Nieraz ojciec zachęcał mnie do uczenia się obcych języków, alebędąc wierutnym leniuchem i próżniakiem, nie brałem się do nauki.Właśnie rozmyślałem nad tym, jak by kapitanowi chociaż na migi dać poznać moje przy-gody, gdy wtem przyprowadzono majtka Anglika, umiejącego po portugalsku.Ten wybawiłmnie z kłopotu, służąc za tłumacza.Za jego pośrednictwem opowiedziałem wszystko co mnieod opuszczenia Anglii spotkało.Kapitan, wysłuchawszy tłumacza, kazał mi powiedzieć, iż płynie do Brazylii i z chęcią nasz sobą zabierze.W zbytku radości ucałowałem mu ręce, prosząc, by wziął wszystko, co po-siadam, w zamian za udzielony ratunek. Młody człowieku, odrzekł zacny marynarz, i cóż byś począł, gdybym twej nierozsądnejprośbie zadość uczynił.Ogołocony ze wszystkiego, bez grosza, bez przyjaciół, przybywszydo Brazylii, musiałbyś się zaprzedać osadnikom w niewolę, cięższą może od mauretańskiej.Niech mię Bóg uchowa, abym korzystając z twego położenia, miał cię obedrzeć.O, nie, mójpanie Angliku, to co czynię, czynię z miłości Jezusa Chrystusa, a jeżeli czynię dobrze, Bóg mito na sądzie ostatecznym policzy.Natychmiast kazał sporządzić dokładny spis moich rzeczy, nie zapominając nawet o dzba-nach do wody.Potem zapytał mnie, czy bym nie sprzedał mu szalupy i ile za nią żądam.Sta-tek to pięknie i dobrze zbudowany, dodał, i może mi być bardzo przydatny.A kiedy wahałemsię ustanowić cenę, szlachetny Portugalczyk rzekł: Gdybym kazał umyślnie budować szalupę, musiałbym dać za nią przynajmniej dwieściedukatów.Bardzo będę kontent, jeżeli mi ją odstąpisz za połowę tej kwoty.Za muszkiety,kompas i resztę sprzętów ofiaruję ci dwadzieścia dukatów.Mów, czy przystajesz?Z wdzięcznością przyjąłem tę korzystną propozycję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]