[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na dół prowadziły bowiem zniszczone kamienne schody.Max schodził po nich ostrożnie, żałując w duchu, że nie zabrał ze sobą broni.Pułkownik byłby zgorszony.Zawołał April jeszcze raz.Odpowiedziało mu tylko echo.Rozzłościło go to i zaniepokoiło.Na pewno chciała obejrzeć to dziwne miejsce, zwłaszcza że nie mogła mieć pewności, czy kiedykolwiek nadejdzie dla niej jakaś pomoc.(Swoją drogą ciekawe, do jakiego stopnia mu ufała?).Miło byłoby ją jednak znaleźć.Którędy?Wsłuchał się w odległy szum fal.Na pewno wybrała ten kierunek.Każdy by tak zrobił.Kiedy wszedł między drzewa, słońce zniknęło za wzgórzem.Robiło się coraz ciemniej.Chciał znaleźć ją i wrócić do kopuły jeszcze przed zapadnięciem zmroku.Co prawda wzgórze, na którym stała kopuła, było najwyższym wzniesieniem w okolicy, ale nocą świat wyglądał zupełnie inaczej.Ruszył przed siebie zdecydowanym krokiem.Maszerował dość szybko, ziemia była twarda i skalista.Od czasu do czasu układał małe piramidki z kamieni, by oznaczyć drogę.Nie widział żadnych zwierząt, choć słyszał, że coś porusza się w krzakach.Zauważył także, że czuje się sprawniejszy, może nawet silniejszy niż zazwyczaj.Zapewne wiązało się to jakoś z pogodą i klimatem.Powietrze było tutaj ciepłe, świeże i czyste.Maszerował równym krokiem przez pół godziny.W lesie zapadł już zmierzch.Drzewa i krzewy zaczęły się przerzedzać, aż w końcu zniknęły całkiem, ustępując miejsca szerokiej plaży.Po lewej stronie wznosiły się szaro-czerwone klify, oświetlone resztką słonecznego blasku.Przed nim rozpościerała się ogromna błękitna tafla wody.Zimny słony wiatr uderzył w jego nozdrza.Nie wiedział jeszcze, gdzie zawędrował, ale na pewno było to miejsce bardzo odległe od Północnej Dakoty.Zobaczył ją niemal od razu.Siedziała niedaleko, przy małym ognisku na plaży.Fale uderzyły z rykiem o brzeg, więc nie słyszała jego wołania.Wpatrywała się w morze i zobaczyła go dopiero wtedy, gdy stanął obok niej.Poderwała się na równe nogi.- Max - zawołała.- Witaj po drugiej stronie.- Wysoka fala z hukiem przetoczyła się po plaży, sięgając niemal do ich stóp.April wyciągnęła rękę, a potem wzruszyła ramionami i rzuciła mu się na szyję.- Cieszę się, że cię widzę - powiedziała.- Ja też.Martwiłem się o ciebie.Przytuliła się do niego, ściskając z całych sił.- Mam złe wieści - powiedziała.- Nie możemy wrócić do domu.Odsunął ją od siebie tak, by mógł widzieć jej twarz.- Owszem, możemy - powiedział.- To działa.Oczy April napełniły się łzami.Znów przyciągnęła go do siebie i mocno pocałowała.Jej policzki były wilgotne.Zrobiło się już zimno, więc po chwili oboje usiedli przy ognisku.Nad ich głowami przeleciało kilka ptaków.Miały długie dzioby i błoniaste łapy.Jeden z nich usiadł przed cofającą się falą i zaczął dziobać piasek.- Myślałam, że utknęłam tutaj na dobre, Max.- Wiem.- To miłe miejsce, ale nie chciałabym zostać tutaj na zawsze.- Po chwili milczenia spytała: - Jesteś pewien? Próbowałeś?- Tak.Jestem pewien.Uznała tę odpowiedź za satysfakcjonującą.- Nie zostawilibyśmy cię tutaj - powiedział Max.Podała mu torbę.- Masło orzechowe - oznajmiła, częstując go kanapką.Był głodny.- To wszystko, co mi zostało.Max wgryzł się kanapkę.- Dobra - mruknął.- Wiesz, gdzie jesteśmy? - spytał po chwili.- Nie na Ziemi.Przysunął się bliżej do ognia.- Powinienem był przynieść ci kurtkę - powiedział.- Nic mi nie będzie.Powierzchnia morza ciemniała z każdą chwilą.Na niebie zaczęły pokazywać się gwiazdy.- Ciekawe, kto tu żyje - zastanawiał się głośno Max.- Nie widziałam nikogo.Wygląda na to, że od bardzo dawna nikt nie używał systemu transportowego.Max patrzył na spienione fale.- Jesteś pewna? Że to nie Ziemia? To znaczy.chyba wiesz, co to oznacza.- Rozejrzyj się dokoła, Max.Bajkowy las tonął w ciemnościach.- Inna jest też siła ciężkości.Chyba trochę mniejsza.- Przyjrzała mu się uważnie.- Jak się czujesz?- Dobrze - skinął głową.- Jakbym był trochę lżejszy.- Widziałeś słońce? -Tak.- To nie jest nasze słońce.April nie próbowała wyjaśnić mu tego dokładniej, a Max nie zamierzał jej wypytywać.- Powinniśmy już wracać - powiedział i spojrzał na zegarek.- Arky będzie się martwił.Skinęła głową.- Właściwie wcale nie spieszy mi się do domu.Może zostalibyśmy tutaj na noc? Możemy wrócić jutro rano.Dopiero kilka godzin później Max zrozumiał, że za tą propozycją mogło kryć się coś więcej.Teraz był zbyt zdenerwowany, by to dostrzec.- Musimy dać im znać, że nic się nam nie stało.- Dobrze.Niebo zamieniło się w ogromną rozgwieżdżoną panoramę.Wyglądało to niemal tak, jakby ktoś włączył nagle gigantyczną iluminację, miliony rozpalonych punktów, które oświetlały morze i rozpraszały skutecznie mrok nocy.Na horyzoncie pojawiły się wielkie burzowe chmury.Max przyglądał im się ze zdumieniem, bo i one wyglądały tak, jakby niosły w sobie ładunek gwiazd.- Dziwne - mruknął.- Jeszcze przed chwilą niebo było całkiem czyste.- Nie wydaje mi się - szepnęła April - by te chmury były w atmosferze.Max zmarszczył brwi, jakby nie dowierzając.- Spójrz - powiedziała, wyciągając rękę.Na horyzoncie pojawiła się ogromna błyskawica otoczona niezliczonymi biało-niebieskimi światełkami.- Widziałam to już.Max też.Monstrualna plama, którą wziął z chmurę burzową, miała kształt figury szachowej.Konia.- To chyba jest Mgławica Koński Łeb - powiedział.April wstała i podeszła do brzegu morza.- Myślę, że masz rację.- Jej głos drżał lekko.Max przyglądał jej się z boku.Wsłuchiwał się w trzask płomieni i melodyjny szum fal.Być może po raz pierwszy od dnia, w którym widział śmierć małej dziewczynki z samolotu, czuł się pogodzony z samym sobą.21Ty pośredniku groźny między ziemią a niebem.Samuel Taylor Coleridge, „Hymn przed wschodem słońca”Londyn, 14 marca (BBC News Service)Liczne ostatnio przypadki morderstw w miejscach pracy, jakie odnotowano w Wielkiej Brytanii, związane są prawdopodobnie z odkryciem na Johnson's Ridge, twierdzi Timothy Clayton, psycholog przemysłowy i współpracownik magazynu „The Economist”.„Ludzie boją się utraty pracy bardziej, niż w czasie Wielkiego Kryzysu”, mówi Clayton.„Nie wiedzą, kto jest za to odpowiedzialny, ale zwykle obarczają winą swych szefów, sekretarki, dziennikarzy, praktycznie wszystkich, którzy stają im na drodze”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]