[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stare szminki,tampony z uszkodzoną folią, puste opakowania po dezodorantach, kolczyki odpary.Zamknęła szufladę, otworzyła następną.I znalazła to, czego szukała: obokstarego opakowania wosku do depilacji leżało pudełko farby.Sandra Turner byłamysią blondynką, póki w wieku trzynastu lat nie odkryła farby.Nicole często sięgłowiła, jakim cudem mama zebrała się na odwagę i ufarbowała włosy w domubabki, dla której był to pierwszy krok na równi pochyłej do piekła.Teraz matka robiła sobie pasemka u fryzjera, ale kiedyś często farbowała sięsama.Nicole uważnie przestudiowała instrukcję.To chyba nic trudnego,stwierdziła.Nawet przez myśl jej nie przeszło, że czarne włosy są trudniejsze doufarbowania niż mysie kosmyki matki.Trzy kwadranse pózniej zerknęła do lustra, ciekawa, czy pod pianą są już blondpasma.Delikatnie starła farbę z jednego kosmyka.Kolor był.pomarańczowy.Nonic, poczeka jeszcze z dziesięć minut, tak na wszelki wypadek.Zatopiona wmarzeniach, jaka będzie piękna i egzotyczna, ze śniadą skórą i blond włosami, niezwracała uwagi na upływający czas.Zerknęła na zegarek i okazało się, że minęło jeszcze siedemnaście minut.Cholera! Pochyliła się nad wanną i spłukała spienioną farbę z włosów.Winstrukcji napisano, żeby po farbowaniu umyć włosy dwukrotnie szamponem, więcNicole po omacku złapała butelkę, umyła i spłukała.Dziwne, włosy były inne wdotyku, jakieś takie bardziej szorstkie.No nic, odżywka na pewno pomoże.Nie pomogła.Im więcej tarła,_ tym bardziej włosy przypominały w dotyku starysznurek.W końcu zebrała się na odwagę i odrobinę uniosła powieki, tylko tyle, żebyzobaczyć włosy.I osunęła się na kolana.Zamiast lśniących czarnych pasm z jejgłowy zwisały smętne strąki w kolorze zgniłych moreli.Przerażona, zebrała je wgarść i przyjrzała się dokładniej.Nie, nie moreli, pomarańczy.Albo starejśmieciarki.Rozpłakała się.Kiedy matka i jej strażak wrócili na kawę, zastali Nicole w saloniku, smętniesączącą trzecią podwójną whisky.Włosy, tak suche, że nie156 zdołała ich rozczesać, sterczały na wszystkie strony jak pomarańczowe siano.- Nicole, coś ty zrobiła! - jęknęła Sandra, wytrącona z charakterystycznej dlasiebie apatii nietypową fryzurą córki.Nicole ponownie zalała się łzami.- Wiem, ohyda - szlochała.- Ufarbowałam się twoją farbą, ale nie wyszło.Chyba za długo trzymałam.- Czuję się jak w pracy - mruknął strażak.- Toż to płomień.- Zamknij się! - wrzasnęły Sandra i Nicole jednocześnie.W sobotę Nicole nie wytknęła nosa za próg.Wieczorem zjawiła się Charlene,przyjaciółka Sandry, z wielkim pudłem kosmetyków do włosów i kompletemnożyczek.Na szczęście nie zaciskała ust w wąską kreskę i nie kręciła głową zdezaprobatą, jak babcia.Starała się oszacować ogrom szkód.- Wszystko byłoby dobrze, gdybyś poszła do fryzjera, ale domowe farbowanieprzeterminowaną farbą to zbrodnia - stwierdziła.- Przy twoich włosach zmianakoloru jest dość trudna.- Mama zawsze się farbuje - mruknęła Nicole.- Jest pewna różnica między włosami azjatyckimi a twojej mamy -zauważyłaCharlene.Spochm umiała, kiedy skończyła oględziny.- Są zniszczone - orzekła ze współczuciem.- Muszę sporo ściąć, zanim postaramsię coś zrobić z kolorem.Zdajesz sobie sprawę, że gdyby to cię spotkało u fryzjera,żyłabyś w luksusach do końca życia z samego odszkodowania?Nicole zamrugała szybko.Zwiadomość, że sama się w to wpakowała, wcale niepoprawiała jej samopoczucia.- Tnij już - mruknęła przez zęby.I Charlene cięła.Długie pasma pomarańczowego siana opadały na podłogę.- Charlene jest świetna - zapewniała Sandra, widząc minę córki.-Zobaczysz,będziesz zachwycona.- W życiu na siebie nie spojrzę - burknęła Nicole.- Kupię sobie kapelusz.- Raczej perukę - zarechotała babcia.157 Rozdział 10Chociaż Millie przez pół nocy nie mogła zasnąć, podniecona perspektywąnowego przedszkola, w poniedziałkowy ranek wpadła w histerię i stwierdziła, żenigdzie nie idzie.Uparcie tupała nóżką w różowych rajstopach i nie pozwalała włożyć sobiefioletowych ogrodniczek.-Nie chcę iść! - wrzeszczała na całe gardło i wymachiwała ramionkami jakoszalały wiatrak.Toby przywykł do takich scen; spokojnie stał w kąciku, ssał kciuk i obserwowałcałą awanturę z zainteresowaniem.- Millie, zachowuj się! - krzyknęła Hope.Zdawała sobie sprawę, że nie jest tonajlepszy sposób postępowania z rozhisteryzowaną dziewczynką, ale zmęczeniewzięło górę.We wszystkich książkach o wychowaniu dzieci było napisane, żenajlepszym wyjściem jest ignorować maluchy, gdy starają się zwrócić na siebieuwagę, ale łatwiej to powiedzieć, niż wykonać.Chyba żaden z autorów nie byłnigdy w supermarkecie z dzieciakiem, który ma fioła na punkcie słodyczy i drze sięna całe gardło, inaczej nie pisaliby takich bzdur.Hope zaryzykowała tylko raz;ledwie się odwróciła, Millie pędem pobiegła do działu cukierniczego i jak szalonarzuciła się na lukrowane ciastka.Umazała się po uszy, nawet w grzywce miałalukier, i rozdarła się w niebogłosy, kiedy uprzejma sprzedawczyni chciała jejpomóc.- Nie pójdę tam! - wrzasnęła.Tupnęła jeszcze raz i Hope dała sobie spokój.Przecież to tylko przedszkole.Wprawdzie marzyła o nim od miesięcy, ale nic się niestanie, jeśli stracą jeden upragniony dzień.Przysiadła na łóżeczku Millie i wyjrzała na zapuszczony ogród [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •