[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niedzielny to był dzień i chociaż dzwony jeszcze nie przedzwaniały do kościoła,.a już we wsi wrzałokieby w ulu.Z pół wsi szykowało się na wesele Borynowe z Jagną.Między chałupami, przez oszroniałe sady biegały dziewczyny z pękami wstążek, a wełniakami istroikami różnymi.W chałupach był niemały rwetes przygotowań, przymierzań a przystrajań, że z gęsto powywieranychokien i drzwi buchały radosne głosy abo już te piosenki weselne.A i w chałupie Dominikowej uczynił się gwałt i zamieszanie, jak to zwyczajnie w dzień taki!Dom był świeżo obielony, choć nieco oblazł z wapna na wilgoci, a widniał już z daleka, bo i umajony byłjak na Zwiątki.Chłopaki jeszcze wczoraj nawtykali świerczyny w strzechę, to w szpary ścian, gdzie sięino dało, a całe opłotki od drogi do sieni wysypali jedliną - pachniało jak w borze na zwiesnę.A i wewnątrz wyporządzone było galanto.Po drugiej stronie, gdzie był skład rupieci, buzował się tęgi ogień i kucharowała Ewka od młynarza przypomocy sąsiadek i Jagustynki.Z pierwszej zaś izby wynieśli wszelki sprzęt zbytni do komory, że ostały ino obrazy, a chłopaki ustawialipod ścianami ławy mocne, a długie stoły.Izba też była wybielona z nowa, wymyta, a kominprzysłonięty modrą płachtą, cały zaś pułap i belki, poczerniałe ze starości, Jagusia suto przystroiławycinankami.Maciej był przywiózł z miasta kolorowych papierów, a ona wystrzygnęła z nich kółekstrzępiastych, to kwiatuszków, to cudaków różnych, jako: kiedy psy gonią owce, a pasterz z kijem zanimi leci, abo zaś i procesję całą, z księdzem, z chorągwiami, z obrazami i inne różności, że spamiętaćtrudno, a tak wszystko utrafione i foremne kieby żywe, aż się ludzie wczoraj na rozplecinach dziwowali.Umiała ona i nie takie, a wszystko, co ino zamyśliła abo na co spojrzała.że nie było w Lipcach chałupybez tych jej strzyżek.Ogarnęła się nieco w komorze i wyszła nalepiać resztę wzdłuż ścian, pod obrazami, bo już gdzie indziejmiejsca nie było.- Jaguś! A dałabyś spokój tym cudakom, druhen ino patrzeć.ludzie się wnet schodzić poczną, muzykajuż po wsi chodzi.a ona się zabawia.- Zdążę jeszcze, zdążę.- odpowiadała krótko i dała wnet spokój nalepianiom - brakło jejcierpliwości.Wysypała podłogę kolkami jedlinowymi , to stoły pokryła cienkim płótnem , toporządkowała w komorze albo się przemawiała z braćmi , lub wychodziła przed dom i patrzyła długo wświat.A żadnej radości w sobie nie czuła , żadnej.%7łeby jej wszystko nie przypominało , że to weseledzisiaj , nie baczyłaby o tym.Boryna wczoraj na rozpleciny , dał jej osiem sznurków korali , wszystkiejakie mu zostały po nieboszczkach.Nie stała o nie, nie stała dzisiaj o nic.Leciałaby tylko gdzieśprzed się, choćby w cały świat.ale gdzie? Abo to wiedziała! Mierziło się jej wszystko, do głowy wciążwracało powiedzenie matczyne o Antku.- Jakże, on by wygadywał, on?.Nie mogła wierzyć, niechciała.bo aż się jej na płacz zbierało!.A może?.Wczoraj, kiedy prała w stawie, przeszedł i ani sięnie spojrzał! A jak szli rano do spowiedzi z Boryną, spotkali go przed kościołem.z miejsca zawrócił jakprzed złym psem.A może?.Niech szczeka, kiej taki, niech szczeka!.Zaczęła się buntować przeciw niemu, ale z nagła wspomnienia tego wieczora, kiedy wracali z obieraniakapusty od Boryny, buchnęły jej do mózgu i zatopiły ją całą w ogniu, i obwinęły jej duszę z taką mocą,a tak wyraziście w niej odżyły, że rady sobie dać nie mogła.aż ni stąd ni zowąd ozwała się do matki:- Wiecie, a to po ślubie włosów mi nie obcinajcie!- Hale, co mądrego umyśliła? Słyszano to, żeby dziewce włosów nie ucięto po ślubie!- A po dworach i miastach nie obcinają!- Pewnie, juści, bo im tak trzeba do rozpusty, żeby ludzi mogły ocyganiać i za co inszego się wydawać.Ale, będzie tu nowe porządki zakładała! Dworskie pannice niechta z siebie cudaki robią i pośmiewisko,niechta z kudłami jak %7łydowice jakie chodzą - wolno im, kiej głupie, a tyś gospodarska córka z dziadapradziada, nie żadne miejskie pomietło, toś robić, winna jak pan Bóg przykazał , jak zawżdy w naszymgospodarskim stanie się robiło.Znam ja te miejskie wymysły, znam.jeszcze nikomu one na zdrowienie wyszły! Poszła w służbę do miasta Pakulanka i co?.Mówił wójt, jaki papier przyszedł do kancelarii ,że dzieciaka udusiła i w kryminale siedzi.albo i ten Wojtek, Borynów krewniak po siostrze, dorobił sięw mieście sielnie, że teraz po wsiach po proszonyrn chlebie chodzi.a przódzi na Wólce gospodarstwomiał, konie miał i chleba po grdykę.zachciało mu się bułek, a ma kij i torbę na starość.Ale Jagna mądrych przykładów nie słuchała, a o obcięciu i gadać sobie nie dała.Namawiała ją Ewka, ata znająca była, niejedną wieś znała i rok w rok do Częstochowy z kompaniami chodziła, przekładała iJagustynka , ale jak to ona, zawżdy z przekpinami i naśmieszliwie, bo w końcu rzekła:- Ostaw warkocz, ostaw, zda się Borynie, okręci se nim rękę, ostrzej przytrzyma i mocniej cię kijemzleje.sama go obetniesz potem.Znałam taką niejedną.- nie mówiła więcej, bo Witek ją wołał,gdyż od wypędzenia Antków przeniesła się do Boryny, bo Józia poradzić sobie nie mogła zgospodarstwem.Pomagała warzyć Ewce, a co trochę zaglądała do dom, stary dzisiaj do niczego głowynie miał, Józia już od rana przystrajała się u kowalów, a Kuba leżał wciąż chory.- Chodzcie prędzej, bo Kuba was pilno potrzebuje- przynaglał chłopak.- Gorzej mu to?- A juści, tak stęka i jęczy, aże na drodze słychać!- Idę w te pędy.Moiściewy, obaczę ino, co się z nim dzieje, i zaraz wrócę.- Jaguś, i tobie trza się spieszyć, druhen ino patrzyć- naganiała matka.Ale Jaguś nie pośpieszała, chodziła jak senna, przysiadała po ławkach, to wet się zrywała i zaczynałasprzątać, ale robota leciała jej z rąk, a ona stała długo, bezmyślnie zapatrzona w okno.Kolebała się wniej dusza jak woda i raz w raz biła, jakby o kamień jaki, o przypomnienia.A w domu gwar się czynił coraz większy, bo wciąż wpadały kumy różne, to krewniaczki, to gospodynie,i dawnym obyczajem znosiły kury, to bochen białego chleba, placek, soli, mąki, słoniny albo isrebrnego rubla w papierku - wszystko to w podzięce za prosiny weselne, żeby gospodyni zbytnio sięnie szkodowała.Przepijały ze starą po kieliszeczku słodkiej, pogwarzyły, nadziwowały i rozbiegały się spiesznie.A Dominikowa tęgo się zwijała - pilnowała warzy, uprzątała, raiła i na wszystko oko miała i sposób, aczęsto naganiała chłopaków, bo się ociągali, a co któren ino mógł, to się z chałupy wyrywał na wieś, dowójta, bo już tam byli muzykanci i zbierali się drużbowie.Na sumę mało kto poszedł, gniewał się o to dobrodziej, że la wesela zapominają o służbie Bożej - cobyło i prawdą, ale naród to sobie rozumiał, że i wesela takie nie co niedziela się odprawiają.A zaraz po obiedzie jęli się zjeżdżać ze wsi pobliskich, kto był zaproszon.Słońce się już przetoczyło z południa i prószyło bladym, jesiennym światłem, że ziemia błyszczała jakbyoroszona, okna buchały płomieniami, staw liśnił się i migotał, przydrożne rowy pobłyskiwały wodąjakby szybami - wszystek świat był przesycony światłem dogasającej jesieni i ciepłem ostatnim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]