[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam Sulla aż się zgiął, grzmotnął pięścią w stół i o mało nie spadł z sofy.Chryzogonos uśmiechał się, zadowolony z siebie, nie pozostawiając wątpliwości co do autorstwa zwrotki.Hortensjusz dla żartu rzucił w śpiewaka szparagiem; jarzyna przeleciała nad jego głową i trafiła w sam środek czoła pogodzonego z losem młodego poetę.Rufus odsunął się od Soreksa, który z uśmiechem usiłował szeptać mu coś do ucha.Nie wyglądał na rozbawionego.Krew się lała dnia tego pośród ludu wrzawy;Sulla mieczyk wyciągnął, dowiódł, że nie rdzawy.Dama z tym się zgodziła, dama przytaknęła.Te rubaszne żarty przerwał hałas przewracanego stołu.Rufus, cały czerwony, zerwał się na równe nogi.Hortensjusz próbował go powstrzymać ręką, ale młodzieniec odepchnął go gniewnie.– Waleria jest może dla ciebie tylko przyrodnią siostrą, Hortensjuszu – warknął – ale dla mnie to moja krew i ciało.Nie będę wysłuchiwał takich świństw! A ty jesteś jej mężem! – rzucił, zatrzymując się nagle przed gościem honorowym i nie kryjąc gniewu w spojrzeniu.– Jak możesz spokojnie znosić takie obelgi?!W pokoju zapadła cisza.Przez długą chwilę Sulla się nie poruszył, pozostając w tej samej pozycji, półleżąc oparty na łokciu, z wyprostowanymi nogami.Wpatrywał się gdzieś w przestrzeń i poruszał szczęką, jakby trapił go ból zęba.Wreszcie zsunął nogi na podłogę i usiadł wyprostowany.Popatrzył na Rufusa z wyrazem jednocześnie sardonicznym, ponurym i rozbawionym.– Jesteś bardzo dumnym młodzieńcem – rzekł – bardzo dumnym i bardzo pięknym, jak twoja siostra.– Sięgnął po puchar wina i wypił łyk.– Jednakże w przeciwieństwie do Walerii nie masz poczucia humoru.A skoro Hortensjusz jest ci jedynie półbratem, to i nie dziwota, że masz tylko połowę jego zdrowego rozsądku, by już nie wspomnieć o dobrych manierach.– Pociągnął kolejny łyk i westchnął.– Kiedy byłem w twoim wieku, wiele rzeczy na tym świecie mnie oburzało.Ale zamiast narzekać, zabrałem się do zmieniania świata i dokonałem tego.Jeżeli pieśń ci się nie podoba, nie wpadaj w złość, tylko napisz lepszą.Rufus wytrzymał jego spojrzenie, trzymając ręce sztywno przy bokach i zaciskając pięści.Wyobraziłem sobie wszystkie obelgi, jakie muszą mu przelatywać przez głowę, i wyszeptałem cichą prośbę do bogów, by kazali mu milczeć.Rufus otworzył usta, by coś powiedzieć, potoczył jednak tylko po pokoju gniewnym wzrokiem i wyszedł.Sulla opadł znów na sofę, wyglądał raczej na rozczarowanego, że ostatnie słowo należało do niego.Panowało niezręczne milczenie, przerwane przez uwagę młodego poety:– Oto młody człowiek, który zwichnął sobie karierę!Uwaga była głupia – wypowiedziana przez kogoś, kto jest nikim, i wycelowana w młodego Messalę, szwagra dyktatora.Trwała jeszcze bardziej kłopotliwa cisza, przerywana tylko tu i ówdzie nieszczęśliwymi pomrukami oraz przytłumionym kaszlnięciem Hortensjusza.Gospodarz zachował stoicki spokój.Uśmiechnął się swym złocistym uśmiechem i powiedział ciepło do Metrobiusza:– Zdaje się, że została jeszcze jedna zwrotka? Bez wątpienia najlepszą zostawiłeś na koniec?– Naprawdę! – Sulla podniósł się z sofy z błyszczącymi oczyma, odrobinę zataczając się od wina.– Cóż za dar od was wszystkich dziś otrzymuję! Nawet słodki młody Rufus, postępujący tak niemądrze i zadziornie.jakaż to płonąca głowa, jakiż temperament, tak samo buntowniczy, jak jego siostra.Co za noc! Sprawiliście, że mimo woli wróciły wszystkie wspomnienia – i dobrych, i złych dni.Ale te dawne czasy były najlepsze, kiedy byłem młody i nie miałem nic prócz nadziei i wiary w bogów, i miłości moich przyjaciół.Już wtedy byłem sentymentalnym głupcem!To mówiąc, ujął twarz Metrobiusza w obie dłonie i pocałował go w usta, co spotkało się z gorącym aplauzem zebranych.Kiedy Sulla odsunął twarz od śpiewaka, zobaczyłem, że po policzkach płyną mu łzy.Uśmiechnął się i cofnął niezgrabnie o krok, gestem dając znak lirnikowi, by zaczął grać, a sam opadł znowu na sofę.Metrobiusz podjął pieśń tam, gdzie została przerwana:.Dama z tym się zgodziła,dama przytaknęła.Tiro i ja nie usłyszeliśmy jednak dalszego ciągu.Odwróciliśmy się, zaalarmowani charakterystycznym odgłosem: świstem wyciąganej z pochwy stali.Chryzogonos istotnie posłał kogoś na górę, albo też po prostu za długo zamarudziliśmy w jednym miejscu.Zza drzwi wynurzyła się czyjaś potężna sylwetka.Lekko utykając, mężczyzna wszedł w krąg światła księżyca.Jego zmierzwione włosy wyglądały jak błękitna aureola, a wyraz oczu ściął mi krew w żyłach.W lewej dłoni trzymał nóż o klindze długości męskiego przedramienia – być może ten sam, którym przed kilkoma miesiącami zamordował Sekstusa Roscjusza.W sekundę potem do Magnusa dołączył jego zbir, jasnowłosy olbrzym Malliusz Glaucja.Wypukła blizna na jego twarzy – pamiątka po pazurach Bast – wyglądała paskudnie.I on trzymał nóż, skierowany tak samo jak jego pana – ukośnie ku górze, jakby gotów rozpłatać brzuch dużemu zwierzęciu.– Co tu robicie? – spytał Magnus, obracając ostrze tak, że błysnęło w poświacie.Głos miał wyższy, niż się spodziewałem.Jego prowincjonalna łacina miała naleciałości chropowatego, nosowego miejskiego akcentu.Przyjrzałem się im obu.Wyglądało na to, że nie mają pojęcia, kim jestem.Glaucja został wysłany do mego domu, by mnie zastraszyć lub nawet zamordować, niewątpliwie na polecenie Magnusa, ale żaden z nich nie widział mnie wcześniej na oczy, nie licząc przelotnego spotkania jako nieznajomego podróżnego na drodze przed domem Kapitona.Powoli wyjąłem rękę z fałd tuniki.Sięgnąłem tam po swój sztylet; teraz jednak zdjąłem tylko z palca pierścień.Uniosłem ręce w błagalnym geście– Proszę, wybaczcie.– Zdziwiłem się, jak niewiele potrzeba wysiłku, by wobec dwóch olbrzymów z nożami głos zabrzmiał potulnie i pokornie.– Jesteśmy niewolnikami młodego Marka Waleriusza Messali Rufusa.Posłano nas, byśmy go odszukali, zanim zaczęła się zabawa.Ale my się zgubiliśmy, głupcy.– I dlatego teraz szpiegujecie pana tego domu i jego gości? – syknął Magnus.Rozdzielili się i stanęli po naszych obu stronach.– Zatrzymaliśmy się tu, by po prostu wyjrzeć z balkonu i zaczerpnąć świeżego powietrza.– Wzruszyłem ramionami, trzymając dłonie na widoku i starając się wyglądać na zmieszanego i godnego pożałowania.Zerknąłem na Tirona i zobaczyłem, że naśladuje mnie w sposób godny podziwu, albo też był ogłupiały z przerażenia.– Usłyszeliśmy śpiew, znaleźliśmy to okienko.głupio i bezczelnie z naszej strony, to prawda.Jestem pewien, że młody pan dopilnuje, by nas obito za takie zuchwalstwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •