[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostajesz zajoba, ciągle się tym gryziesz, ciągle.- Przyszedłem do ciebie, żeby ustalić, po czyjej jesteś stronie, Jakub.- Jak to po czyjej stronie?- Musisz wybierać.- Jestem po niczyjej stronie.Obaj gadacie o tych stronach.- Lou też kazał ci wybierać?Zignorował pytanie.- Jestem i po twojej, i po jego stronie, jasne? Musimy trzymać się razem.Taki był plan.- Ale gdybyś miał wybierać.- Nie zamierzam nic wybierać.- Mimo to chciałbym wiedzieć, Jakub: jesteś po mojej czy po jego stronie?Wciąż patrzyłem w okno, ale czułem, że jest skonsternowany, spanikowany.Poruszył się niespokojnie na łóżku.Łóżko zatrzeszczało.- Jestem.- Wybieraj, Jakub.Nie odpowiadał co najmniej przez dziesięć sekund.Wstrzymałem oddech i czekałem odwrócony do niego tyłem.- Wybrałbym ciebie, Hank - odrzekł wreszcie.- Jesteś moim bratem.Oparłem się czołem o szybę.Szkło było zimne, szczypało mnie w skórę.Na ulicy, dokładnie pod oknem, jakiś starzec upuścił gazetę i porwał ją wiatr.Mijająca go para pomogła mu ją zbierać.Rozmawiali chwilę.Starzec kiwał głową, dziarsko i energicznie.Zaczęli się żegnać.Widziałem jego usta.„Dziękuję”, mówiły.„Dziękuję”.Mary Beth ziewnął i usłyszałem, jak brat klepie go po brzuchu.- Pamiętaj, Jakub.- Szyba zaparowała od mojego oddechu.- Cokolwiek by się działo, zawsze o tym pamiętaj!We wtorek po południu ktoś zapukał do drzwi gabinetu.Zanim zdążyłem odpowiedzieć, drzwi się uchyliły i wychynęła zza nich głowa Lou.Wyszczerzył do mnie zęby, krzywe, żółtawe i ostre, jak zęby szczura.- Sie masz, panie księgowy.- Wszedł do środka, zamknął drzwi, podszedł do biurka, ale nie usiadł.Był w białej kurtce i w roboczych buciorach.Twarz miał zaróżowioną z zimna.O tej chwili marzyłem od trzech dni, lecz gdy w końcu nadeszła, nie odczuwałem ani strachu, ani złości.Po prostu ogarnęło mnie znużenie.Westchnąłem wiedząc, że przyszedł po coś, czego nie mogłem mu dać.- Czego chcesz?- Pieniędzy, Hank.Tylko tyle.Nie groził, nie wspomniał ani o Pedersonie, ani o Jakubie, lecz czułem, że nie wypowiedziane słowa wiszą w powietrzu jak intensywny zapach.- Już ci mówiłem.Przerwał mi niecierpliwym machnięciem ręki.- Nie o to chodzi.Chcę cię prosić o pożyczkę.- O pożyczkę?- Zwrócę, jak tylko podzielimy szmal.Zmarszczyłem brwi.- Ile?- Dwa tysiące.- Chciał się do mnie uśmiechnąć, lecz natychmiast wyczuł, że to kiepski pomysł, i się powstrzymał.- Dwa tysiące dolarów?Poważnie skinął głową.- Po co ci tyle pieniędzy?- Mam długi.- Wisisz komuś dwa tysiące dolarów? Komu? Nie odpowiedział.- Ta forsa jest mi naprawdę potrzebna, Hank.To poważna sprawa.- Spłukałeś się na wyścigach? Drgnął zaskoczony, że znam jego sekret, ale po chwili wykrzesał z siebie krzywy uśmiech.- Mam od groma długów.- Przegrałeś dwa tysiące?Pokręcił głową.- Trochę więcej.- Puścił do mnie oko.- Te dwa patyki to tylko zaliczka, dowód dobrej woli, kapujesz? Żeby tamci zaczekali, aż dostanę swoją dolę.- Ile przegrałeś?- Na razie wystarczą mi dwa tysiące.- Chcę wiedzieć, ile przegrałeś.Znowu pokręcił głową.- To chyba nie pański interes, panie księgowy, co nie? - Stał naprzeciwko biurka z rękami w kieszeniach kurtki.- Nie noszę przy sobie takich pieniędzy - odrzekłem.- Z szuflady też ich nie wyciągnę.- Po drugiej stronie ulicy jest bank.- Nie! Muszę mieć trochę czasu.Przyjdź pod koniec dnia.Po jego wyjściu poszedłem do banku i podjąłem dwa tysiące dolarów z naszego małżeńskiego konta.Przyniosłem pieniądze do biura, wsadziłem je do koperty, kopertę zakleiłem i wrzuciłem do szuflady.Usiłowałem pracować, ale dzień miałem z głowy; nie potrafiłem się na niczym skoncentrować.Rysowałem coś machinalnie na marginesach listów, przeczytałem magazyn myśliwski zapominalskiego klienta.Zdawałem sobie sprawę, że jeśli dam mu tę kopertę, będę musiał podzielić pieniądze z samolotu - tylko w ten sposób mógłby zwrócić dług.Doskonale to rozumiałem, lecz próbowałem przed sobą udawać, że nie o to w tym wszystkim chodzi.Wmówiłem sobie, że za te dwa tysiące dolarów kupię potrzebny mi czas.Byłem przekonany, że musi istnieć jakieś wyjście, że na pewno bym je znalazł, gdybym tylko mógł spokojnie się skupić.Tak, musiałem pomyśleć.Musiałem ten problem dokładnie przeanalizować.Lou przyszedł przed piątą.Zapukał do drzwi i znowu wszedł, nim zdążyłem go zaprosić.- Masz? - Wyglądało na to, że bardzo się spieszy, więc zareagowałem z celową opieszałością.Powoli otworzyłem szufladę, wyjąłem kopertę i położyłem ją na krawędzi biurka.Podszedł bliżej, wziął kopertę, rozerwał ją niecierpliwie i poruszając wargami, zaczął liczyć banknoty.Policzywszy, uśmiechnął się do mnie.- Dzięki, Hank.Jestem ci wdzięczny - powiedział, jakbym pożyczał mu pieniądze dobrowolnie.- Dostaniesz więcej, Lou.Przeliczył wszystko jeszcze raz.Odniosłem wrażenie, że coś tam sobie kalkuluje.- Kiedy Sara rodzi? - spytał.- Dwudziestego czwartego.Twarz mu pojaśniała.- W przyszłym tygodniu?- W niedzielę.- I pojedziemy po pieniądze?Wzruszyłem ramionami.- Nie od razu.Będę musiał odczekać kilka dni, aż wszystko się uspokoi.Poza tym w grę wchodzi tylko weekend.Nie mogę zrywać się z pracy.Ruszył do drzwi.- Zadzwonisz?- Tak.- Westchnąłem.- Zadzwonię.Sarze o tym nie powiedziałem.Upływał dzień za dniem.Nadeszła niedziela dwudziestego czwartego.Nadeszła i minęła.Przez ten czas nie rozmawiałem ani z Jakubem, ani z Lou, nawet ich nie widziałem.Sara gadała bez przerwy o porodzie.Ani razu nie wspomniała o Lou czy o Nancy.Nocami leżałem w łóżku i liczyłem ludzi, którzy znali naszą tajemnicę.Analizowałem ich słabe strony, wyobrażałem sobie, jak to by było, gdyby mnie sypnęli, gdyby próbowali mnie oszukać, obrabować czy w jakikolwiek inny sposób zranić.Zaczęli mi się nawet śnić: Lou tłukł mnie wałkiem do ciasta, Jakub dźgał nożem i widelcem, chcąc pożreć mnie żywcem, Nancy całowała Sarę, szepcząc jej do ucha: „Otruj go.Otruj go.Otruj go”.Budziłem się w środku nocy i wyobrażałem sobie puszkę po piwie, którą Lou zostawił na skraju sadu w parku Andersa.Oczyma duszy widziałem, jak znajduje ją agent FBI, jak ją podnosi - w gumowych rękawiczkach, oczywiście - jak wrzuca puszkę do plastikowej torebki, by odesłać ją do laboratorium.Albo myślałem o Carlu: siedział w swoim biurze w Ashenville i czekał, aż ktoś odkryje wrak, by następnie skojarzyć doniesienie Jakuba - to o spadającym samolocie - z tragiczną śmiercią Pedersona pod mostem na Anders Greek.Zrobiliby ekshumację zwłok, wykopaliby je, pokroiliby na kawałki, dokładnie zbadali, i koniec.Dziwne, ale nic takiego się nie stało.Pieniądze leżały spokojnie w torbie pod łóżkiem.Nikt mnie o nic nie podejrzewał.Nikt przeciwko mnie nie spiskował.Lou mnie nie nachodził.I stopniowo przywykłem do tego nowego życia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]