[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwilami zdawało im się, że odczuwają czyjąś obecność.Zatrzymywali się wtedy ze zgaszonymi latarkami u stóp ściany.Serca uderzały mocniej.Coś szurało, człapało, od­głosy stąpań łamały się niekształtnym echem, słabły, nie­wyraźne bełkoty, jakby podziemnych strumieni, szły wzdłuż murów, czasem z wnętrza studni, która odmykała się w kamiennej niszy, płynął, w zatęchłym wyziewie, nie kończący się jęk, niepodobna było orzec, czy to głos jakiejś istoty, czy dźwięk rozedrganego powietrza, zrywali się z ko­lan, szli dalej, ogarniało ich w mroku wrażenie, że dokoła snują się jakieś postacie, raz dostrzegli wychyloną z bocz­nego zaułka, bladą w świetle, zaklęsła twarzyczkę, pozna­czoną zmarszczkami głębokimi jak pęknięcia, kiedy dopadli tego miejsca, było puste, tylko na kamieniach leżał strzę­pek oddartej, złocistej, cienkiej jak papier folii.Doktor milczał.Wiedział, że wędrówka ta, jej niebez­pieczeństwo, więcej — szaleństwo, w tych warunkach, nocą, obciąża tylko jego, że Koordynator poszedł na jej ryzyko, bo czas naglił, a on, najuparciej ze wszystkich, domaga! się prób porozumienia.Dziesiątki razy powtarzał sobie, że doj­dą jeszcze tylko do następnego załomu murów, do przecz­nicy, i zawrócą — i szedł dalej.W wysokiej galerii, obra­mowanej wzniesionymi na sobie tarczami nieprzejrzystego szkliwa — tworzyły także strop, z podwieszonymi na kształt łódkowatych gondoli dziwacznymi konsolami czy balkona­mi — roślinny, groniasty strąk upadł kilka kroków przed nimi.Podnieśli go, był jeszcze ciepły, jak od dotyku ręki.Najbardziej zdumiewała ich ciemność, nie rozwidniona żadnym światłem.Mieszkańcy planety mieli przecież oczy, posiłkowali się wzrokiem, gdyby zaś dostrzegli ich przy­bycie, należało spodziewać się spotkania jakichś straży, ale nie tak całkowitej pustki tej niewątpliwie zamieszkałej przestrzeni — świadczyły o tym chociażby światła, które dostrzegli przedtem z wysoka.Wędrówka, im dłużej trwała, tym bardziej stawała się podobna do koszmarnego snu — najbardziej ze wszystkie­go pragnęli światła, latarki dawały tylko jego złudę, po­głębiały jeszcze dokolny mrok, wyrywając zeń pojedyncze, pozbawione związku z całością i przez to niepojęte frag­menty.Raz dobiegło ich człapanie tak bliskie i wyraźne, że pognali za nim, gwałtowne przyspieszenie, tupot ucieczki i pogoni wypełnił uliczkę, jego rozłamane echo łomotało w ciasnych murach, pędzili z zapalonymi latarkami, szary pobrzask pełzł nad nimi sklepieniem, to przypadał niemal do głów, kiedy się obniżało, to wzbijał się w górę, strop płynął falami, czarne wyloty bocznic przelatywały w tył, zatrzymali się po nieprzytomnej gonitwie w pustce, zzia­jani.— Słuchaj — czy — oni nas — wciągają? — wydyszał z trudem Chemik.— Głupstwa pleciesz! — syknął gniewnie Doktor.Po­wiedli światłami wkoło.Stali nad wyschłą kamienną stud­nią, mury ziały czarnymi jamami otworów, w którymś mignęła blada, spłaszczona twarzyczka, kiedy plama świetl­na wróciła, otwór był pusty.Szli dalej.Obecności tamtych nie domyślali się już, sta­wała się nieznośna, czuli ją zewsząd, nawet Doktor bliski był myśli, że lepszy byłby choć atak, chociaż walka w.tych mrokach, od uporczywej, bezsensownej wędrówki, która prowadziła donikąd.Spojrzał na tarczę zegarka.Minęło już prawie pół godziny, wnet musieli wracać.Chemik, który wyprzedził go o kilka kroków, podniósł reflektor.W załomie ścian otwierała się brama, sklepiona w górze ostrokończystym łukiem, po obu stronach progu wznosiły się bulwiaste, kamienne pnie.Przechodząc koło ciemnego wnętrza, machinalnie skierował tam latarkę.Światło przesunęło się po szeregu ściennych nisz i padło na stłoczone, nagie grzbiety, zastygłe w skuleniu.— Są tam! — syknął cofając się odruchowo.Doktor wszedł do środka.Chemik świecił z tyłu.Naga grupa przy­wierała do ściany, zbita pod obwałowaniem stropu, jak skamieniała.W pierwszej chwili wydało mu się, że nie żyją — w świetle latarki zalśniły wodniste krople, spływa­jące po grzbietach — stał chwilę bezradnie.— Hej! — powiedział słabo, czując, że cała sytuacja po­zbawiona jest krzty sensu.Gdzieś wysoko, na zewnątrz roz­legł się przeciągły, wibrujący świst.W kamienne sklepienie buchnął wielogłosy jęk.Żaden ze skulonych nie poruszył się; jęczeli tylko cienkimi, przeciągłymi głosami, za to na uliczce zrobił się ruch, słychać było odległe stąpania, prze­szły w galop, kilka ciemnych postaci przemknęło, sadząc wielkimi susami, echo odpowiadało coraz dalej.Doktor wyj­rzał z bramy — było pusto.Jego bezradność przemieniała się w zapiekłą złość; stał przed bramą i żeby lepiej słyszeć, zgasił latarkę.Z ciemności płynął zbliżający się tupot.— Idą!Doktor poczuł raczej, aniżeli zobaczył, że Chemik pod­rywa broń, uderzył po lufie, przygiął jaw dół.— Nie strzelaj! — krzyknął.Pusty zakręt zaroił się na­gle, w plamach świateł skakały w górę i na boki garby, zakotłowało się, słyszeli zderzenia wielkich, miękkich ciał, ogromne, jakby uskrzydlone cienie przelatywały w głębi, równocześnie buchnął jazgot, chrobotliwy kaszel, kilka zdartych głosów zakwiliło przeraźliwie, ogromna masa ru­nęła pod nogi Chemika, podcięła go, padając, zobaczył w ostatnim ułamku sekundy patrzącą prosto na nich, wy­trzeszczoną twarzyczkę o białych oczach, latarka trzasnęła o kamienie i zapadła ciemność.Chemik szukał jej rozpacz­liwie, wodząc rękami po bruku, jak ślepiec.— Doktorze! Doktorze! — krzyczał, ale głos jego tonął w zamęcie, wokół przemykały dziesiątki ciał, ogromne tu­łowie z malutkimi rączkami zbijały się, zderzały, chwycił metalowy cylinder, zrywał się na nogi, kiedy potężne ude­rzenie rzuciło go na ścianę, rozległ się wysoko, jakby ze szczytu muru dolatujący świst, wszystko zamarło na mgnienie, poczuł zbliżającą się falę ciepła, wydzielanego przez zgrzane ciała, coś popchnęło go, zatoczył się, krzyk­nął, czując śliski, wstrętny dotyk — naraz ze wszystkich stron otoczyły go ciężkie oddechy.Przesunął kontakt.Latarka zapłonęła.Przez kilka se­kund wygiętą linią napinały się przed nim ogromne, gar­bate torsy, z wysoka łyskały w twarzyczkach bezbrzeżnie oślepione oczy, pomarszczone główki chwiały się, potem nadzy, pchnięci potężnie od tyłu, runęli na niego.Krzyknął jeszcze raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •