[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pobrali się, a po wojnie wujek wciąż trzymał się tego zajęcia, chociaż nie miał żadnego dyplomu.Żył w nieustannym lęku; prowizorycz­ne uprawnienia w każdej chwili można było podważyć i unieważnić.Podczas Wielkiego Kryzysu ciotka Peg i wu­jek Clarence znaleźli się w niezłej sytuacji, bo wujek miał pracę.To się liczyło, mimo że często płacono mu skryp­tem wystawionym przez miasto Filadelfia.Pierwszy obraz ciotki, który utkwił mi w pamięci, to obraz kobiety mniej więcej trzydziestopięcioletniej.No­siła długie, kwieciste sukienki w jasnych kolorach.Spowijał ją gęsty, pachnący obłoczek perfum i pudru.Mocno pudrowała włosy, niemal całkiem siwe.Właściwie wy­glądała jak siedemnastowieczna kurtyzana na francu­skim dworze.Nosiła kapelusze z koronkową, krótką woalką.Była chyba bardzo seksowna, ale w moim wieku trudno to było zauważyć.Wujek Clarence był starszy od ciotki o pięć lat i ciągle błaznował, nawet przed dorosłymi.Dziwne, bo zachowanie wujka chyba ciotce odpowia­dało.Może odgrywał rolę dworskiego trefnisia? Mama wciąż powtarzała, że nie wie, co ciotka Peg w nim widzi.Wujek Clarence, kiedy go poznałem, miał szczupłą, wręcz trupią twarz, okulary w drucianej oprawce, wiel­kie, kościste dłonie, rzadkie siwe włosy i sztuczne zęby, którymi wciąż poruszał, sądząc, że to zabawne.Za gru­bym szkłem okularów robił zeza, do uszu wpychał kciu­ki, pozostałymi palcami wymachiwał i wysuwał te zęby jak szufladę.Rzekomo chciał nas straszyć.Myślę, że tato niezbyt go lubił; w każdym razie nie­często ich odwiedzaliśmy.A może chodziło o ciotkę Peg.Tato nie wytrzymywał z ludźmi, których wciąż zajmo­wało zadawanie szyku.Inna bieda z wujkiem Clarence'em polegała na tym, że miał się za kompozytora piosenek (a także autora tekstów) i bezustannie dręczył wujków Dicka i Harry’ego, żeby zaśpiewali albo nagrali jakiś jego utwór.Wujek Clarence miał jedno z pierwszych domowych urządzeń nagrywających.Był to tak zwany „stil”, zapis na drucie.Kościstymi, twardymi rękami wujek ujarz­miał fortepian, przez co instrument brzmiał jak pianola.Jedną z piosenek zatytułował Let’s Get It Over Over There*.Napisał ją około 1942 roku.Wszystkie piosenki wujka Clarence'a przypominały jakieś inne, lecz trudno było ściśle rozstrzygnąć jakie.W pisaniu słów wujek też uciekał się do jakichś sprytnych zagrań.Wujek Clarence i ciotka Peg mieli jedyną córkę, ku­zynkę Joan.Ciotka sama szyła jej wszystkie sukienki według szablonów wycinanych z najlepszych pism.Joan mówiła przez nos jak jej matka i miała najpraw­dziwszą kobiecą sypialnię, pierwszą, w której byłem.To tam Joan i jej przyjaciółki wabiły mnie kiedyś i doku­czały na przemian pocałunkami i chowaniem się.Joan poznała w liceum dużego, przystojnego chłopaka i zakochała się po uszy.Miał polskie nazwisko, tak trud­ne do wymówienia, że po prostu nazywano go „Zot”.Nie sprzyjali mu wujek ani ciotka, po części przez to polskie pochodzenie, ale ze sprzeciwów niewiele wynikło.Ku­zynka Joan przywykła dostawać, co chce, a chciała wła­śnie „Zota”.Po wojnie wzięli ślub, mają teraz pięcioro dzieci i mieszkają w jakimś osiedlu w hrabstwie Buck.„Zot” ma dobrą pracę, jest księgowym.W 1960 roku wujek Clarence przeszedł na emeryturę; oboje wciąż mieszkają w północnej Filadelfii w tym sa­mym domu co zawsze.A ciotkę Peg ostatni raz widzia­łem na pikniku u ciotki Em w Haddonfield w New Jer­sey.Potem już nie spotkałem wujka Clarence'a.Zmarł młodo, a ciotka zamieszkała z Joan i jej dziećmi.Podejrzewam, że było to dla niej bardzo trudne.Wi­działem jeszcze ciotkę Peg, kiedy w jej domu odwie­dzałem wujka Mike'a.Właściwie się nie zmieniła, mimo że była starsza, niemal przezroczysta.Jak za­wsze ubrana ekstrawagancko, miała ten sam głos, te same maniery, chociaż przekroczyła już osiemdzie­siątkę.Umarła w tym samym roku.Wujek Clarence zawsze był dla mnie ostrzeżeniem.I wciąż nim jest.Pod wieloma względami przypomina mi ojca mojej żony.Nie wiem, czy to choroba nauczy­cieli, ale wiem, że granie głupka, byle zwrócić na sie­bie uwagę, może się stać stylem życia.Kiedy uczyłem, a trwało to lat dziesięć, zawsze karciłem się, ilekroć w towarzystwie dorosłych sięgałem po zagrania, którymi przyciągałem uwagę w niższych i wyższych klasach liceum.Ale także zauważyłem, że ludzie po­trafią ścierpieć kogoś, kto gra durnia, bo dzięki niemu czują się mądrzejsi.A z drugiej strony naprawdę lubię gry i zabawy.Wszelkie.Kalambury, „gry półsłówek”, naśladowanie kogoś lub przedrzeźnianie to norma w stosunkach między ludźmi.Problem w tym, żeby nie stać się żywą kalką.Kiedy ktoś zaczyna powtarzać te same numery, kawały, wkrótce mamy do czynienia z jakąś komediancką demencją.I jeszcze czegoś nauczyłem się od wujka Clarence'a: nie wzorować na niczym własnych prac, wszystko jedno jakich, chyba że ktoś o to poprosi czy to za­mówi.To zawsze był delikatny wątek w życiu czło­wieka, który całe życie poświęcił malowaniu i pisaniu i który ze swego malowania utrzymywał rodzinę.Już wspomniałem, że wujkowie i stryjkowie posłu­żyli mi za wzory, pomogli formować wyobrażenie o tym, kim powinien być mężczyzna.Nie wspomnia­łem jednak, że to działa dwojako.Czasem naśladujemy, a czasem postępujemy na przekór.A wzór pozostaje wzorem.Mogę powiedzieć, że bez wujka CIarence'a Brooksa byłbym kimś trochę innym.Pod tym wzglę­dem podobny był do innych stryjów i wujów.7Stryjek JoePradziadek ze strony ojca był jednym z pierwszych w rodzinie mężczyzn, którzy osiedli wreszcie na wła­snym i gospodarowali w Ameryce.Przed nim byli tyl­ko myśliwi i traperzy, przeważnie pędzący życie w la­sach.Dzięki uchwaleniu i wejściu w życie Aktu Nada­nia Ziemi Osadnikom w 1862 roku, pradziadek osiedlił się w Wisconsin na sześciuset czterdziestu akrach, mniej więcej o sto mil na północ od dzisiejszej miejscowości Oskosh.Obszar był pagórkowaty i doskonale nada­wał się na farmę mleczną.Pradziadek ożenił się z Indianką ze szczepu Oenida, którą poznał, zimując z jej pobratymcami.Zakochali się, chociaż według zwyczaju Oenidów wszystkie kobiety należały do wszystkich mężczyzn, a dzieci też były wspólne.Pradziadek po prostu ją ukradł wraz z jej dwie­ma dziewczynkami, a potem mieli jeszcze troje dzieci, w tym chłopców: Willa i Joego.Indianka, którą poślubił, miała ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i była od pradziadka wyższa o pół głowy.Widziałem ich na sepiowym zdjęciu; strzelba, którą trzymał pradzia­dek, sięgała mu od stóp do czubka głowy.W roli farmera pradziadek spisywał się dobrze i - zgodnie z literą Aktu -po latach otrzymał potwierdzenie własności.Zanim umarł, wydał za mąż trzy córki, a gospodarstwo podzielił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •