[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niepokój, jaki to w nim budziło, skłaniał go do odwracania głowy to w jedną stronę, to w drugą, tym bardziej że czuł się w niej uwięziony ze strzępkamimyśli czy wrażeń, które układały się bez końca, lecz ciągle trwały w chaosie.Zlewały się razem jakieś szczegóły, a on wiedział tylko, że łączyło się to ze spotkaniem, które miał gdzieś, może w prezbiterium, z Rogerem Masonem.Sploty rudych włosów na tle kamiennego filara opadały na zieloną suknię.Dręczyło go to nieustannie, Bo choć starał się, jak mógł, nie potrafił odtworzyć sobie za tymi włosami kobiety, która spokojnym krokiem wchodziła z uśmiechem do katedry i przystawała, by się przeżegnać, pod jego błogosławiącą ręką.Jakby rude włosy, które tak nieoczekiwanie wysunęły się spod chusty osłaniającej skromnie głowę, omotały ten czas miniony, starły go lub z upływem dni zmieniły.Próbował wskrzesić w pamięci i kobietę, i tamten spokojny okres, a miast tego spostrzegał, że znów się wpatruje w rude sploty.Przez cały zaś czas przeszywający dźwięk nie milkł ani na chwilę i wszystko inne jak najściślej się z nim wiązało.Ojciec Anzelm, sztywny i obojętny, przyszedł go wyspowiadać.Ale on pamiętał tylko, że zamierzał zmienić spowiednika, więc ojciec Anzelm odszedł.A potem Jocelin zaczął słać naglące polecenia w przekonaniu, że robotnicy przestali pracować.Lecz ojciec Anonim przyniósł zupełnie nieoczekiwaną wiadomość.- Pracują spokojnie i dobrze.Nie ma żadnych kłopotów.Wtedy Jocelin zrozumiał, że praca ta nadal spoczywa nie w ludzkich rękach.Zapytał o Rogera.- Wałęsa się tu i tam.Mówią, że czegoś szuka.Ale nikt nie wie, czego.- A kobieta?- Jak zawsze przy nim.- Mam na myśli tę drugą, rudowłosą.Żonę Pangalla.- Rzadko się ją widuje."Wstydzi się - pomyślał Jocelin.- Bo cóż innego?Wyrwała się z namiotu i mężczyźni zobaczyli ją półnagą, z rozpuszczonymi włosami."Ojciec Anonim mówił dalej:- A jej mąż, Pangall, uciekł.A potem dziekan wygłosił w myśli do ojca Anonima przemowę o kosztach materiałów budowlanych.Przemowa ta była o tyle niezwykła, że nawracała wciąż do początku, choćby nie wiem jak daleko od niego odbiegła.W pewnej chwili zapadł w głęboki, krzepiący sen.A gdy się obudził, wiedział już, gdzie jest i co się z nim działo.Ponadto we śnie zyskał jakieś nowe siły i niezłomną pewność, że postępuje słusznie; pewność, wobec której dawny jego upór był uporem zgoła dziecinnym."Muszę wstać" - pomyślał i już wstał i szedł, chwiejąc się trochę na nogach, ze śmiechem.Spotkawszy ojca Anonima, który spieszył ku niemu, poklepał małego człowieczka po ramionach.- Nie, ojcze Anonimie! Muszę iść.Robota czeka!Słowa te musiały się zakończyć dwiema nutkami cienkiego śmiechu.Zszedł ze schodów w słońce wrześniowe i posuwał się z wysiłkiem, kołysząc się lekko z boku na bok, jakby się przedzierał przez wysokie zboże.Zatrzymał się bez tchu prawie przy drzwiach zachodnich, by przyjść nieco do siebie, a potem wszedł do katedry, przepełniony bolesną szczęśliwością, jaką dawała mu nowa olśniewająca pewność.Wzrok jego padł natychmiast na filary na skrzyżowaniu naw; przypomniał sobie, że wie, skąd się wydobywa śpiewny dźwięk.Gdy to sobie uświadomił, dźwięk ucichł, a i w jego głowie zaległa cisza.Stał chwilę, ciesząc się tą ciszą i odzyskując pomału świadomość swego człowieczeństwa.Zrozumiał, że wszystkie drobne sprawy, jak codzienne obowiązki, modlitwę, spowiedź, odsunąć trzeba na drugi plan, a najważniejszy jest teraz związek: Jocelin - wieża.Zobaczył, że majster rozmawia przy rusztowaniu z jednym z robotników, ruszył więc ku nim z wysiłkiem, dysząc trochę.Z przyjemnością usiadł na cokole kolumny po stronie północno-zachodniej i oparł się o niego plecami.Robotnik odszedł i wspiął się zwinnie w górę wieży, ku światłu.Jocelin zawołał do majstra:- Widzisz, Roger, wróciłem!I znowu każde słowo wywoływało jakiś ucisk, który musiał znaleźć ujście w cienkim chichocie.Wiedział, że się śmieje i że ten śmiech jest niestosowny, ale nie mógł go już opanować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •