[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale Tato chce mówić; coś go gryzie.- Wiesz, John, jak byłem mały, zaraz jak przyjechaliśmy z Wisconsin na Wschodnie Wybrzeże, mieszkaliśmy w południowo-zachodniej części Filadelfii.Tam w pobliżu mieszka masa Murzynów.Nam nie było bezpiecznie zapuszczać się w niektóre okolice, a my z kolei zatłuklibyśmy na śmierć każdego czarnucha, który by przeszedł na zachód od ulicy Sześćdziesiątej albo na północ od Woodlawn Avenue.To była jakby wieczna wojna.Głównie z tego powodu przenieśliśmy się do Upper Darby.Byłem bardzo niezadowolony, że mieszkam o pięć mil od rodziny, ale baliśmy się tych czarnuchów.Tylko kościół Świętego Barnaby prowadził szkołę bez czarnych i szczyciliśmy się tym; wtedy nawet księża mówili o tym z dumą.Przerywa.Ciekaw jestem, co chciałby ode mnie usłyszeć.- No i widzisz, Johnny, a teraz mówią nam w kościele, że musimy o tym wszystkim zapomnieć.Nasz proboszcz mówi, że to grzech śmiertelny żywić takie uczucia.Jak Boga kocham, Johnny, ja osobiście nic nie mam przeciwko czarnuchom, tylko że mrowie mi łazi po plecach, kiedy o nich pomyślę: to jak u psa - kiedy się zezłości albo zlęknie, sierść mu staje dęba.I założę się, że te czarnuchy czują do mnie dokładnie to samo.Kiedy idziemy z Bette do kościoła Świętego Augustyna, zawsze szukamy miejsca jak najdalej od czarnych i od Meksykanów.Bo przy tym całym “znaku pokoju" trzeba się uśmiechać i podawać ręce ludziom stojącym obok, a my zwyczajnie nie umiemy się przemóc, żeby to zrobić z Meksykaninem albo z czarnym.Człowieka się nie da zmienić z dnia na dzień.Wyznaję wszystko księdzu na spowiedzi, to on mi mówi, żebym się modlił o miłość i miłosierdzie.I ja się modlę, Johnny, ale nic z tego nie wychodzi.Naprawdę, strasznie bym nie chciał iść do piekła tylko za to, że nie mogę z siebie wykrzesać miłości do czarnego.To niesprawiedliwe.Człowiek w młodości zachowuje się tak, jak od niego oczekują, a potem nagle zmieniają się zasady.Milknie.Nadal nie wiem, czego ode mnie chce.Cieszę się, że sam nie mam tego problemu - nie tylko z rasizmem, ale w ogóle z tym zamartwianiem się, czy ktoś o mnie powie, że jestem dobrym człowiekiem, czy nie.Ludzie za łatwo rezygnują z władzy nad własnym życiem.Szykuję małą przekąskę: piwo, frytki, precelki.Tato już-już ma włączyć telewizor, ale powstrzymuje się i siada w bujaku; ja zajmuję złoty fotel Mamy.- Wiesz co, Tato, z tym zapuszczaniem brody jest tylko jeden kłopot: Mama dostanie ataku, jak ją odwiedzimy.Nie możesz się tak pokazać w szpitalu.Tato uśmiecha się przebiegle, wstaje i wychodzi do łazienki.W parę minut później przychodzi z powrotem w maseczce chirurgicznej na twarzy, oczy mu się świecą.- Mama to zakłada, kiedy farbuje sobie włosy.Powiemy jej, że złapałem jakiegoś wirusa i nie chcę jej zarazić.Krztuszę się piwem i pędzę do zlewu.Tato za mną, przerażony.Znów patrzę na niego - wygląda jak szacowny chirurg.Zważywszy na paniczny lęk Mamy przed zarazkami, wybieg jest diabelnie chytry.W szpitalu z maską idzie nam jak z płatka.Tato wyćwiczył nawet całkiem wiarygodne pociąganie nosem i kaszel.Broda rośnie mu jak szalona.Po tygodniu przestaje być swędzącą szczecinką i zaczyna się wić.Jest kręcona i zbita jak włoski łonowe, sztywna.Najdziwniejsze, że barwę ma szpakowatokasztanowatą.Na głowie Tacie zostało niewiele włosów, same siwe.Trochę czarnych ma jeszcze w brwiach i to wszystko, co mu pozostało z oryginalnego uwłosienia.Broda to coś zupełnie innego.Raczej ciemna niż szpakowata.Tato wygląda przynajmniej o dziesięć lat młodziej, niebywale żywotnie.Co i raz przyłapuję go, jak się sobie przygląda w łazienkowym lustrze.Broda wspaniale okala jego rozdzielone zęby.Z trudem się do niej przyzwyczajam.To tak, jakby Tato cofnął się o całe pokolenie - jakbyśmy się stali rówieśnikami.Joan wpada w zachwyt.Gładzi brodę, Tato uśmiecha się przy tym, Joan całuje go z dubeltówki.Zaśmiewa się do rozpuku, kiedy jej demonstrujemy sztuczkę z maską chirurgiczną.Martwi się tylko, że Marna i tak prędzej czy później nas nakryje.Przez cały ostatni tydzień regularnie bywamy z Tatą wieczorami w Kurnej Chacie.Rozpijamy kwaterkę piwa i świetnie się bawimy oglądaniem ludzi: to sto razy lepsze niż telewizja.Prowadzimy nawet coś w rodzaju konwersacji.Rozmawiamy o Mamie, o jej zdrowiu i o tym, jak urządzić wszystko w domu, żeby miała wygodnie.Tato zaczął wysuwać własne pomysły.Instaluje domofon między boczną sypialnią, gdzie będzie Mama, a sypialnią na tyłach; przeprowadza nawet kabel do sypialni w ogrodzie.Urządzenie jest prymitywne, typu skautowskiego, ale działa.Raz Tato napędza mi potwornego stracha dzwoniąc w środku nocy.Tłumaczył się, że chciał sprawdzić, czy sygnał jest dość głośny, żeby obudzić śpiącego.Dzieje się to o trzeciej nad ranem, kiedy Tato budzi się na nocne sikanie.Urodzony kawalarz, nie ma co.Kilka razy zabieram Tatę w odwiedziny do Gary'ego i Marty.Mało się odzywa, ale widać, że chętnie słucha rozmów.Rozmawiamy głównie o przyszłym dziecku i zdrowiu Mamy.Nie oglądamy telewizji.Nadchodzi dzień zabrania Mamy do domu.Wszystko przygotowaliśmy.Rano Tato wychodzi z łazienki gładko ogolony, bez słowa.Przywozimy samochodem Mamę, która cały czas gada z prędkością dziesięciu mil na minutę.Jak nic dostanie następnego zawału, jeszcze zanim ją dowieziemy do domu.Kładę ją do łóżka, zaciągam story i nalegam, żeby się zdrzemnęła.Dotąd nie uświadamiałem sobie, jaka to będzie wielka odpowiedzialność pielęgnować ją w domu.Gdyby cokolwiek się stało, do szpitala jest ponad kwadrans drogi.Czuję większą panikę niż Tato.We dwóch siadamy na werandzie, pijemy piwo i jemy kanapki.Tato pyta, kiedy, moim zdaniem, będzie mógł znowu spać z Mamą.Tego w ogóle nie brałem pod uwagę.Natychmiast po drzemce Mamy zastaję ją siedzącą na brzegu łóżka: próbuje włożyć szlafrok.Chce iść do toalety, upiera się, że nie będzie siadała w łóżku na basen.Żadne moje słowo jej nie powstrzyma.Idziemy przez hall, powolutku.Mama jedną ręką przytrzymuje się ściany, a drugą mnie.Wmanewrowuję ją do łazienki, wyrzuca mnie brutalnie i zatrzaskuje drzwi.Krążymy z Tatą pod drzwiami, słyszymy, jak sika po ściance sedesu, rozlega się odgłos spuszczanej wody.Czekamy, ale Mama nie wychodzi.W końcu Tato nie wytrzymuje.- Bette? Wszystko w porządku?“Bette" wymawia jak “pety".- Dobrze, dobrze.Nie pilnujcie mnie tak, to mnie denerwuje.Otwiera drzwi.Umalowała się i podkręciła włosy na lokówki.Odwagę to ona ma, ta moja matka, gorzej ze zdrowym rozsądkiem.Jest z dnia na dzień lepiej.Mamie wracają rumieńce - a może to tylko róż.Mamy za to kłopoty z utrzymaniem jej w łóżku.Znowu by chciała rządzić.A jednocześnie skarży się, jak jej ciężko oddychać.Trzeciego dnia wyprowadzamy ją na werandę.Dzień jest ciepły, bezwietrzny, a Mama już dość się nasiedziała w inkubatorze.Zdaje się, że dobrze jej to robi; leży w słońcu, próbuje się odprężyć.Gotuje przeważnie Tato.Jest z siebie słusznie dumny.Rano wstajemy przed ósmą i - na zmianę - jeden zamiata, a drugi szykuje śniadanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]