[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już teraz krążyły wieści, że całe pułki zatrute są ideami socjalistycznymi.Czy była toprawda? Czyżby dzięki rozdanym przez burżuazję nabojom zapanować miała sprawiedliwość?Przeskakując do innej nadziei młody człowiek marzył, że pułk strzegący kopalni przyłącza siędo strajku, rozstrzeliwuje wszystkich członków Towarzystwa i wreszcie oddaje kopalnięgórnikom.Zorientował się, że wchodzi na hałdę, w głowie szumiało mu od tych rozmyślań.Dlaczegonie miałby porozmawiać z wartownikiem? Wybada, jakie są jego przekonania.Z obojętną minąszedł dalej, jakby szukał kawałków starego drzewa w zagłębieniach terenu.%7łołnierz stałnieruchomo. Ale przeklęta pogoda, co, kolego? odezwał się wreszcie Stefan. Zdaje mi się, że będzieśnieg.%7łołnierzyk był mały, włosy miał bardzo jasne, twarz łagodną i bladą, usianą piegami.Otulałsię szynelem niezdarnie jak rekrut. Mnie się też tak zdaje szepnął i utkwił swe niebieskie oczy w niebie szarzejącymjutrzenką. Ależ oni są głupi, że wam tu kazali stać i marznąć ciągnął Stefan. Kozaków sięspodziewają czy co?.A wiatr to tu wieje niezgorszy!%7łołnierzyk drżał z zimna bez słowa skargi.Wprawdzie niedaleko znajdowała się budka, doktórej w wietrzne noce chronił się stary Bonnemort, ale ponieważ wartownicy otrzymali rozkaznieopuszczania wierzchołka hałdy, żołnierz nie ruszał się stamtąd ani na krok; ręce tak miałzgrabiałe, że nie czuł już karabinu.Należał do sześćdziesięcioosobowego oddziału pilnującego leVoreux, a że ta okrutna służba wypadała często, kiedyś o mało nie zamarzł na posterunku; nogiobumarły mu z zimna.Odrętwiały w biernym posłuszeństwie, odpowiadał na pytania urywanymisłowami, jak dziecko, któremu chce się spać.Na próżno Stefan przez kwadrans usiłował nawiązać z nim rozmowę o polityce.Tamtenodpowiadał tak i nie, ale zdawał się nic nie rozumieć; koledzy mówią, że kapitan jestrepublikanin; co do niego, to nie wie, wszystko mu jedno.Jak mu każą strzelać, to będziestrzelał, bo inaczej to by go ukarali.Robotnik słuchał ogarnięty nienawiścią ludu do wojska, dotych braci, którym odmieniano serce wkładając im czerwone spodnie.278 Jak wam na imię? Juliusz. A skąd jesteście? Z Plogof, tam wyciągnął rękę.Wiedział tyle tylko, że to jest w Bretanii.Jego blada twarzyczka ożywiła się, roześmiał się. Mam matkę i siostrę.Czekają na mnie.Och! poczekają jeszcze.Jak wyjeżdżałem,odprowadziły mnie aż do Pont-1 Abbe.Wzieliśmy konia od Lepalmeków i o mało sobie nóg niepołamał, jakeśmy zjeżdżali z Audierne.Mój krewniak, Karol, czekał na nas; przygotowałkiełbasę, ale kobiety tak płakały, że człowiekowi wszystko w gardle stawało.Ach! mój Boże!mój Boże! Jak też to daleko do domu!Nie przestawał się śmiać, ale oczy mu zwilgotniały.Ujrzał przed sobą bezludne nadbrzeże wPlogof i dziki przylądek du Raz, zalane słońcem, poróżowiałe od wrzosów. Jak myślisz zapytał jeżeli nie będę miał żadnych kar, to dadzą mi miesiąc urlopu za dwalata?Wówczas Stefan zaczął mu opowiadać o Prowancji, którą opuścił jako dziecko.Rozwidniałosię, z ziemistego nieba padały płatki śniegu.Stefan zaniepokoił się dostrzegłszy Jankabłąkającego się pośród krzaków, zdumionego, że widzi go na górze.Chłopiec przyzywał goruchem ręki.I po cóż te marzenia o zbrataniu się z żołnierzami? Nim to nastąpi, upłyną jeszczedługie lata.Jego daremna próba napełniła go zniechęceniem, jak gdyby liczył na to, że mu siępowiedzie.Lecz nagle zrozumiał gesty Janka: nadchodziła zmiana warty.Odszedł więc, pobiegłschronić się w Requillart, z sercem raz jeszcze rozdartym pewnością klęski; Janek biegł obokniego i klął na tego wstrętnego żołdaka, który przywołał wartę, żeby do nich strzelali.Na szczycie hałdy Julek stał nieruchomo, wpatrzony w płatki śniegu.Nadszedł sierżant zeswymi ludzmi, wymieniono przewidziane regulaminem zawołania: Stój, kto idzie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]