[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I Cintra.- Cintra też?Potwierdził skinieniem głowy, nie odrywając wzroku od ruin.51- Odeszli stąd - szepnęła Ciri - ale teraz wracają.Dlaczego?- %7łeby popatrzeć.- Na co?Bez słowa położył jej dłoń na ramieniu, popchnął lekko przed sobą.Zeskoczyli z marmurowych schodów,zeszli niżej, przytrzymując się sprężystych leszczyn, kępami przebijających się z każdej wyrwy, z każdejszczeliny w omszałych, spękanych płytach.- Tu było centrum pałacu.Jego serce.Fontanna.- Tu? - zdziwiła się, patrząc na zbity gąszcz olch i białe pnie brzóz wśród niekształtnych brył i bloków.-Tutaj? Tutaj nic nie ma.- Chodz.Strumień zasilający fontannę musiał często zmieniać koryto, cierpliwie i nieustannie podmywał marmurowebloki i alabastrowe płyty, te zaś osuwały się, tworząc tamy, znów kierując nurt w inną stronę.W rezultaciecały teren pocięty był płytkimi jarami.Gdzieniegdzie woda spływała kaskadami po resztkach budowli,omywając je z liści, piachu i ściółki - w tych miejscach marmur, terakota i mozaika wciąż tryskały kolorem iświeżością, jak gdyby leżały tu od trzech dni, a nie dwóch stuleci.Geralt przeskoczył strumień, wszedł pomiędzy resztki kolumn.Ciri podążyła za nim.Zeskoczyli zezrujnowanych schodów, schylając głowy weszli pod nie tknięty łuk arkady, na wpół zagrzebanej w waleziemnym.Wiedzmin zatrzymał się, wskazał ręką.Ciri westchnęła głośno.Z barwnego od potłuczonej terakoty rumowiska wyrastał wielki krzak róż, obsypany dziesiątkamiprzepięknych białoliliowych kwiatów.Na płatkach połyskiwały krople rosy, błyszczące jak srebro.Krzakoplatał pędami dużą płytę z białego kamienia.A z płyty spoglądała na nich smutna urodziwa twarz, którejdelikatnych i szlachetnych rysów nie zdołały zamazać i rozmyć ulewy i śniegi.Twarz, której nie zdołałyzeszpecić dłuta grabieżców wydłubujących z płaskorzezby złote ornamenty, mozaikę i szlachetne kamienie.- Aelirenn - powiedział Geralt po długim milczeniu.- Jest piękna - szepnęła Ciri, chwytając go za rękę.Wiedzmin jakby tego nie zauważył.Patrzył na rzezbę i był daleko, daleko, w innym świecie i czasie.- Aelirenn - powtórzył po chwili.- Przez krasnoludów i ludzi nazywana Elireną.Poprowadziła ich do walkidwieście lat temu.Starszyzna elfów była temu przeciwna.Wiedzieli, że nie mają szans.%7łe mogą niepodnieść się już po klęsce.Chcieli ratować swój lud, chcieli przetrwać.Postanowili zniszczyć miasta,wycofać się w niedostępne, dzikie góry.i czekać.Elfy są długowieczne, Ciri.Według naszej miary czasu,prawie nieśmiertelne.Ludzie wydawali się im czymś, co przeminie jak susza, jak sroga zima, jak plagaszarańczy, po których przychodzi deszcz, wiosna, nowy urodzaj.Chcieli przeczekać.Przetrwać.Postanowilizniszczyć miasta i pałace.W tym i ich dumę - piękne Shaerrawedd.Chcieli przetrwać, ale Elirena.Elirenapoderwała młodzież.Porwali za broń i poszli za nią na ostatni rozpaczliwy bój.I zmasakrowano ich.Bezlitośnie zmasakrowano.Ciri milczała, wpatrzona w piękne i martwe oblicze.- Ginęli z jej imieniem na ustach - podjął cicho wiedzmin.- Powtarzając jej wezwanie, jej krzyk, ginęli zaShaerrawedd.Bo Shaerrawedd było symbolem.Ginęli za kamień i marmur.i za Aelirenn.Tak jak imobiecała, ginęli godnie, bohatersko, z honorem.Ocalili honor, ale zgubili, skazali na zagładę własną rasę.Własny lud.Pamiętasz, co mówił ci Yarpen? Kto panuje nad światem, a kto wymiera? Wyjaśnił ci togrubiańsko, ale prawdziwie.Elfy są długowieczne, ale wyłącznie ich młodzież jest płodna, tylko młodzieżmoże mieć potomstwo.A prawie cała elfia młodzież poszła wówczas za Elireną.Za Aelirenn, za Białą Różąz Shaerrawedd.Stoimy wśród ruin jej pałacu, przy fontannie, której plusku słuchała wieczorami.A to.tobyły jej kwiaty.Ciri milczała.Geralt przyciągnął ją do siebie, objął.- Czy teraz wiesz, dlaczego Scoia'tael byli tu, czy wiesz, na co chcieli popatrzeć? I czy rozumiesz, że niewolno dopuścić, by elfia i krasnoludzka młodzież ponownie dała się zmasakrować? Czy rozumiesz, że animnie, ani tobie nie wolno przyłożyć ręki do tej masakry? Te róże kwitną cały rok.Powinny zdziczeć, a sąpiękniejsze niż róże z pielęgnowanych ogrodów.Do Shaerrawedd, Ciri, wciąż przychodzą elfy.Różne elfy.Te zapalczywe i głupie, dla których symbolem jest spękany kamień.I te rozumne, dla których symbolem sąte nieśmiertelne, wiecznie odradzające się kwiaty.Elfy, które rozumieją, że jeśli wyrwie się ten krzak iwypali ziemię, róże z Shaerrawedd nie rozkwitną już nigdy.Czy rozumiesz to?Kiwnęła głową.- Czy rozumiesz teraz, czym jest neutralność, która tak cię porusza? Być neutralnym to nie znaczy byćobojętnym i nieczułym.Nie trzeba zabijać w sobie uczuć.Wystarczy zabić w sobie nienawiść.Czyzrozumiałaś?- Tak - szepnęła.- Teraz zrozumiałam.Geralt, ja.chciałabym, wziąć jedną.Jedną z tych róż.Na pamiątkę.52Czy mogę?- Wez - powiedział po chwili wahania.- Wez, aby pamiętać.Chodzmy już.Wracajmy do konwoju.Ciri wpięta różę pod sznurowania kubraczka.Nagle krzyknęła cicho, uniosła rękę.Strużka krwi spłynęła jejz palca do wnętrza dłoni.- Ukłułaś się?- Yarpen.- szepnęła dziewczynka, patrząc na krew, wypełniającą linię życia.- Wenck.Paulie.- Co?- Triss! - krzyknęła przenikliwie nieswoim głosem, wzdrygnęła się silnie, przetarła twarz przedramieniem.-Prędko, Geralt! Musimy.na pomoc! W konie, Geralt!- Ciri! Co z tobą?- Oni umierają!Galopowała z uchem prawie przytulonym do szyi konia, popędzała wierzchowca krzykiem i uderzeniamipięt.Piach leśnej drogi pryskał spod kopyt.Z oddali usłyszała wrzask, poczuła dym.Z przeciwka, tarasując szlak, pędziła ku niej dwójka koni wlokących za sobą uprząż, lejce i ułamany dyszel.Ciri nie wstrzymała kasztana, przemknęła obok w pełnym pędzie, płatki piany musnęły jej twarz.Z tyłuusłyszała rżenie Płotki i klątwy Geralta, który musiał wyhamować.Wypadła za zakręt drogi, na dużą polanę.Karawana płonęła.Z zarośli jak ogniste ptaki leciały ku wozomzapalone strzały, dziurawiąc płachty, wbijając się w deski.Scoia'tael, hałłakując i wrzeszcząc, rzucili się doataku.Ciri, nie zważając na dobiegające z tyłu krzyki Geralta, skierowała konia prosto na dwa pierwsze,wysforowane do przodu wozy.Jeden był przewrócony na bok, stał przy nim Yarpen Zigrin, z toporem wjednym ręku, z kuszą w drugim.U jego stóp, nieruchoma i bezwładna, w niebieskiej, zadartej do połowy udsukience leżała.- Triiiiiiss!!! - Ciri wyprostowała się w kulbace, walnęła konia piętami.Scoia'tael zwrócili się w jej stronę,koło uszu dziewczynki zawyły strzały.Zaszamotała głową, nie zwalniając galopu.Słyszała krzyk Geraltarozkazującego jej uciekać w las.Nie miała zamiaru usłuchać.Schyliła się, pomknęła wprost na szyjących doniej łuczników.Poczuła nagle przenikliwy zapach białej róży przypiętej do kubraczka.- Triiiiiiss!!!Elfy uskoczyły przed rozpędzonym koniem.Jednego zawadziła lekko strzemieniem.Usłyszała ostry świst,rumak targnął się, zakwiczał, rzucił w bok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]