[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie udałosię zastąpić workowaty klasztorny chałat luzną krótką żurnadą i kapuzą powyci-naną w modne ząbki.Był to ubiór na tyle popularny, że Samson przestał się naile było to możliwe wyróżniać z tłumu.Teraz, w kolumnie innych wędrowców,każdy przyglądający się widział szlachcica w kompanii żaka i sługi.Taką przynaj-mniej miał Reynevan nadzieję.Liczył też, że Kyrielejson i jego banda, jeśli nawetzwiedzieli się o towarzyszącym mu Szarleju, wypytują o dwóch nie o trzech podróżnych.Sam Reynevan, wyrzuciwszy swe podniszczone i niezbyt świeże rzeczy, wy-brał z oferty Schottela obcisłe spodnie i lentner z modnie watowanym przodem,nadającym sylwetce ptasi nieco wygląd.Całość uzupełniał beret, jaki zwykli nosićszkolarze jak choćby świeżo poznany Jan von Gutenberg.Ciekawe, że właśnieGutenberg stał się przedmiotem dyskursu, przy czym, o dziwo, wcale nie szłoo wynalazek druku.Gościniec za Bramą Dolną, biegnący do Rychbachu dolinąrzeki Piławy, stanowił część ważnego szlaku handlowego Nysa-Drezno i jako takibył bardzo uczęszczany.Tak bardzo, że zaczęło to drażnić czuły Szarlejowy nos. Panowie wynalazcy gderał demeryt, opędzając się od much pan Gu-tenberg et consortes, mogliby wreszcie wynalezć coś praktycznego.Jakiś, dajmyna to, inny sposób komunikacji.Jakieś perpetuum mobile, coś, co porusza się sa-mo, bez konieczności zdawania się na konie i woły, jak te tu, bez ustanku demon-strujące nam ogromne zaiste możliwości swych kiszek.Ach, zaprawdę powiadamwam, marzy mi się coś, co samo jedzie, nie zanieczyszczając zarazem środowiskanaturalnego.Co? Reinmarze? Samsonie? Hę? Co ty na to, przybyły z zaświatówfilozofie? Coś, co samo jezdzi, a nie smrodzi zastanowił się Samson Miodek.Samo się porusza, a nie paskudzi na drogi i nie zatruwa środowiska.Ha, zaiste,199niełatwy to dylemat.Doświadczenie podpowiada mi, że wynalazcy go rozwiążą,ale tylko w części.Szarlej może i miał zamiar indagować olbrzyma o sens wypowiedzi, prze-szkodził mu jednak jezdziec, oberwaniec na chudej szkapie, wyrywający na oklepw stronę czoła kolumny.Szarlej opanował spłoszonego ciska, pogroził oberwań-cowi pięścią, rzucił za nim serię wyzwisk.Samson stanął w strzemionach, spoj-rzał w tył, skąd oberwaniec przygalopował.Szybko zdobywający doświadczenieReynevan wiedział, czego wypatruje. Na złodzieju czapka gore odgadł. Tego uciekiniera ktoś spłoszył.Ktoś jadący od strony miasta..i uważnie przyglądający się wszystkim podróżnym dokończył Sam-son. Pięciu.Nie, sześciu zbrojnych.Kilku ma godło na jakach.Czarny ptakz rozpostartymi skrzydłami. Znam ten herb. Ja też! rzekł ostro Szarlej, ściągając wodze. W konie! Za chudą ko-byłą! Jazda! Co tchu!Blisko już czoła kolumny, w miejscu, gdzie droga wchodziła w mroczne bu-kowiny, skręcili w las, po jakimś czasie ukryli się w krzakach.I widzieli, jakoboma skrajami drogi, przyglądając się wszystkim, skrupulatnie zaglądając dowozów i pod płachty furgonów, przejechało sześciu konnych.Stefan Rotkirch.Dieter Haxt.Jencz von Knobelsdorf, zwany Puchaczem.Oraz Wittich, Moroldi Wolfher Sterczowie. Taak powiedział przeciągle Szarlej. Tak, Reinmarze.Siebie miałeśza mądrego, a cały świat za głupi.Z przykrością informuję cię, że było to mnie-manie błędne.Bo cały świat już przejrzał i ciebie, i twoje łatwe do przejrzeniazamiary.Wie, że zmierzasz do Ziębic, gdzie twa luba.Jeśli zaś właśnie zaczynaszmieć wątpliwości, jeśli zaczynasz szukać sensu jazdy do Ziębic, to nie trudz sięmyśleniem.Ja ci to powiem: sensu nie ma.%7ładnego.Twój plan jest.Pozwól,niech poszukam odpowiedniego słowa.Hmm. Szarleju. Mam! Absurdalny.* * *Spór był krótki, ostry i zupełnie bezcelowy.Reynevan pozostał głuchy na logi-kę Szarleja, Szarleja nie wzruszyły Reynevanowe miłosne tęsknoty.Samson Mio-dek wstrzymał się od głosu.Reynevan, którego myśli zaprzątała głównie kalkulacja dni rozłąki z kochan-ką, nalegał, rzecz jasna, by kontynuować jazdę ku Ziębicom, bądz to śladem Ster-200czów, bądz też podjąwszy próbę wyprzedzenia ich, na przykład gdy staną na po-pas, prawdopodobnie gdzieś w pobliżu Rychbachu lub w samym mieście.Szar-lej był zdecydowanie przeciw.Dany przez Sterczów pokaz ostentacji, twierdził,świadczyć może tylko o jednym. Oni pouczył mają za zadanie właśnie wypłoszyć cię w kierunkuRychbachu i Frankensteinu.A tam gdzieś czekają już Kyrielejson i de Barby.Wierz mi, chłopcze, to standardowy sposób chwytania zbiegów. Jakie więc masz propozycje? Moje propozycje Szarlej wskazał wokół siebie szerokim gestem limi-tuje geografia.Tamto wielkie, zasnute chmurami, na wschodzie, to jest, jak wiesz,Zlęża.To, co się wznosi tam, to są zaś Góry Sowie, tamto duże to jest góra zwa-na Wielką Sową.Przy Wielkiej Sowie są dwie przełęcze, Walimska i Jugowska,tamtędy migiem moglibyśmy dostać się do Czech, na Broumovsko. Czechy, jak twierdziłeś, są ryzykowne. W tej chwili odparł zimno Szarlej największym ryzykiem jesteś ty.I pościg, który depcze ci po piętach.Wyznam, że najchętniej ruszyłbym terazwłaśnie do Czech.Z Broumova przeskoczył na Kłodzko, z Kłodzka na Morawęi na Węgry.Ale ty, podejrzewam, nie zrezygnujesz z Ziębic. Słusznie podejrzewasz. Cóż, przyjdzie więc nam zrezygnować z bezpieczeństwa, jakie zapewniły-by przełęcze. Byłoby to wtrącił niespodzianie Samson Miodek bezpieczeństwobardzo względne.I trudno osiągalne. To fakt zgodził się spokojnie demeryt. Nie jest to najbezpieczniej-sza okolica.Cóż, zatem kierujmy się jednak na Frankenstein.Ale nie traktem,lecz podnóżem gór, skrajem borów Przesieki Zląskiej.Drogi nadłożymy, trochępowędrujemy przez bezdroża, ale cóż nam pozostaje? Jechać traktem wybuchnął Reynevan. Za Sterczami! Dopaść ich. Sam uciął ostro Szarlej nie wierzysz w to, co mówisz, chłopcze.Boprzecież nie chcesz wpaść im w łapy.Bardzo nie chcesz.* * *Jechali więc, początkowo przez bukowiny i dąbrowy, potem duktami, wreszciedrogą, wijącą się wśród pagórków.Szarlej i Samson gawędzili cicho.Reynevanmilczał i rozpamiętywał ostatnie słowa demeryta.Szarlej po raz kolejny dowiódł, że umie jeśli nie czytać w myślach, to bez-błędnie zgadywać na podstawie przesłanek.Widok Sterczów obudził, co prawda,w Reynevanie zrazu wściekłość i dziką żądzę zemsty, gotów był niemal natych-201miast ruszyć tropem, doczekać nocy, zakraść się i podrzynać gardła uśpionym.Powstrzymywał go jednak nie tylko rozsądek, ale i paraliżujący strach.Kilka razyjuż budził się, zlany zimnym potem, ze snu, w którym pojmano go i wleczono dokatowni w lochach Sterzendorfu, względem zaś zgromadzonych tam narzędzi senbył przerażająco dokładny.Gdy Reynevan przypominał sobie te narzędzia, robiłomu się na przemian zimno i gorąco.Teraz też ciarki pełzały mu po plecach, a ser-ce stawało, ilekroć na skraju drogi wyrastały ciemne sylwetki, które dopiero pouważniejszym spojrzeniu okazywały się nie Sterczami, lecz jałowcami.Sprawę pogorszyło jeszcze, gdy Szarlej i Samson zmienili temat rozmowyi jęli się rozważań z zakresu historii literatury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]