[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było dachu ani podłogi, ścian ani powrotu.Były tylko tematy, regularnie się powtarzające”,Anais Nin, Wtnter of Artifice(48)111To opowiadanie zostało napisane przez jego bohaterkę, Yvonne Guitry, dla Nicolasa Diaz, przyjaciela Gardela z Bogoty.„Pochodzę z rodziny należącej do węgierskiej inteligencji.Matka moja była przełożoną pensji, gdzie wychowywała się śmietanka towarzyska sławnego miasta, którego nazwę wolę przemilczeć.Gdy nastąpiły pełne zamieszania powojenne czasy, wraz z upadkiem monarchii, klas socjalnych i fortun, nie wiedziałam, jaką wybrać drogę.Moja rodzina została zrujnowana, padła ofiarą granic Trianon (sic!), tak jak setki innych.Moja piękność, młodość i wykształcenie nie pozwalały mi zostać maszynistką.Wtedy to właśnie w moim życiu pojawił się Prince Charmant, arystokrata z najwyższych międzynarodowych sfer, bywalec na miarę europejską.Wyszłam za niego z sercem pełnym młodzieńczych złudzeń, wbrew sprzeciwom rodziny, wynikającym z mojego zbyt młodego wieku i z niechęci do cudzoziemca.Podróż poślubna.Paryż, Nicea, Capri.Po czym - ruina złudzeń.Nie wiedziałam, co z sobą począć, nie śmiałam też zwierzyć się mojemu otoczeniu z tragedii mojego małżeństwa.Mąż, który nigdy nie uczynił mnie matką! Już mam szesnaście lat i podróżuję bez określonego celu, usiłując zapomnieć o swoim bólu.Egipt, Jawa, Japonia, Cesarstwo Chińskie, cały Daleki Wschód, wszystko to skąpane w szampanie i udawanej wesołości, lecz z sercem złamanym.Lata płynęły.W 1927 roku definitywnie osiedliliśmy się na Lazurowym Wybrzeżu.Byłam już kobietą z Wielkiego Świata i miałam u stóp międzynarodową socjetę, spędzającą czas w kasynach, na dancingach, na wyścigach.Pewnego pięknego dnia letniego powzięłam decyzję definitywną: separacja.Natura tonęła w kwiatach: morze, niebo, pola rozbrzmiewały pieśnią miłosną i sławiły młodość.Festiwal mimozy w Cannes, korso kwiatowe w Nicei, roześmiana paryska wiosna.W ten sposób porzuciłam ognisko domowe, luksusy, bogactwa i samotnie ruszyłam na spotkanie życia.Miałam wtedy osiemnaście lat i nie mając przed sobą wyraźnego celu, zamieszkałam sama w Paryżu.Paryż 1928 roku.Paryż orgii i powodzi szampana.Paryż zdewaluowa-nego franka.Paryż raj cudzoziemców, pełen tonących w złocie północnych i południowych Amerykanów, Paryż 1928 roku, codziennie nowy kabaret, nowy pomysł służący do opróżnienia portfela cudzoziemców.Lat osiemnaście, blondyna, błękitne oczy, sama w Paryżu.Ażeby zabić w sobie smutek, pełną piersią oddawałam się rozrywkom.Zwracałam na siebie uwagę w lokalach, do których zawsze chodziłam sama, stawiając szampana fordanserom, zostawiając personelowi bajońskie napiwki.Nie znałam wartości pieniądza.Pewnego razu ktoś z tych ludzi, którzy ocierają się zawsze o międzynarodowe towarzystwo, odkrywa trawiący mnie, acz skrywany smutek i poleca mi lek zapomnienia.Kokaina, morfina, narkotyki.Naówczas zaczęłam poszukiwać miejsc egzotycznych, tancerzy o dziwacznej powierzchowności, południowych Amerykanów o ciemnej cerze i obfitych czuprynach.W owych czasach nowo przybyły śpiewak kabaretowy zbierał coraz większe oklaski.Zadebiutował w kabarecie «Florida», gdzie śpiewał dziwne piosenki w dziwacznym języku.Ubrany w egzotyczny strój, do tej pory nie znany w tych stronach, śpiewał tanga, ranchery i argentyńskie gambas.Był to młody człowiek, dość szczupły, smagły, z białymi zębami, o którego łaski już walczyły paryskie piękności.Nazywał się Carlos Gardel.Rozdzierające tanga, które śpiewał z takim przekonaniem, z niewiadomej przyczyny czarowały publiczność.Jego ówczesne piosenki - Caminito, La chacarera, Aquel tapado de armińo, Queja indiana, Entre sueńos - nie były to nowoczesne tanga, lecz stare argentyńskie melodie, ukazujące czystą duszę gaucza z pampasów.Gardel był w modzie.Eleganckie kolacje i wytworne przyjęcia nie mogły obyć się bez niego.Jego ciemna cera, białe zęby, świeży, jasny uśmiech błyszczały wszędzie: w kabaretach, teatrach, musie hallach, na torach wyścigowych - był stałym bywalcem Longchamps i Auteuil.Lecz Gardel ponad wszystko lubił bawić się na swój sposób, między swymi, w swoim kółku.W owym czasie istniał w Paryżu kabaret pod nazwą «Palermo» na rue de Clichy, do którego uczęszczali prawie wyłącznie południowi Amerykanie.Tam go poznałam.Wprawdzie Gardeł interesował się wszystkimi kobietami, lecz mnie nie interesowało nic poza kokainą.i szampanem.Zapewne, że mile łaskotało mą kobiecą próżność pokazywanie się w Paryżu z człowiekiem dnia - ale nie mówiło to nic memu sercu.Nastąpiły inne noce, inne przechadzki, inne zwierzenia pod bladym paryskim księżycem, pośród kwitnących łąk; wzmocniły one naszą przyjaźń; nastał okres romantycznego zainteresowania.Mężczyzna ów zaczął wkraczać do mej duszy.Jego słowa były z jedwabiu, jego zdania powoli wykuwały szczerbę w skale obojętności.Oszalałam dla niego.Moje mieszkanie, luksusowe, lecz smutne, nagle napełniło się światłem.Przestałam chodzić do lokali.W moim pięknym popielatym salonie, przy blasku elektrycznych lamp, złotowłosa główka z ufnością tuliła się do stanowczej, ciemnej twarzy.Błękitna alkowa, która znała wszystkie tęsknoty mojej zagubionej duszy, zmieniła się w prawdziwe gniazdeczko miłości.Była to moja pierwsza miłość.Czas frunął, szybki i ulotny.Nie wiem, ile minęło dni czy tygodni.Egzotyczna blondyna, która zdumiewała Paryż swoimi ekstrawagancjami, swoimi toaletami derničre cri (sic!), swoimi przyjęciami składającymi się wyłącznie z kawioru i szampana - zniknęła.W wiele miesięcy później odwieczni bywalcy «Palerma», «Floridy» i «Garonu» dowiedzieli się z łamów prasy, że jasnowłosa dwudziestoletnia tancerka o błękitnych oczach doprowadza do szału paniczyków argentyńskiej stolicy swoimi zwiewnymi tańcami, swą wyuzdaną rozpustą i niebywałą gracją swojej zaledwie rozkwitającej młodości.Była to Yvonne Guitry.”(Etc.)La Escuela Gardeleanta Wydawnictwo „Cisplatina”, Montevideo(49)112MORELLIANAPoprawiam właśnie opowiadanie, które chciałbym uprościć tak, aby było możliwie jak najmniej literackie.Jest to przedsięwzięcie od samego początku rozpaczliwe.Przy powtórnej lekturze od razu wyskakują niedopuszczalne zdania.Ktoś znajduje się na piętrze: „Raymond zaczął schodzenie”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]