[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paweł kupił sobie zaświadczenie pracy.Wierzę, że się uratują.W najgorszym wypadku uzy­skają odroczenie.Dochodzę do końca ulicy Stawki; tu, przed szpitalem żydowskim, sanitariusze zwalili na stos łóżka, sto­ły, krzesła i zaczynają znosić chorych.Ładuje się ich na ryk-sze, na wózki, niektórych krewni zabierają na plecach.Szpi­tal ma być punktem zbornym przesiedlanych, musi być ewa­kuowany do wieczora.Na godzinę szóstą zażądali sześciu tysięcy spośród nas.A ilu jutro?Oprawcy przemówili i nasza wczorajsza niepewność wyda­je nam się teraz stanem błogiego spokoju i szczęśliwości w porównaniu z tym, co rozpętało ich kilka słów.Wracam do domu, aby uspokoić mamę, ale jak ją przekonać, skoro całe getto drży ze strachu, a niektórzy lokatorzy naszego domu w rozpaczliwym poczuciu bezsilności szykują już piętnaście kilogramów bagażu, które wolno im zabrać z sobą.Jakby ten Wschód, o którym nam mówią, mógł być czymś innym niż etapem w drodze do śmierci.Przyszedł mój ojciec, zdyszany, potargany, ze zmienioną twarzą.Wziął mnie za rękę i zacią­gnął na klatkę schodową, aby nie słyszeli nas moi bracia, którzy bawili się w pokoju, i matka, oszołomiona, milcząca.- Brygady eksterminacyjne już są w Warszawie - powie­dział.I dodał zaciskając pięści: - A my nie mamy broni.Po chwili uspokoił się trochę i dał mi karty pracy: byliśmy rzekomo zatrudnieni w jednym z niemieckich przedsiębiorstw w getcie.- Może pracujący przez jakiś czas unikną wywiezienia.Jakiś czas.Żyjemy tak z tygodnia na tydzień, od września 1939 roku.Spodziewaliśmy się zwycięstw aliantów, rychłego końca wojny.Getto obiegały plotki, wprawiające ludzi w stan gorączkowego podniecenia: Goering nie żyje, angielskie lot­nictwo zrównało Berlin z ziemią, Rosjanie rozbili w puch nie­miecką armię, podchodzącą do Moskwy, Ameryka, przybra­na ojczyzna tylu naszych, wykończy ich kompletnie.Tym­czasem oni są wszędzie, panoszą się od Atlantyku do Wołgi, od Bałtyku po Morze Czarne.I nikt nie troszczy się o nasz los.Musimy ratować się sami.Jak tysiące innych, biegałem po getcie.Na Zamenhofa gromadzą już więźniów, na innych uli­cach wyłapują i spychają na jezdnię przybyszów spoza War­szawy, starców, chorych, sieroty, żebraków.Żydowscy poli­cjanci z podniesionymi pałkami wrzeszcząc rzucają rozkazy.Do wieczora potrzeba im 6000 ludzi.Gdy stado rusza, idę za nimi.Pędzą ich ulicą Zamenhofa, ten tłum starców, nędzarzy w łachmanach, złodziei, kalek, dzieci, rozbitków przybyłych z odległych gett: 6000 ludzi.W miarę jak posuwają się naprzód, chodniki pustoszeją, ludzie patrzą na nich ze zgrozą.Jutro my będziemy tak szli.Jakaś kobieta koło mnie szepce:- Bóg ich zabiera.To dobrze, skończy się ich męka.Towarzyszę im aż do szpitala.Chcę wiedzieć; przy pero­nach czekają już bydlęce wagony, policjanci wrzeszczą.Spo­strzegam olbrzyma, Szmerlinga, który wymachuje szpicrutą, biegając z raportem od stada pojmanych do esesmanów.A jest przecież Żydem, tak jak oni, jak ja.Wpycha się ich do wagonów, rozdziela rodziny.Kto krzyczy, wyrywa się, prote­stuje, dostaje żelaznym prętem po głowie; padają strzały.Pa­trzę, chcę wszystko dokładnie zobaczyć: jutro może przyjdzie kolej moja lub moich bliskich.Muszę wiedzieć, bo żeby się uratować, zwyciężyć, trzeba poznać ten plac przesiedleń, „Umschlagplatz".Wczoraj było to tylko ruchliwe skrzyżowa­nie ulic, wczoraj to słowo nie istniało.Ale oprawcy przemówili i to miejsce stało się teraz centrum piekła, a „Umschlagplatz" złowieszczym słowem, którego każdy się lęka.Jak wyroku.Nabiegałem się, ale w końcu znalazłem stolarza.Cenią się teraz na wagę złota, ale mam dość pieniędzy.Zmuszam go, aby biegł za mną, ciągnę go za rękę.Dokoła istny obłęd, lu­dzie pakują się, uciekają, wracają, wpadają na mur, na barie­ry, którymi zagrodzono wiele ulic, niektórzy wrzeszczą wnie­bogłosy.Oprawcy przemówili, getto drży.Ale dlaczego nie mamy broni? Dlaczego pozwalamy się zarzynać? W mieszkaniu odsuwam na bok matkę i braci, chcę mieć pewną kryjówkę, to warte więcej niż najlepsze zaświadczenie pracy.Stolarz zabie­ra się do dzieła, przerabia tylną ścianę szary na drzwi, które będzie się zasuwać przy pomocy niewidocznego kołka.Na­stępnie ustawiamy szafę przed wejściem do jednego z poko­jów.Tam, za tą szafą pełną bielizny, będzie kryjówka mojej matki i braci.Następnie każę przerobić dla siebie drugą szafę.Stolarz ma siwe włosy, duże, oblepione trocinami dłonie.Gdy mu płacę, chwyta chciwie banknoty, prawie na mnie nie pa­trząc.Należałoby zabić jego pamięć, zmusić, by zapomniał, ale musimy mu zaufać.Nasze życie jest w jego rękach i kto wie, czy nie poświęci go, ratując swoje własne.Odpędzam od siebie bezowocne myśli, trzeba działać.Cho­dzę po mieszkaniu, gromadzę w kryjówce żywność, zapas wo­dy pitnej, materace.Matka spogląda na mnie biernie, z rezy­gnacją.- Wszystko będzie dobrze, mamo, przysięgam ci.Wszystko będzie dobrze.Całuję ją i tulę do siebie, żeby czuła moją siłę, odwagę, pewność siebie.Potem proszę, żeby weszli; bracia śmieją się, chcą zostać w szafie.Wreszcie mogę umieścić półki, poukładać z powrotem bieliznę, zamknąć obie połowy drzwi, usiąść.Co noc będę ich wypuszczał, usuwał nieczystości.Z ulicy słychać krzyki, odgłosy bieganiny, żydowscy policjanci łapią przechod­niów, widocznie brakuje im kilku „głów", więc chwytają kogo się da.Widzę, jak jeden z nich, uzbrojony w pałkę, goni jakąś kobietę, która ucieka podniósłszy w górę ręce, ale wkrótce tra­ci siły i pada, a policjant podnosi ją za włosy i uprowadza.Oprawcy przemówili i niektórzy spośród nas zamienili się w dzikie bestie, innych ogarnęło szaleństwo, jeszcze inni stali się bezwładnymi istotami, biernie poddającymi się katom.Trudno jest zachować człowieczeństwo.28 lipca o godzinie wpół do dziewiątej przewodniczący Judenratu, Czerniakow, popełnił samobójstwo.Ofiarował nam swoją śmierć jako krzyk gniewu, buntu, rozpaczy, a także ostrzeżenie.Ale niewielu to pojmuje.Policjanci muszą dostarczyć kontyngent „głów", ina­czej wieczorem na Umschlagplatzu oprawcy załadują ich, na­ganiaczy, do wagonów.Ratuj się, kto może: moje życie za czy­jąś śmierć.Trudno jest zachować człowieczeństwo.Po opustoszałych ulicach grasują grupy policjantów, wcho­dzą na schody domów, wyważają drzwi, wyciągają ludzi z łó­żek, kierując się prosto do kryjówek, wydanych przez któregoś z sąsiadów lub krewnych.Potem pojawiają się Ukraińcy, Łoty­sze, Litwini, zdziczali tropiciele Żydów w służbie SS.Umschlagplatz zapełnia się, esesmani liczą pojmanych i zamykają wagony.Nieważne, czy oddziela się matkę od dzieci.Czasem na placu odbywa się selekcja ofiar: na prawo do wagonów, na lewo do pracy dla esesmanów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •