[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- zdziwił się trochę Wellington.Zastępca dyrektora CIA pozwala sobie na skoki na boki.Niby mu wolno, ale można się pośliznąć.W dodatku rzecz zupełnie nie pasuje do naszego anioła, doktora Johna Patricka Ryana.Kiedy miejscowa banda nachodzi jego kochankę, najspokojniej w świecie szczuje na chuliganów swoich goryli, niczym capo z sycylijskiej mafii, tak wielkopańskim gestem, że żaden policjant nie ośmieli mu się później podskoczyć.Wystarczy jako materiał na Ryana?Nie.Wellington potrzebował czegoś więcej.Potrzebował dowodów, jakichkolwiek.Słabszych niż takie, które przekonają ławę przysięgłych, ale zawsze dowodów, konkretów, które powoła.Właśnie, co? Wszcząć ofi­cjalne dochodzenie.Naturalnie.Oficjalne dochodzenie trudno już prze­cież utrzymać w tajemnicy.Zaczną się szepty, plotki.Łatwizna.Naj­pierw jednak Wellington musiał znaleźć hak na Ryana.- Ten mecz to prawie wstęp do Superpucharu, sam zobacz: grają go w trzeciej kolejce sezonu, na stadionie Metrodome, obie drużyny dwa mecze do przodu, obie mają widoki na pierwsze miejsce w swoich gru­pach.Zobaczysz, w Superpucharze Szturmowcy z San Diego znów zagra­ją z Wikingami z Minnesoty.- Ale popatrz, pierwszy zawodowy sezon Tony’ego Willsa zaczął się jeszcze bardziej błyskotliwie niż jego występy w lidze akademickiej - wtrącił się drugi sprawozdawca.Zaledwie dwa mecze, a już czterdzieści sześć razy utrzymał się przy piłce, przebiegając łącznie trzysta sześć jardów.Policzmy.Sunie sześć, siedem jardów do przodu na jedno prze­jęcie piłki.W dodatku blokowali go już tacy mistrzowie jak Niedźwiedzie i Sokoły, którzy mają dwie najlepsze linie obrony w całej lidze.- Dziewięć razy wybiegał po piłkę do przodu, łącznie przebiegł sto dwadzieścia pięć jardów.Nic dziwnego, iż mówi się o Tonym, że wystar­czy za całą drużynę.- Powiedz mi tylko, kto z drużyny ma, tak jak on, doktorat z Oksfordu? - Sprawozdawca roześmiał się.- Proszę tylko popatrzeć: najlepszy futbolista w lidze akademickiej, stypendysta Rhodesa, człowiek, który własnoręcznie wywalczył dla Northwestern miejsce w lidze i dwie wycieczki na finały Pucharu Rose.A czy zgadzasz się z powiedzeniem, że Wills prześcignie pocisk w locie?- Tego się dowiemy za chwilę.Pamiętajmy, że środkowy napastnik Szturmowców Maxim Bradley to największy wynalazek w Alabamie, dorównujący klasą Dickowi Butkusowi z Illinois.Zawodnik z tej samej szkoły, z której wyszli Tommy Nobis, Cornelius Bennett i masa innych zawodowych graczy.Nie darmo nazywają Bradleya “sekretarzem obrony”.Żartobliwe przezwisko powtarzano w całej pierwszej lidze, czyniąc aluzję do właściciela drużyny z San Diego i prawdziwego sekretarza obrony USA Dennisa Bunkera.- Tim, złapaliśmy w telewizji mecz!- Sam bym się tam wybrał - rozmarzył się Brent Talbot.- Dennis to pojechał.- Gdybym mu nie pozwalał jeździć na te mecze, złożyłby dymisję - zauważył prezydent Fowler.- Zresztą, jak się ma własny samolot.Dennis Bunker rzeczywiście był właścicielem małego odrzutowca i chociaż zostawiał pilotaż fachowcom, nadal miał w kieszeni ważną licencję pilota-amatora.Między innymi dlatego właśnie tak go szanowali wojskowi.Jako odznaczony pilot myśliwski z dawnych lat, Bunker mógł zasiąść za sterami prawie każdej maszyny.- Jakie prognozy na ten mecz?- Wikingowie trzema punktami - odpowiedział prezydent.- W końcu grają u siebie.Inna sprawa, że drużyny mają równą klasę.Widziałem tego Willsa w zeszłym tygodniu, jak grał z Sokołami.Chłopak ma talent.- Tony to chodzący talent.Kapitalny chłopak.Inteligentny, z życiem, lubi zajmować się dziećmi.- Może by został naszym rzecznikiem w Krucjacie Antynarkotycznej?- Zabierał już głos przeciwko narkotykom, w Chicago.Jeśli chcesz, to do niego zadzwonię.- A, zadzwoń, Brent - zgodził się prezydent.Za politykami rozsiedli się wygodnie na kanapie Pete Connor i Helen D’Agustino.Prezydent Fowler wiedział, że obydwoje są zapalonymi ki­bicami futbolu amerykańskiego, poza tym sala telewizyjna w Białym Domu była przestronna i wygodna.- Komu piwa? - zapytał Fowler, który bez piwa nie wyobrażał sobie meczu.- Ja przyniosę – D’Agustino poderwała się z kanapy i poszła do lo­dówki stojącej w pomieszczeniu obok.Jej zdaniem, piwo stanowiło naj­większą zagadkę w prezydencie, najbardziej skomplikowanym człowie­ku, jakiego znała.Fowler wyglądał, ubierał się, kroczył i zachowywał się jak arystokrata.Był poza tym ogromnie inteligentny i przeraźliwie zaro­zumiały, lecz przed telewizorem, w którym szedł mecz piłkarski - base­ball prezydent oglądał tylko wtedy, kiedy musiał - Fowler zmieniał się w typowego proletariusza, co wgapia się w ekran, pożerając prażoną kukurydzę i strzelając piwko za piwkiem.Oczywiście nawet tutaj słowa “komu piwo?” nie były pytaniem lecz rozkazem.Ochroniarze nie mogli jednak pić na służbie, a Talbot wręcz brzydził się piwem.Daga dla siebie wzięła dietetyczną colę.- Dziękuję - odezwał się prezydent, kiedy D’Agustino podała mu szklankę.Jedynie mecze przypominały mu o dobrych manierach.Może dlatego, pomyślała Helen, że oglądał je niegdyś razem z żoną.I dobrze, przynajmniej stawał się dzięki temu bardziej ludzki, inny niż zwykle.- O, rany! Bradley tak trzasnął w Willsa, że tu było słychać! - Na ekranie obaj zawodnicy podnieśli się jednak i zamienili kilka słów, co wyglądało jak kłótnia.Pewnie po prostu śmiali się obaj ze starcia.- Prezentację mają z głowy.Lepiej niech się zaprzyjaźnią, bo często przyjdzie im się spotykać.Drugie wyjście z linii trzydziestu jeden jar­dów, obie drużyny dopiero się rozkręcają.Bradley świetnie umie wzmacniać pierwszą linię.Puścił środek i zatkał dziurę na skrzydle, jak gdyby wiedział, co się święci.- Jak na nowy nabytek Bradley umie czytać nuty.Przypomnijmy, że reszta pierwszej linii Wikingów występowała w zeszłorocznym pucharze zawodowców - wtrącił spoza ekranu sprawozdawca.- Świetne siedzenie ma ten Bradley - zauważyła cicho Daga.- Ten ruch wyzwolenia kobiet zupełnie już ci przewrócił w głowie, Helen - zauważył żartobliwie Pete i usadowił się wygodniej na kanapie, gdyż służbowy rewolwer wbijał mu się w nerkę.Günther Bock i Marvin Russell przystanęli na chodniku przed ogro­dzeniem Białego Domu wraz z setką innych turystów, którzy zgodnie celowali aparatami fotograficznymi w okna prezydenckiej rezydencji.Obaj wspólnicy wylądowali w Waszyngtonie poprzedniego wieczora i za­mierzali jutro zwiedzić gmach Kapitolu.Na głowach mieli czapki base­ballowe, których daszki chroniły ich przed gorącym jesiennym słońcem.Bock powiesił na szyi aparat, dyndający na pasku z wizerunkami Myszki Miki.Żeby się nie wyróżniać w tłumie, także pstryknął parę zdjęć, lecz do rzeczywistej obserwacji wystarczył mu wprawny wzrok.Biały Dom stanowił trudniejszy cel, niż się spodziewał.Budynki wokół rezydencji były na tyle wysokie, że spokojnie mogli w nich czuwać snajperzy, bez­piecznie ukryci za kamiennymi gzymsami.Bock domyślił się, że prawdo­podobnie obserwuje go i teraz wiele par oczu, lecz nawet służby amery­kańskie nie miały czasu ani pieniędzy, by porównywać każdą twarz w tłumie z portretami z kartoteki.Prócz tego Bock na tyle zmienił wygląd zewnętrzny, że w Ameryce mógł się niczym nie przejmować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •