[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeszła do przodu.“Słuchaj, co się tu, u diabła, dzieje?” - spytała.“Mówiłem przecież, że nie wiem.Ale, jak by to powiedzieć.cokolwiek się tu dzieje, nie wygląda najlepiej”.- Wskazał boczne lusterko.Ellie pochyliła się, opierając dłonie na ugiętych kolanach.Wraz z mężem obserwowała, jak gliniarz rzuca pas na siedzenie pasażera, po czym cofa się i przechodzi na stronę kierowcy.Broń trzymał teraz w obu dłoniach.Dopiero poniewczasie Ralph zorien­tował się, jak starannie wyreżyserowany był ten niemy film.Kirstie stanęła za matką.Lekko uderzała Melissę w jej wypiętą pupę.“Pupa, pupa, pupa - zaśpiewała cicho.- Kochamy dużą mamy pupę.”“Daj spokój, Kirstie”.W zwykłych okolicznościach podobne ostrzeżenie trzeba było powtarzać małej dwa, może nawet i trzy razy, coś w tonie głosu matki spowodowało jednak, że tym razem dała sobie spokój natychmiast.Spojrzała na brata, wpatrzonego w swoje lusterko wsteczne równie zachłannie jak rodzice wpatrywali się w swoje.Podeszła do niego i próbowała wspiąć mu się na kolana.David postawił ją na nogach łagodnie, lecz stanowczo.“Nie teraz, Słodyczku” - powiedział.“Ale o co chodzi? Co się stało?”“Nic.Nic się nie stało” - odparł chłopiec, nie odrywając wzroku od lusterka.Gliniarz wsiadł do radiowozu i podjechał nim do ich (Unie­ruchomionego kampera.Wysiadł; broń nadal trzymał w ręku, tym razem jednak lufa celowała w ziemię.Jak poprzednio spojrzał w prawo i w lewo, po czym podszedł do okna od strony Ralpha.W kamperze kierowca siedział znacznie wyżej niż w normalnym samochodzie, ale facet był wielki - co najmniej dwa dziesięć - i patrzył na Ralpha nieco z góry.Wolną ręką wykonał taki ruch, jakby czymś kręcił.Ralph opuścił szybę do połowy.“Co się stało, panie władzo?” - spytał.“Ilu was jest?” - odpowiedział pytaniem policjant.“Co się dzie.”“Ilu was jest!?”“Czworo.- Ralph dopiero teraz naprawdę się przestraszył.- Moja żona, dwójka dzieci, ja.Złapałem gumę i.”,,Proszę pana, przebite zostały wszystkie opony pańskiego samo­chodu.Najechał pan na kawałek dywanu drogowego”.“Nie ro.”“Kawałek drucianej siatki nabitej setkami krótkich gwoździ - wyjaśnił mu policjant.- Gdy to tylko możliwe, używamy jej do zatrzymania uciekających bandytów.Bije na głowę długi pościg samochodem”.“Co ten.dywan.robił na drodze?” - zainteresowała się Ellen.“Otworzę teraz tylne drzwi mojego radiowozu - powiedział policjant, nie zwracając uwagi na jej pytanie.- Te najbliższe waszego samochodu.Kiedy zobaczycie, że są otwarte, macie wysiąść i przenieść się na jego tylne siedzenie.Szybko”.Wyciągnął szyję, zobaczył Kirsten, która trzymała mamę za nogę i ciekawie zza niej wyglądała.Uśmiechnął się.“Dzień dobry, panienko”.Dziewczynka odpowiedziała uśmiechem.Gliniarz zerknął teraz na Davida.Skinął mu głową, chłopiec odpowiedział mu skinieniem.“Ktoś się tu czai? - spytał.- Kto?”“Zły człowiek.Na razie wystarczy ci ta informacja, synu.Bardzo zły człowiek.Tak!”“Panie władzo.” - wtrącił Ralph.“Z całym szacunkiem, proszę pana, czuję się jak tarcza na strzelnicy.Gdzieś tu kryje się niebezpieczny przestępca.Ma broń i wie, jak jej używać.Drogowy dywan sugeruje, że jest niedaleko.Możemy porozmawiać, kiedy nasza sytuacja się poprawi, prawda? Rozumie pan?”Tak? - zdziwił się Ralph.- Czy to imię tego bandyty?“Oczywiście, ale.”“Pan pierwszy, dobrze? Proszę wziąć córeczkę na ręce.Chłopiec pójdzie za panem.Żona przejdzie ostatnia.Ciasno będzie, ale jakoś się pomieścimy”.Ralph rozpiął pas i wstał.“Dokąd pojedziemy?” - spytał jeszcze.“Do Desperation.To górnicze miasteczko niespełna piętnaście kilometrów stąd”.Ralph skinął głową, zakręcił szybę i wziął Kirsten na ręce.Córeczka patrzyła na niego przestraszonymi oczami, oczami, w których kręciły się łzy.“Tatusiu, czy to jest Wielkie Straszydło?” - spytała.Wielkie Straszydło było potworem, o którym wiedzę przyniosła pewnego dnia ze szkoły.Ralph nie miał pojęcia, który to kolega przedstawił jego łagodnej, siedmioletniej Kirsten słynnego, zamie­szkującego szafy dziecinnych pokojów potwora, po prostu założył, że musiał to być chłopak, zadanie przedstawiania dziewczynkom potworów na boiskach amerykańskich szkół zawsze spadało na chłopców, i gdyby kiedykolwiek udało mu się dostać go w swe łapy, z radością udusiłby sukinsyna.Dwa miesiące trwało, nim Kirsten oswoiła się jakoś z jego nieistnieniem.A teraz to!“Nie, kochanie, to nie jest Wielkie Straszydło.Pewnie po prostu jakiś urzędnik pocztowy ma kiepski dzień”.“Tatusiu, ale przecież ty jesteś urzędnikiem pocztowym” - za­protestowała mała, kiedy niósł ją w stronę drzwi umieszczonych pośrodku kabiny kampera.“Słusznie - powiedział, kątem oka widząc, że David, a za nim trzymająca dłoń na jego ramieniu Ellen podążają w tym samym kierunku.- To tylko taki żart, wiesz?”“Jak powiedzieć puk-puk, kiedy się nie puka?”“Słusznie”.Wyjrzał przez szybę w drzwiach prowadzących do kabiny kampera.Gliniarz otworzył tylne drzwiczki radiowozu.Stanął tak blisko, że gdy on otworzy swoje, powstanie osłaniająca ich ściana.Doskonale.Jasne, świetnie.Chyba że ten szczur pustyni znajduje się za nami.Chryste przenajświętszy, czemu nie pojechaliśmy do At­lantic City?“Tato?” - spytał David, inteligentny, choć trochę dziwny chłopiec, który zeszłej jesieni zaczął chodzić do kościoła.Zaczął chodzić do kościoła po tym, co spotkało jego przyjaciela Briana.Nie do szkółki niedzielnej, nie na czwartkowe spotkania grupy młodzieżowej, po prostu do kościoła.A niedzielne popołu­dnia spędzał na rozmowach z nowym przyjacielem wielebnym.Tak przy okazji powiedzmy sobie szczerze, że wielebny zginie powolną i bolesną śmiercią, jeśli dzielił z Davidem cokolwiek oprócz myśli.Chłopiec twierdził wprawdzie, że tylko rozmawiają, a po tym, co stało się z Brianem, potrzeba mu było pewnie właśnie rozmowy, szkoda tylko, że nie rozmawia z mamą albo z tatą, tylko z tym świętym Jasiem, żonatym wprawdzie, ale to przecież niczego.“Tato? Wszystko w porządku?”“Tak, oczywiście”.Ralph nie wiedział, czy wszystko jest w porządku, nie wiedział przecież nawet, z czym mają do czynienia, ale tak się mówi do własnych dzieci, prawda? Jasne, kochanie, wszystko w porządku.Pomyślał, że gdyby siedzieli w samolocie, w którym akurat wy­siadły silniki, objąłby syna i przez całą drogę do ziemi powtarzał mu, że wszystko jest w największym porządku.Otworzył drzwi.Stuknęły o drzwiczki radiowozu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •