[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A kanały informacyjne wynajmą najlepszych szperaczy, żeby się dowiedzieć, kto w tym maczał palce.Nie.Tu dzieje się coś całkiem innego.Ale co? I dlaczego?- Lećmy do domu - zakomenderowała nagle Lizzie.- Och, szybko!Jackson wymienił spojrzenia z Vicki, uniósł helikopter i poleciał z powrotem.Podczas krótkiego lotu obserwowali, jak Donald Serrano przejmuje niemal wszystkie głosy.Wszyscy szli do wyborów wcześnie, jak przystało na porządnych obywateli.Jackson wylądował tuż koło pojazdów reporterów; nikt nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi, dopóki nie pojawiła się Lizzie.Ignorując wszystkie pytania i komentarze, pognała w stronę drzwi wejściowych.Jackson i Vicki z kamiennymi twarzami podążyli za nią.Drzwi były zamknięte.Lizzie rzuciła szybko kody nadrzędne i wpadła do środka.- Lizzie! - odezwała się na jej widok Annie.- Czemu tak biegasz? Stało się coś? - Annie przyciskała do siebie kurczowo Dirka, który uderzył w płacz.- Coś się stało?! - wrzasnęła Lizzie.- Shockey przegrywa! Nikt na niego nie głosuje.Annie odsunęła się o krok i spuściła oczy.Annie! - która każdą niesubordynację witała gniewnym spojrzeniem i szorstkimi komendami.Poprawiła na ręku Dirka.Dziecko zobaczyło matkę i Vicki, więc się na chwilę uspokoiło, dopóki nie dostrzegło Jacksona.Wtedy natychmiast znów się rozpłakało, kryjąc twarz na ramieniu Annie.- Annie, głosowałaś? - spytała spokojnym tonem Vicki.Annie jeszcze bardziej się cofnęła i wymamrotała: - Tak.- Głosowałaś na Shockeya?Bez słowa, z widocznym cierpieniem, pokiwała głową na „nie”.- Dlaczego nie?! - krzyknęła znów Lizzie, a Dirk zawodził nieprzerwanie, kiedy tylko podnosił głowę znad ramienia Annie i na nowo widział przed sobą Jacksona.Annie jeszcze silniej przycisnęła dziecko.- Ja nie.Shockey, nie jest.Przepraszam, skarbie, ale to wszystko jest za.Lepiej nam będzie z kimś, kto wie, co robić.Jackson zastygł w bezruchu.Sposób zachowania Annie coś mu przypominał, tylko że jak na razie nie potrafił sobie przypomnieć co.Za chwilę powinien już wiedzieć.Po drugiej stronie wspólnego centralnego kręgu, na którym nie było już głosujących, wychynął z sypialenki Annie Billy Washington.Postawny starszy człowiek zrobił kilka niepewnych kroków, przystanął, popatrzył na Annie, zrobił jeszcze kilka kroków i spuścił wzrok.Jackson dostrzegł, jak drżą mu ręce, jak zmusza się, by iść naprzód.Theresa! Oni wszyscy - Billy, Annie, nawet Dirk - zachowują się zupełnie jak Theresa.Nawet Shockey.Dziś kuli się na swoim leżaku, bojaźliwy i nerwowy - a jeszcze wczoraj, pełen buńczucznego, niewinnego zepsucia pieprzył w lesie żądną wrażeń wołowską dziewczynę.A tamta dziewczyna wdychała coś z inhalatora.- Wychodźcie - odezwał się raptem do Vicki i Lizzie.- Już.W tej chwili wyjdźcie z budynku.Vicki, bierz Annie.Popatrzyła zaskoczona, ale nie protestowała - pewnie usłyszała coś w jego głosie.Złapała Annie pod ramię i powlokła ją w stronę drzwi.- Nie, nie - jęknęła Annie.- Nie, proszę.Nie chcę tam wychodzić, proszę.- No, chodźmy - powtórzył Jackson i złapał Annie pod drugie ramię, żeby pomóc Vicki ją wlec.- Co? Co to jest? - dopytywała się Lizzie, ale posłusznie ruszyła za nimi.Na dworze Dirk wyjrzał nad ramieniem Annie i zaczął płakać jeszcze głośniej.Lizzie porwała go w ramiona.Jackson pognał je wszystkie - Annie bez płaszcza - w deszczu w stronę swojego helikoptera.Kamery ruszyły w ich kierunku, a reporterzy, śledzący wyniki wyborów, podnieśli wzrok znad ekranów.Jackson wepchnął Annie do kabiny i wystartował.- Dobra - zaatakowała Vicki.- Co to było?- Jeszcze nie jestem pewien - odparł Jackson.- Chyba jakiś neurofarmaceutyk, jak mi się wydaje.W postaci gazowej.Tylko.- Tylko że czyściciel komórek w organizmie Annie musi już dawno pracować, oczyszczając całe ciało z obecności obcych cząsteczek, kiedy tylko przestała je wdychać.Jednak Annie nadal kuliła się i trzęsła, a Dirk płakał i z całych sił przyciskał się do matki.No i jeśli neurofarmaceutyk rozpylono w budynku, to on, Lizzie i Vicki także powinni byli się go nawdychać.Tylko że Lizzie była wyraźnie wściekła, Vicki - czujna, a sam Jackson wcale nie czuł się roztrzęsiony ani niespokojny.A więc jeśli nie w budynku.Wylądował i obrócił się w fotelu, żeby spojrzeć na siedzącą z tyłu Annie.- Annie, czy jadłaś śniadanie na poletku żywieniowym?Potrząsnęła przecząco głową i splotła ciasno dłonie.Strzelała oczami na boki, a jej pierś unosiła się i opadała gwałtownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]