[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musi ją od siebie uwolnić, nie pozwolić, żeby cokolwiek wiązało ją z człowiekiem sprzedającym śmierć.Pomyliła się, a jego najgorsze obawy okazały się trafne.O Boże.Widział przed oczami twarz Howarda Lelanda, chociaż gazeta, w którą się wpatrywał, nie zamieściła jego zdjęcia! Koszmarny nagłówek z tytułowej strony obudził w nim tyle zatartych wspomnień, potwierdził tyle przypuszczeń! Data.Czwartek, 26 sierpnia, Marsylia.Będzie pamiętał ten dzień do końca swojego przeklętego żywota, dopóki tylko starczy mu sił, żeby pamiętać.Czwartek, 26 sierpnia.Coś się nie zgadzało.Ale co? Co było nie tak? Czwartek?.Dzień tygodnia nic mu nie mówił.Dwudziestego szóstego sierpnia?.Dwudziestego szóstego? To nie mógł być dwudziesty szósty! Dwudziesty szósty nie pasował! Słyszał tę datę, powtarzano mu ją do znudzenia.Pamiętnik Washburna - dziennik, w którym lekarz notował stan zdrowia pacjenta! Ileż to razy starzec powracał do każdego zdarzenia i szczegółu z pierwszego okresu kuracji? Zbyt często, żeby to można było zliczyć! Zbyt często, żeby można było zapomnieć!Przyniesiono cię pod moje drzwi we wtorek, dwudziestego czwartego sierpnia, dokładnie o ósmej dwadzieścia rano.Twój stan.We wtorek, dwudziestego czwartego sierpnia.Dwudziestego czwartego sierpnia.A więc dwudziestego szóstego sierpnia nie był w Marsylii.Nie strzelał z karabinu wycelowanego z okna domu na nabrzeżu.Nie frymarczył śmiercią; nie zamordował Howarda Lelanda!„Pół roku temu zabito człowieka.”, ale nie zabito go równo pół roku temu; od śmierci Lelanda minęło prawie sześć miesięcy.A on, Jason Bourne, nie pociągnął za spust, gdyż tego dnia sam leżał półmartwy w domu pijaka na Île de Port Noir.Chmury, jakie nad nim wisiały, rozsunęły się; ból ustąpił.Jasona ogarnęła euforia: jedno kłamstwo wyszło na jaw! A skoro dopuszczono się jednego kłamstwa, może dopuszczono się wielu!Zerknął na zegarek; było kwadrans po dziewiątej.Marie opuściła już kawiarnię i czekała teraz na schodach przed muzeum Cluny.Odłożył gazety na półki i czym prędzej ruszył w stronę drzwi, ogromnych jak w katedrze.Czas naglił.Szedł bulwarem Saint-Michel, z każdym krokiem zwiększając tempo.Czuł się jak człowiek skazany na stryczek, któremu nagle zdjęto pętlę z szyi, i chciał się z kimś podzielić tym tak niecodziennym doświadczeniem.Na pewien czas wynurzył się z zatrważającego mroku oraz rozhukanych fal i - podobnie jak wtedy, w owym słonecznym wiejskim pensjonacie - znalazł moment prawdziwego wytchnienia.Spieszył więc do kobiety, która dała mu wiarę i nadzieję, żeby wziąć ją w ramiona i powiedzieć jej, że jeszcze nie wszystko stracone.Zobaczył Marie na schodach; stała z rękami skrzyżowanymi na piersi dla osłony przed marcowym wiatrem, który dął od bulwaru.Z początku nie zauważyła Jasona; nerwowo wodziła wzrokiem po zadrzewionej ulicy.Sprawiała wrażenie osoby niespokojnej, zatroskanej, zniecierpliwionej, która boi się, że nie ujrzy tego, kogo pragnie ujrzeć, że nie spełnią się jej marzenia.Jeszcze dziesięć minut temu jej obawy miały się ziścić.Nagle go spostrzegła.Ożywiła się i radosny uśmiech rozpromienił jej twarz.Zaczęli biec sobie naprzeciw, ona w dół po schodach, on w górę, i spotkali się w pół drogi.Przez moment stali przytuleni, szczęśliwi, nie odzywając się, sami jedni na Saint-Michel.- Czekałam i czekałam - powiedziała wreszcie szeptem Marie.- Martwiłam się o ciebie i bardzo się bałam.Czy coś się stało? Nic ci nie jest?- Nie.Dawno nie czułem się tak świetnie.- Słucham?Położył ręce na jej ramionach.- „Pół roku temu zabito człowieka”.pamiętasz? W oczach Marie zgasł błysk radości.- Tak.- Ja go nie zabiłem.Wiem to na pewno.Znaleźli mały hotel w zatłoczonym centrum Montparnasse’u.Recepcja i pokoje przedstawiały dość opłakany widok, jednakże nastrój niegdysiejszej elegancji nadawał wnętrzu ponadczasowy urok.Było to ciche, spokojne miejsce w samym sercu tętniącego życiem miasta; właśnie dzięki temu, że właściciele akceptowali postęp, jaki dokonywał się na zewnątrz, lecz nie ulegali jego wpływom, hotel miał niepowtarzalny klimat.Jason skinął głową siwemu portierowi, którego obojętność przeszła w pobłażliwość z chwilą, gdy otrzymał dwudziestofrankowy napiwek, i zamknął za nim drzwi.- Pewnie bierze cię za diakona z prowincji, któremu ślinka cieknie na myśl o nocnych igraszkach - powiedziała Marie.- Zauważyłeś, że od razu poszłam w stronę łóżka?- Nic się nie martw, portier Herve będzie bardzo ochoczo spełniał wszystkie nasze życzenia.Nie dopuści nikogo do gości, którzy dają tak sute napiwki.- Zbliżył się do kobiety i wziął ją w ramiona.- Dzięki za uratowanie mi życia.- Drobnostka, kochany.- Podniosła ręce ujmując jego twarz w swoje dłonie.- Ale więcej nie każ mi na siebie tyle czekać.O mało nie zwariowałam ze strachu, że ktoś cię rozpoznał.i że stało się coś złego.- Zapominasz o jednym: nikt nie wie, jak wyglądam.- Nie licz na to; zresztą to nieprawda.Na Steppdeckstrasse było ich wtedy czterech, dochodzi jeszcze ten drań z parku.Oni żyją, Jasonie.I wszyscy cię widzieli.- Niezupełnie.Widzieli ciemnowłosego, kulejącego mężczyznę z obandażowaną głową.Tylko dwóch miało okazję przyjrzeć mi się z bliska: ten facet z pierwszego piętra i tamten typ z parku.Pierwszy przez jakiś czas nie wyjedzie z Zurychu.nie może chodzić i ma strzaskaną rękę.A drugi był oślepiony blaskiem latarki, więc niewiele zobaczył.Opuściła ręce i zmarszczyła czoło; jej bystry umysł analizował to, co usłyszała.- Nigdy nic nie wiadomo.Mogą cię rozpoznać.Zmień kolor włosów.to zmienisz twarz.Słowa Geoffreya Washburna z Île de Port Noir.- Powtarzam ci, że widzieli ciemnowłosego mężczyznę, a w dodatku była noc.Słuchaj, umiesz się posługiwać wodą utlenioną?- Nigdy nie rozjaśniałam sobie włosów.- W takim razie rano poszukam jakiegoś zakładu.Tu na Montparnassie powinno ich być pełno.Powiada się, że blondyni mają większe powodzenie.Badała wzrokiem jego twarz.- Próbuję sobie wyobrazić, jak będziesz wyglądał.- Inaczej.Drobna różnica, ale powinna wystarczyć.- Może masz rację.Obyś się tylko nie mylił.- Pocałowała go w policzek: oznaczało to zmianę tematu.- A teraz wyjaśnij, co się stało? Gdzie byłeś? Czego dowiedziałeś się o tym.o tym wypadku sprzed pół roku?- Że wydarzył się niecałe sześć miesięcy temu i właśnie dlatego nie jestem mordercą.Opowiedział jej wszystko, pomijając jedynie decyzję, którą podjął, że więcej się już nie zobaczą.Jednakże to, co przemilczał, Marie sama odgadła.- Gdyby ta data, dwudziestego czwartego sierpnia, nie wbita ci się tak mocno w pamięć, nie przyszedłbyś na spotkanie, prawda?Skinął głową.- Masz rację.- Wiedziałam.Czułam to.W drodze z kawiarni do muzeum przez chwilę ledwo mogłam oddychać.Miałam wrażenie, że się duszę.Wierzysz mi?- Wolałbym nie wierzyć.- Ale tak było.Siedzieli blisko siebie, ona na łóżku, on na stojącym obok fotelu.Wyciągnął rękę po jej dłoń.- Wciąż mam wątpliwości, czy słusznie zrobiłem, że tu przyszedłem.ja znałem tego człowieka, widziałem jego twarz, byłem w Marsylii jeszcze czterdzieści osiem godzin przed zabójstwem!- Ale go nie zabiłeś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]