[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Około trzydziestu jardów od nich znajdowała się szopa o ścia­nach z blachy falistej, służąca jako stanowisko odpraw dla pi­lotów.Chesną dostała się wcześniej do środka, wyłamując drzwi, i znalazła bogaty łup: mapy Norwegii, Danii, Holandii i Niemiec z zaznaczonymi dokładnymi współrzędnymi lotnisk Luftwaffe.Niebo się rozjaśniło.Rozległ się ogromny huk, który Chesną początkowo wzięła za grzmot.Musiało wybuchnąć coś olbrzy­miego.Usłyszała niezliczone odgłosy wystrzałów, jakby odpa­lano jednocześnie setki pocisków.Nastąpiły kolejne eksplozje i wtedy zobaczyła płomienie i pomarańczowe smugi pocisków świetlnych, wznoszących się w ciemne niebo po drugiej stronie fabryki.Gorący podmuch przetoczył się przez lotnisko, niosąc ze sobą zapach spalenizny.- Do cholery! - powiedział Łazaris.- Kiedy ten sukinsyn mówi „dywersja”, to nie żartuje!Spojrzała na zegarek.Gdzie on jest?- No, chodź! - szepnęła.- Proszę, chodź.Przez ogłuszające dźwięki zniszczenia usłyszała tupot czyichś nóg.Przywarła do betonowej powierzchni, trzymając w pogo­towiu lugera.I wtedy usłyszała jego głos.- Nie strzelać! To ja!- Dzięki Bogu! - powiedziała wstając.- Co wyleciało w po­wietrze?- Magazyn broni.- Nie miał czapki, a jego koszula była niemal całkiem porozrywana przez podmuch wybuchu, który go dopadł, kiedy wbiegał w jedną z dróżek.- Łazaris! Ile jeszcze?- Trzy minuty! Chcę dopełnić zbiorniki!Po trzech minutach byli gotowi.Michael skierował cysternę wprost na messerschmitta Bf-109.Samochód uderzył w myśliw­ca, uszkadzając jego skrzydło.Wskoczył z Chesną do dorniera, kiedy Łazaris zapinał już pasy, siedząc na fotelu pilota.- W porządku! - powiedział brodacz, zaciskając pięści.- Zaraz się przekonamy, co może zrobić Rosjanin z niemieckim myśliwcem.Ryknęły śmigła.Dornier ruszył jak błyskawica i oderwał się od ziemi.Łazaris zatoczył krąg nad płonącą wyspą.- Trzymajcie się! - krzyknął.- Dokończymy robotę! Nacisnął przełącznik ładujący karabiny maszynowe, po czym samolot z wyciem zanurkował, wciskając ich w oparcia siedzeń.Rosjanin zaatakował wielkie zbiorniki z paliwem.Przy trze­cim podejściu na jednym z nich pokazał się czerwony ognik, który nagle eksplodował białopomarańczową kulą.Fala ude­rzeniowa zatrzęsła dornierem, kiedy Łazaris podrywał jego nos do góry.- Ach! - powiedział z szerokim uśmiechem.- Teraz czuję się znowu jak w domu!Jak sęp zatoczył ostatni krąg nad wyspą i skierował samolot ku Holandii.10Jerek Blok zawsze sądził, że w dniu, kiedy to w końcu na­stąpi, będzie tak zimny, że nawet lód nie stopi się w jego dło­niach.Ale teraz, o siódmej czterdzieści osiem rano szóstego czerwca, drżały mu obie ręce.Radiooperator z betonowej wieży kontrolnej lotniska powoli przeglądał częstotliwości.Głosy przedzierały się przez szum za­kłóceń i odpływały.Nie wszystkie z nich mówiły po niemiecku, co dowodziło, że brytyjskie i amerykańskie wojska już prze­chwyciły niektóre nadajniki.W ciągu kilku godzin przed świtem docierały sporadyczne raporty na temat zrzutów spadochroniarzy na terytorium Nor­wegii.Przekazywano też meldunki o kilku lotniskach zbombar­dowanych i ostrzelanych przez alianckie samoloty, a tuż przed piątą rano dwa myśliwce wypadły z wyciem z deszczu i ostrze­lały budynek, w którym teraz znajdował się Blok.Pociski karabinów maszynowych roztrzaskały wszystkie okna i zabiły ofi­cera sygnałowego.Na ścianie za Blokiem widniały zaschnięte rozbryzgi krwi.Jeden z trzech znajdujących się na lotnisku messerschmittów był już niezdatny do użytku, a drugi miał podziu­rawiony kadłub.Pobliski magazyn, w którym kiedyś trzymano Theo von Frankewitza, też został dotkliwie uszkodzony.Zrzą­dzeniem opatrzności tylko hangar był cały.Kiedy słońce podniosło się na pokrytym chmurami niebie i silna słona bryza z kanału La Manche zaczęła wiać w kierunku lądu, fragmentaryczne raporty radiowe przekazały wiadomość: aliancka inwazja na Europę rozpoczęła się.- Chcę się czegoś napić - powiedział Blok do Stiefla.Wielki adiutant otworzył termos z brandy i podał go przeło­żonemu.Blok przechylił naczynie, aż oczy zaszły mu łzami od ostrego trunku.Z bijącym sercem znowu zaczął się wsłuchiwać w kolejne głosy dochodzące z huraganu wojny, które wyszuki­wał radiooperator.Wyglądało na to, że alianci masowo lądują na brzegu w kilkunastu miejscach jednocześnie.U wybrzeży Normandii pojawiła się straszliwa armada: setki transportowców, niszczycieli, krążowników i pancerników.Nad wszystkimi po­wiewały flagi Stanów Zjednoczonych lub Wielkiej Brytanii.Nie­bo opanowały setki mustangów, thunderboltów, lightningów i spitfire'ów ostrzeliwujących niemieckie pozycje, kiedy jedno­cześnie wielkie lancastery i latające fortece zmierzały dalej w głąb do serca Niemiec.Blok pociągnął następny łyk.Nadszedł moment, który miał zadecydować o jego losie i losie nazistowskich Niemiec.Obejrzał się na pozostałych sześciu mężczyzn, przebywają­cych wraz z nim w pomieszczeniu.Dwaj z tej szóstki, kapitan van Hoven i porucznik Schrader, zostali wyszkoleni jako pilot B-17 i drugi pilot.- Ruszamy - powiedział Blok.Van Hoven, stąpając po odłamkach szkła, przeszedł do dźwigni na ścianie i bez wahania szarpnął ją w dół.Z dachu budynku rozległ się przenikliwy dźwięk dzwonka.Van Hoven i Schrader wraz z bombardierem i nawigatorem pobiegli w kierunku wiel­kiego hangaru z żelbetu, stojącego około pięćdziesięciu jardów od nich, podczas gdy inni żołnierze, to znaczy obsługa naziemna i strzelcy B-17, wybiegli z baraku znajdującego się za hangarem.Blok odstawił termos.Razem ze Stieflem wyszedł z budynku i skierował się do hangaru.Od opuszczenia Skarpy mieszkał w holenderskim dworku położonym około czterech mil od lotniska, skąd mógł nadzorować załadowywanie bomb z karnagenem i ostatni etap szkolenia załogi.O wszelkich porach dnia i nocy przeprowadzał próbne alarmy i teraz miał się przekonać, czy owe ćwiczenia były warte zachodu.Członkowie załogi weszli do hangaru bocznymi drzwiami.Blok i Stiefel podchodzili do niego, kiedy zaczęły się rozsuwać główne, szerokie wrota.Były jeszcze na wpół tylko otwarte, gdy od ścian hangaru odbiło się echo niskiego pomruku.Dźwięk narastał gwałtownie od warczenia do ryku.Wrota rozsuwały się nadal i gdy tylko otworzyły się całkowicie, zaczął się z nich wyłaniać oswobodzony potwór.Przeszklona kopuła stanowiska bombardiera poznaczona była pęknięciami, które wyglądały jak prawdziwe nawet z odległości kilku stóp.Namalowane dziury po pociskach, o szarawoniebieskich krawędziach, które symulowały pozbawiony farby metal, znaczyły oliwkowozielone poszycie samolotu pod rysunkiem przedstawiającym Hitlera ściśniętego w żelaznej pięści.Nama­lowane na nosie B-17 angielskie słowa „Żelazna Pięść” dopeł­niały dzieła.Wielki samolot z wirującymi czterema śmigłami wysunął się z hangaru.Szklane osłony stanowisk dolnego i górnego strzelca zostały pomalowane w taki sposób, że wyglądały, jakby były niemal całkowicie roztrzaskane.Fałszywe dziury po pociskach znaczyły tu i ówdzie boki samolotu, podobnie jak wielki statecz­nik pionowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •