[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed nami rozciąga się płaskowyż, który gdzieniegdzie przecinają małe, granitowe pagórki, wyrastające jak garbate wyspy na płaskim morzu.- Gdzie jesteśmy? - pytam.- Pięćdziesiąt siedem lat świetlnych od Entropii i mniej więcej osiemdziesiąt pięć od Ziemi.- A jak nazywa się to miejsce?- Nie ma nazwy.Nikt tu nie mieszka.Chodźmy, teraz musimy kawałek przejść.Ruszamy przed siebie.Grunt ma tu taki wygląd, jakby od dziesięciu czy dwudziestu lat nie padał na niego deszcz, a mimo to małe kępki szarawej, karbowanej trawy przeciskają się miejscami przez twardą, skamieniałą, czerwoną glebę.Po jakichś mniej więcej stu metrach po mojej lewej stronie grunt zaczyna ostro opadać w dół i widzę szeroką, płaską dolinę, leżącą jakieś trzysta metrów poniżej.Pasie się tam spokojnie jakaś samotna olbrzymia bestia, przypominająca masą i sposobem poruszania się słonia; cierpliwie ryje ziemię sztywnym, zaopatrzo­nym w dwa rogi ryjem.- Jesteśmy na miejscu - mówi Oesterreich.Doszliśmy do najbliższej z małych granitowychwysepek.Kiedy obchodzimy ją dookoła, spostrzegam, że jej powierzchnia od dalszej strony jest rozszcze­piona i pęknięta, wskutek czego powstała niewielka jaskinia.Oesterreich wskazuje na nią i wchodzimy do środka.Po naszej prawej stronie, na tle ściany jaskini znajduje się dziwna, trójstronna rama przypominająca zwężające się wejście, za którym panuje głęboka ciemność.Rama jest z dziwnego, lśniącego metalu, a może z plastyku.W dotyku jest jednocześnie gładka i porowata.Wyryte są na niej hieroglify, które wydają mi się bardzo podobne do widzianych przeze mnie na ścianie kamiennej świątyni na fresku w kaplicy Bogini na Edenie.Po obu stronach ramy znajdują się umocowane w ścianie jaskini potrójne sześcioramienne gwiazdy będące symbolem kultu głoszonego przez Oesterreicha.- Co to jest? - pytam po chwili.- To coś w rodzaju przekaźnika Veldego.- Ale to wcale nie przypomina przekaźnika Veldego.- Działa bardzo podobnie.Przekonasz się, kiedy wejdziemy w jego pole.Jesteś gotów?- Poczekaj.- Dobrze, czekam.- Kiwa głową.- Mamy się zgodzić, żeby to nas gdzieś posłało?- Tak, Wasza Wielebność.- Co to jest? Kto to zbudował?- Już ci powiedziałem, co to jest.Nie mam pojęcia, kto to zbudował.Nikt.Sądzimy, że to ma pięć, a może dziesięć milionów lat.Może być dziesię­ciokrotnie albo i stukrotnie starsze.Nie mamy możliwości ocenić.- Mówisz zatem - odzywam się po długim milczeniu - że to jakieś urządzenie obcej cywilizacji?- Zgadza się.- Nigdy nie udało nam się odkryć żadnych śladów inteligentnych form życia nigdzie w Galaktyce.- Masz jeden z nich przed sobą - mówi Oesterreich.- A to nie jedyny.- Odkryliście jakieś obce istoty?- Odkryliśmy ich przekaźniki materii.Kilka z nich.Nadal działają.Czy jesteś już gotów do skoku, Wasza Wielebność?Bezmyślnie wpatruję się w trójstronne wejście.- Dokąd?- Do planety oddalonej o około pięćset lat świetl­nych stąd.A tam złapiemy autobus, który zabierze nas do Bogini Avatar.- Mówisz poważnie?- Jedźmy już, Wasza Wielebność.- A co z efektem lambdy?- Nie ma żadnego.Różnice lambdy są wynikiem niedoskonałości technologicznej urządzeń Veldego, a nie właściwością Wszechświata.Ten system do­starcza nas na miejsce bez żadnych problemów z lambdą.Naturalnie nie wiemy, jak on działa.Jesteś gotów?- Dobrze - mówię bezradnie.Wskazuje dłonią drogę; obaj przekraczamy próg i po prostu przechodzimy na drugą stronę, gdzie jest tak zdumiewająco pięknie, że mam ochotę uklęknąć i zacząć się modlić.Rosną tu wielkie, pierzaste drzewa, wyższe niż sekwoje; ze stoku hebanowej góry przesłaniającej pół nieba wypływa mlecznobiały wodospad i spieniony opada na dół; w powietrzu drży brylantowa mgiełka.Przed moimi oczami rozciąga się łąka jak szkarłatny dywan i ginie gdzieś w dali.Panuje tu mezozoiczne bogactwo substancji: wszy­stko lśni, migocze, drży w swojej wspaniałości.Drugie wejście, identyczne z poprzednim, jest osadzone na zboczu ogromnego głazu, tuż przed nami.Także i ono ma po obu bokach trój gwiezdne emblematy.- Załóż swój medalion - prosi Oesterreich.- Mój medalion? - pytam głupio.- Załóż go.Bogini Avatar będzie się zastanawiała, dlaczego przywiozłem cię ze sobą.A medalion jej wszystko wyjaśni.- Czy ona tu jest?- Mieszka w następnym świecie.To jest tylko przystanek po drodze.Musieliśmy się najpierw tu zatrzymać.Nie wiem dlaczego.Nikt tego nie wie.Jesteś gotów?- Chciałbym tu zostać jeszcze chwilę.- Możesz tu wrócić innym razem.Bogini czeka na ciebie.Chodźmy.- Dobrze - odpowiadam, grzebiąc w kieszeni.Wyciągam medalion i zakładam na szyję.Oesterreich mruga do mnie porozumiewawczo i styka palec wska­zujący z kciukiem w geście aprobaty.Bierze mnie za rękę i wchodzimy.Jest smukłą wysuszoną kobietą w wieku sześć­dziesięciu lub siedemdziesięciu lat.Jej błyszczące niebieskie oczy rzucają twarde spojrzenia.Ma na sobie kurtkę i szorty w kolorze khaki, oliwkowy kapelusz z sukna mundurowego oraz ciężkie ka­masze.Siwiejące włosy nosi upięte z tyłu w ciasny koczek.Stojąc przed małym namiotem wystukuje coś na ręcznym terminalu.Wygląda jak starzejący się profesor geologii w czasie wyprawy terenowej w Wyoming.Ale tuż koło jej namiotu na tablicy z piaskowca wyryty jest potrójny symbol Bogini [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •