[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdego dnia wieczorem zabierano nam 30-40 porcji kiełbasy, jako karę za niedokładnie złożony i zawieszony ręcznik.Wychodzili oni z założenia, że jeden kawałek kiełbasy nic nikomu nie da; czy zjemy, czy nie zjemy, to i tak niedługo wykończymy się, ale jak jeden zje dziesięć porcji kiełbasy smażonej z kartofelkami, to już mu coś to da.Robiono to zupełnie otwarcie.Piec znajdował się tuż przy drzwiach do kapówki, lecz nam nie wolno było do niego podejść, bo za to otrzymywało się takie bicie, że ten, który podszedł, już więcej nie miał okazji tego robić.Przy piecu za to uwijała się służba naszych władz.Smażyli oni nasze kiełbasy, nam musiał wystarczać tylko zapach.Nie mogliśmy mówić, że nic z kiełbasy nie otrzymywaliśmy, bo piękny zapach to co? Kiełbasy te zabierano nam codziennie i nie było to zorganizowane tak, żeby codziennie brać innym.Brano na ślepo.Czasem komuś przez tydzień nie wzięli, to znów brali kolejno przez cztery dni, a jeszcze na dodatek, żebyśmy byli pewni, że ręczniki źle były złożone i zawieszone, robiono nam przed blokiem karne ćwiczenia, przy których pękła niejedna głowa pod uderzeniem kija i niejeden człowiek z tego powodu wcześniej się wykończył.Gdy wracaliśmy z pracy na kolację, każdy myślał tylko o tym, czy mu zabiorą dzisiaj kiełbasę i czy będą karne ćwiczenia.Dzielenie chleba było osobną ceremonią.Otrzymywaliśmy jeden bochenek na trzech lub czterech.Chleb dzielił jeden, krojąc go przeważnie na cztery części, a jeśli chleb był na trzech, to jedną ćwiartkę dzielił jeszcze na trzy części.Wszyscy wypowiadali się, od której porcji trzeba odjąć, a do której dołożyć.Wielu miało wagi.Waga - to kawałek patyka z uchem w środku i dwoma kawałkami sznurka z ostrymi patyczkami na końcach, służącymi do wbicia w chleb przy ważeniu.Po podzieleniu jeden odwracał się tyłem - reszta patrzyła na chleb, żeby nie było oszustwa - i jeden z pozostałych dotykał palcem porcji i pytał:- Dla kogo ta?- Dla Władka - odpowiadał ten, który był, odwrócony.- Dla kogo ta?- Dla mnie.No, a trzecia zostawała dla trzeciego.Jedzenie chleba to była modlitwa.Nie zmarnowała się żadna okruszynka.Niektórzy delektowali się.Robili maleńkie kanapeczki z chleba i kawałka kiełbasy, zawijali to w szmatę, nosili na piersiach - żeby kto nie ukradł - i jedli dopiero leżąc w łóżku.Ja kiełbasę jadłem od razu po wylosowaniu porcji.Dwa razy w usta i kiełbasy nie ma - bez kiełbasy nie było też pokusy na kupno papierosa.Chleb brałem do czapki i jadłem całą porcję bez krojenia, a okruchy też zbierałem do czapki i zjadałem.Wtedy byłem pewien, że mi nikt kawałka chleba nie ukradnie.A mimo to dwa razy skradziono mi chleb w czasie, gdy cierpiałem głód, a trzeci raz to już w roku 1944, gdy już żywiłem innych.Pierwszy raz skradziono mi chleb w grudniu 1941 r.Po otrzymaniu chleba pobiegłem w koniec sztuby, położyłem chleb przed własnym nosem na łóżku i zdejmowałem płaszcz.Gdy płaszcz odrzuciłem do tyłu, mignęła mi przed nosem jakaś ręka i chleb znikł.Pożyczyłem wtedy 1/4 porcji i to była cała moja kolacja.Drugi raz skradziono mi chleb z kieszeni płaszcza w marcu 1942 r.Wtedy jednak już nie odczuwałem tak straty chleba, bo dostałem tego dnia od Heńka czubatą michę kartofli w łupinach, w której było też trochę grubo obieranych łupin z kartofli, które on sam zjadł.Ja sam gwizdałem wszystko, co tylko zostało mi skradzione.Nie kradłem tylko nigdy chleba - z wyjątkiem jednego wypadku, który opisałem.Ukradli mi czapkę, płaszcz czy rękawiczki - gdy spostrzegłem brak, nigdy nie robiłem szumu.Kradzieże były na porządku dziennym i jeśli zrobiłbym szum, że np.zginęła mi czapka, już nie mógłbym jej “zorganizować” na swojej sztubie.Poza tym, jeśli już coś “zorganizowałem”, to szybko szedłem do znajomych z innego bloku i wymieniałem nawet na gorsze - ale już nikt ze sztuby nie rozpoznał u mnie swojej własności.Śmiercią karano w obozie tylko kradzież jedzenia.Wszystko inne było dozwolone i nikogo to.nie interesowało.Gdy w roku 1943 przeniesiono mnie na blok 3, nie dostałem miski, a dwa koce, które znalazłem na przydzielonym mi łóżku, składały się z ośmiu podartych kawałków.Z tą sprawą nie warto było do nikogo chodzić.Przez okno zorganizowałem sobie z innego bloku dwa dobre koce.Spaliśmy na siennikach rozłożonych na podłodze całej sztuby, jeden przy drugim, bez żadnych przejść.Ja spałem obok Mietka Rączki.Gdy jeden z nas musiał w nocy wstać do ubikacji, to przed wyjściem budził drugiego, żeby mu pilnował miejsca.Ten z nas, który pozostawał, podkurczał wysoko nogi, a ręce wystawiał łokciami przed siebie, żeby nie zacisnęli miejsca po tym, który wyszedł.Gdy wracało się na swoje miejsce po głowach i ciałach innych, półgłosem należało wołać imię wspólnika, on się odzywał i w ten sposób wracało się na swoje miejsce.Gdy ulokował się ten, co już wrócił, wtedy wychodził drugi.W tym czasie musiałem wychodzić do ubikacji dwa razy w ciągu nocy, ale byli i tacy, co musieli wychodzić i sześć razy.W roku 1942 wychodziłem już cztery razy w ciągu nocy, z dokładnością zegara co dwie godziny.Ostatni raz wychodziłem zawsze kilka minut przed budzeniem.Do ustępu trzeba było chodzić kilkadziesiąt metrów.Nie wolno było ubierać się w kalesony i spodnie.Wolno było założyć tylko buty i marynarkę lub jeśli ktoś miał - płaszcz.Wyglądało to w ten sposób, że przez całą sztubę szło się boso, w marynarce, z butami w ręku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]