[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie widziałam jeszcze takiej nocy-wyznała panna Flitworth.Znowu zahuczał grom.Fale ulewy przelewały się wokół horyzontu.Nagle panna Flitworth chwyciła Billa za ramię.- Czy to nie.ktoś na wzgórzu? - spytała.- Zdawało mi się, że zobaczyłam.jakąś postać.NIE, TO TYLKO URZĄDZENIE MECHANICZNE.Znowu błysk.- Na koniu? - zdziwiła się panna Flitworth.Trzecia błyskawica rozjaśniła ciemność.Tym razem nie mogło być wątpliwości.Na szczycie najbliższego wzgórka stała konna postać.W kapturze.Trzymająca kosę tak dumnie, jakby to była lanca.POZUJE.Bill Brama obejrzał się na pannę Flitworth.POPISUJE SIĘ.JA NIGDY SIĘ TAK NIE ZACHOWYWAŁEM.PO CO W OGÓLE TO ROBIĆ? JAKI TO MA CEL?Otworzył dłoń; pojawiła się złota klepsydra.- Ile jeszcze masz czasu?MOŻE GODZINĘ.MOŻE KILKA MINUT.- Więc chodźmy!Bill Brama nie ruszył się z miejsca.Patrzył na klepsydrę.- Powiedziałam: chodźmy!TO NA NIC.NIE MIAŁEM RACJI, KIEDY MYŚLAŁEM, ŻE MOŻE SIĘ UDA.NIE UDA SIĘ.SĄ RZECZY, PRZED KTÓRYMI NIE MOŻNA UCIEC.NIE MOŻNA ŻYĆ WIECZNIE.- Dlaczego nie?Bill Brama zdziwił się wyraźnie.JAK TO DLACZEGO?- Dlaczego nie można żyć wiecznie?NIE WIEM.MĄDROŚĆ KOSMOSU.- A co ta mądrość kosmosu może o tym wiedzieć? No, idziesz czy nie?Postać na wzgórzu nie poruszyła się nawet.Deszcz zmienił pył w rzadkie błoto.Ślizgając się, zbiegli oboje w dół, przez podwórze i do domu.POWINIENEM LEPIEJ SIĘ PRZYGOTOWAĆ.MIAŁEM PLANY.- Ale były zbiory.TAK- Może jest jakiś sposób, zabarykadować drzwi albo co?CZY PANI ROZUMIE, O CZYM PANI MÓWI?- No to wymyśl coś! Czy nic nigdy nie zadziałało przeciwko tobie?NIE, odparł Bill Brama z lekkim odcieniem dumy.Panna Flitworth wyjrzała na zewnątrz, a potem gwałtownie przywarła do ściany obok okna.- Zniknął.TO JESZCZE NIE JEST ON, stwierdził Bill Brama.- To zniknęło.Teraz może być wszędzie.MOŻE PRZEJŚĆ PRZEZ ŚCIANĘ.Odskoczyła i spojrzała na niego gniewnie.NO DOBRZE.PROSZĘ ZABRAĆ DZIECKO.MYŚLĘ, ŻE POWINNIŚMY STĄD ODEJŚĆ.Coś przyszło mu do głowy; wyraźnie poweselał.MAMY JESZCZE TROCHĘ CZASU.KTÓRA GODZINA?- Nie wiem.Bez przerwy chodzisz po domu i zatrzymujesz zegary.ALE JESZCZE NIE PÓŁNOC?- Moim zdaniem najwyżej kwadrans po jedenastej.MAMY ZATEM TRZY ĆWIERCI GODZINY.- Skąd możesz wiedzieć?ZE WZGLĘDU NA DRAMAT, PANNO FLITWORTH.TAKI ŚMIERĆ, KTÓRY POZUJE NA TLE NIEBA I POZWALA SIĘ OŚWIETLAĆ BŁYSKAWICY, tłumaczył z głęboką dezaprobatą Bill Brama, NIE PRZYBĘDZIE DWADZIEŚCIA PIĘĆ PO JEDENASTEJ, JEŻELI TYLKO MOŻE PRZYBYĆ O PÓŁNOCY.Pobladła panna Flitworth kiwnęła głową i zniknęła na schodach.Po chwili wróciła, niosąc otuloną kocem Sal.- Ciągle mocno śpi - powiedziała.TO NIE JEST SEN.Deszcz ustał, ale burza wciąż krążyła wśród wzgórz.Powietrze skwierczało i wydawało się duszne jak w piecu.Bill Brama poprowadził pannę Flitworth obok kurnika, gdzie Cyryl i jego podstarzały harem kulili się w mroku; wszystkie ptaki usiłowały zająć te same kilka cali grzędy.Komin farmy otaczało bladozielone lśnienie.- Nazywamy to ogniem matki Carey - oświadczyła panna Flitworth.- To znak.ZNAK CZEGO?- Co? Nie mam pojęcia.Myślę, że po prostu znak.Typowa znakologia.Dokąd idziemy?DO WIOSKI.- Żeby być bliżej kosy?TAKNa chwilę zniknął w stodole.Po chwili wyprowadził Pimpusia, osiodłanego już i w uprzęży.Wskoczył na siodło, pochylił się i wciągnął przed siebie pannę Flitworth wraz ze śpiącym dzieckiem.JEŚLI SIĘ POMYLIŁEM, rzekł, TEN KOŃ ZABIERZE PANIĄ WSZĘDZIE, DOKĄD PANI ZECHCE.- Nigdzie nie chcę stąd jechać.Tylko do domu.DOKĄDKOLWIEKNa drodze Pimpuś ruszył kłusem.Wiatr zrywał z drzew liście, które przefruwały koło nich i krążyły nad gościńcem.Od czasu do czasu błyskawice z sykiem rozjaśniały niebo.Panna Flitworth obejrzała się na wzgórze za farmą.- Bill.WIEM.-.to znowu tam jest.WIEM.- Dlaczego nas nie ściga?JESTEŚMY BEZPIECZNI, DOPÓKI NIE PRZESYPIE SIĘ PIASEK.- A kiedy się przesypie, ty umrzesz?NIE.KIEDY PRZESYPIE SIĘ PIASEK, POWINIENEM UMRZEĆ.ZNAJDĘ SIĘ W PRZESTRZENI POMIĘDZY ŻYCIEM PRAWDZIWYM I POZAGROBOWYM.- Bill, wydawało mi się, że to coś dosiada.Z początku myślałam, że to koń, tyle że bardzo wychudzony, ale.TO SZKIELETOWY RUMAK.ROBI WRAŻENIE, ALE JEST MAŁO PRAKTYCZNY.MIAŁEM KIEDYŚ TAKIEGO.GŁOWA MU ODPADŁA.- Nie warto chłostać zdechłego konia, co?CHA, CHA.BARDZO ZABAWNE, PANNO FLITWORTH.- Myślę, że powinieneś już przestać zwracać się do mnie: panno Flitworth - uznała panna Flitworth.RENATO?Zdziwiła się.- Skąd znasz moje imię? Aha.Na pewno widziałeś je wypisane, prawda?WYRYTE.- Na jednej z tych klepsydr?TAK.- Z tym piaskiem, który się przesypuje?TAK- Każdy ma taką?TAK.- Czyli musisz wiedzieć, jak długo.TAK!- To dziwne uczucie wiedzieć.to, co ty wiesz.PROSZĘ NIE PYTAĆ.- Ale to niesprawiedliwe.Gdyby ludzie wiedzieli, kiedy umrą, staraliby się żyć lepiej.GDYBY LUDZIE WIEDZIELI, KIEDY UMRĄ, PRAWDOPODOBNIE WCALE BY NIE ŻYLI.- To bardzo gnomiczne.Ale co ty możesz o tym wiedzieć, Billu Bramo?WSZYSTKO.Pimpuś wjechał na jedną z nędznych uliczek i dotarł do rynku.Nie było tu nikogo.W takich miastach jak Ankh-Morpork północ to zaledwie późny wieczór, ponieważ noc w ogóle nie istnieje - są tylko wieczory przechodzące w poranki.Ale tutaj ludzie regulowali swoje życie według takich zdarzeń jak zachody słońca i błędnie artykułowane pianie koguta.Północ oznaczała dokładnie to.Chociaż burza wciąż krążyła ponad wzgórzami, na rynku panowała cisza.Tykanie zegara na wieży, za dnia niesłyszalne, teraz zdawało się odbijać echem od ścian domów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]