[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzwigała jednak maleństwo resztkami sił, ponieważniesione dziecko miało stopy całe w krwawych ranach.Dick Sand szedł w samym środku karawany, w pobliżu Ben Hamisa, który niejednokrotniezbliżał się do niego na koniu, ażeby sprawdzić jak się więzień zachowuje.Okolica, przez którą wędrowała karawana, była nieomal porośnięta lasem, dość rzadkim naszczęście, tak iż przejście jej było łatwe.W niektórych tylko miejscach pochód ginął w gąszczubambusowych krzewów.Dzień w dzień karawana wyruszała w drogę z pierwszymi promieniami wschodzącego słońcai szła bez wytchnienia aż do postoju, który miał miejsce w południe.Wtedy wszyscy niewolnicydostawali po parę garści maniokowej mąki, którą jeść musieli na surowo, popijając wodą.Jeżeliprzechodzili przez uprawne pola, co się zdarzało zresztą bardzo rzadko, do tej skromnej porcjiżołnierze dodawali każdemu po parę surowych kartofli, które tam noszą nazwę patatów.Choćporcje nie były głodowe, nie wszyscy byli zdolni do ich spożywania.Zwłaszcza kobiety, którepadały ze znużenia, w minutę po zatrzymaniu się na postoju zapadały w sen lub leżały apatyczniez otwartymi oczami, nieczułe już na głód.Taki stan wyczerpania niewolników zwiększał ich śmiertelność, więc bardzo częstookazywało się, że ci, którzy po przyjściu na postój zapadali w sen, w chwili ponownego ruszaniakarawany w dalszą podróż byli już martwi.Nie upłynął jeszcze tydzień od chwili opuszczeniaprzez karawanę brzegów Kuanzy, gdy około dwudziestu niewolników różnej płci i wieku zmarłow drodze i pozostało przy szlaku, na pastwę dzikich zwierząt.Lwy, pantery i lamparty szłynieprzerwanie za karawaną w oczekiwaniu na świeże ofiary i codziennie po zachodzie słońca ichwycia rozlegały się tak blisko, iż w każdej chwili obawiać można się było napaści.By się uchronić od takiego ataku, co noc dookoła obozu płonęły wielkie stosy porąbanychdrzew.Nierzadko koncerty dzikich zwierząt były tak głośne, że całą noc nie sposób było nachwilę zmrużyć oka.W chwilach takich Dick Sand ze strachem myślał o Herkulesie, lękając się o jego los, który wtakich warunkach mógł być straszny, lecz także o innych członków grupy, którym olbrzym tenmógł ułatwić ucieczkę.84 W rękach autora tej powieści znajdowały się, przez czas bardzo krótki zresztą, autentycznenotatki Dicka Sanda, z których zamieszczamy wyjątki, dotyczące pochodu karawanyniewolników.Oto co napisał bohater powieści.Od 25 do 27 kwietnia: Przechodziliśmy w pobliżu małej osady murzyńskiej, otoczonejtrzcinowym płotem, przewyższającym wzrost dorosłego człowieka.Dookoła niej widniały polauprawne, na których rosła kukurydza, sorgo30 i pataty.Nasi żołnierze wdarli się poza palisadę.Mieszkańcy, na szczęście, ukryli się już w pobliskim lesie.Zdołano jednak pochwycić dwóchchłopców, którym, gdy ich do karawany przyprowadzono, natychmiast zatrzaśnięto kajdany naszyi.Nieco opodal znajdowała się druga wioska.Jej mieszkańcy stanęli do walki.Zabito piętnastu.Pomiędzy nimi znalazły się kobiety i dzieci.Wzięto do niewoli jedną kobietę i troje dzieci,pozostali uciekli.Nie byli ścigani, zapewne z braku czasu.Następnego dnia przeprawiliśmy się przez jakąś rzekę po prowizorycznym moście,zbudowanym przez żołnierzy bardzo sprawnie i szybko, z pni, które łączono lianami, rosnącyminad brzegami rzeki.Przejście przez most było bardzo niebezpieczne.Jedna z Murzynek w czasieprzeprawy dostała zawrotu głowy i pociągnęła za sobą w odmęty drugą kobietę, trzymającądziecko na ręku.Nie starano się nawet ich ratować! Po chwili fale zabarwiły się krwią, a z wodywychylił się szkaradny łeb krokodyla.28 maja.Przechodziliśmy przez las drzew niezwykle czerwonych, które nazywają żelaznymi.Od rana pada deszcz; grunt rozmiękł bardzo, co utrudnia marsz.Widziałem Noon.Dzwigała z trudem paroletnią dziewczynkę.Ledwo powłóczyła nogami.Całe plecy miała oblanekrwią, która jeszcze nie zakrzepła.Były na nich ślady bata.Nocą ryki lwów i ujadania szakalibyły tak głośne, że oka nie można było zmrużyć.%7łołnierze zabili w samym obozie panterę, przytym jednak zastrzelili również dwie kobiety, a parę ciężko poranili.Około północy liczbępłonących stosów powiększono znacznie.O biedny Herkulesie, jak tam sobie radzisz w tymlesie, jeżeli podążasz naszymi śladami?29 i 30 maja.Dają się już odczuwać pierwsze chłody tak zwanej  zimy afrykańskiej , poradeszczowa kończy się, co nie przeszkadza, że pola wszędzie jeszcze stoją pod wodą.Wieje silnywiatr północno-zachodni, bardzo niezdrowy, sprowadzający febrę.Nie napotkałem nigdzie najmniejszego śladu pani Weldon, Janka i kuzyna Benedykta.Dokądmogli ich wywiezć? Boże, miej litość nad nami!Od l do 6 czerwca.Kroczymy całkowicie zalaną niziną.Nieszczęśliwi, nadzy niewolnicycierpią katusze w tej wodzie i panującym zimnie.Gdy nadeszła pora noclegu, nie można byłoznalezć nigdzie suchego miejsca.Wszędzie woda, dochodząca chwilami do pasa.Trzeba było iśćdalej, bez względu na ciemność i zmęczenie.Co chwila ktoś upada i już się nie podnosi.%7łałowaćich? Nie! Należy im raczej zazdrość.Nie cierpią już, są wolni.Z posępnej zadumy rozbudziłymnie głośne krzyki i wołania.%7łołnierze zapalili pochodnie.Okazało się, że to stado krokodylinapadło na tabor.Kilka kobiet stało się ofiarą napadu.Jeden z potworów otarł się swymchropawym cielskiem o moje nogi i pochwycił młodego chłopca idącego za mną, którego zogromną siłą wydarł z kajdanów i wciągnął pod wodę.Jeszcze teraz dzwoni mi w uszachrozpaczliwy krzyk nieszczęśnika.7 i 8 czerwca.Sporządzono rachunek strat.Okazało się, iż krokodyle porwały dwadzieściacztery ofiary.Jak się dowiedzieć, czy nie zginął któryś z moich przyjaciół? Od dawna ich nie30Sorgo  roślina zbożowa pochodząca z Afryki.85 widziałem.Długo szukałem ich wzrokiem, aż wreszcie pod wieczór dojrzałem.Chwała Bogu,wszyscy żyją.Tylko Noon zobaczyć nie mogłem.Czyżby nie przetrwała tej nocy?Otóż i koniec nizin, jak się wydaje.Od dwudziestu czterech godzin znajdujemy się na gruncienie zalanym wodą, miejscami zupełnie suchym.A i niebo zaczyna się przecierać.Nawet słońceświeci.Mokra odzież wyschła.O, cóż to za rozkosz móc położyć się na suchej ziemi, w suchymubraniu, bez obawy o ukąszenia pijawek, które od tylu dni ssały krew z mych nóg! Czy i paniWeldon była narażona na takie cierpienia? Nie zniosłaby ich ona ani jej maleńki synek.Pomiędzy Murzynami szerzy się ospa i zabiera liczne ofiary.Kto z chorych iść nie może i kładziesię na ziemi  już na niej pozostaje.Karawana idzie dalej.9 czerwca.Widziałem Noon.Jest to już szkielet, a nie żyjąca istota.Już nie niosła na rękudziecka, lecz wlokła się sama.Nie można było patrzeć na nią bez żalu.Pozwolono mi zbliżyć siędo niej.Stara niańka długo przypatrywała mi się zamglonymi oczami, aż chrapliwym głosemwyszeptała: To pan, mister Dick! Umieram.I już nigdy nie zobaczę mej dobrej pani, ani mego drogiegoJanka!Potknęła się.Podskoczyłem, ażeby ją podtrzymać, lecz wtedy bezlitosne uderzenie biczaspadło na jej wychudzone plecy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •