[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Emily wyrwała się w stronę drzwi.Lauren ledwo zdążyła chwycić rączkę smyczy.Psu prawie udało się ściągnąć panią ze stołu.Ściskałam mocno smycz Anvila, żeby nie mógł popędzić do drzwi.- Wiesz, kto to? - zapytał Jack, przekrzykując szczekanie Emily.Lauren podparła się na łokciach.- Moja sąsiadka - powiedziała.- Jest lekarzem.Miała mi coś podrzucić po powrocie z pracy.O niczym nie wie.Podejdź do drzwi i powiedz jej, że wpadnę później.Jeśli chcesz, sama to zrobię.- Zostań na miejscu.A jeśli nie odpowiem?- Słyszała psy.Może wejść, żeby je zabrać.Jej syn lubi się bawić z na­szymi psami.- Ma klucz do twojego domu?- Tak, ma klucz do domu.Jack Tarpin odwrócił się do nas.- Jeśli któraś się ruszy, zabiję.- I tak już nie żyjemy-skwitowałam.Z bronią w ręku podszedł do frontowych drzwi.- Jak wysoko jest taras? - szepnęłam do Lauren.- Około trzech i pół metra.- Musimy to zrobić.Chwyciła się za brzuch.- Moje dziecko.Coś może mu się stać, jeśli skoczę.- Może nie - powiedziałam.- Ale na pewno coś mu się stanie, jeśli nie skoczysz.On nas zabije.- Przyjdzie Alan.- Nie, Lauren - powiedziałam.- Musimy skoczyć.Pomogę ci przejść przez balustradę.Na trzy.Raz, dwa.Zanim zdążyłam powiedzieć „trzy” frontowe drzwi eksplodowały i pokój zalały jasne światła.Ryk był ogłuszający i w twarze dmuchnęła nam chmura kurzu.Chwyciłam Lauren za rękę i pociągnęłam ją w stronę tarasu.Alan zobaczył cień padający na okno w drzwiach ułamek sekundy przed pojawieniem się w nim różowej twarzy.Nie wahał się.Wdepnął pedał gazu w potężnym chevrolecie Adrienne.Wydawało się, że samochód zawahał się przez chwilę, zanim pokonał kilka metrów żwiru i wskoczył na pojedynczy stopień werandy.Dwie ozdobne kolumny usunęły się z drogi samochodu i chwilę później ścięty przód chevroleta staranował drzwi domu.Alan siedział sztywno wyprostowany.Był przygotowany na eks­plozję poduszki powietrznej, ale i tak go ogłuszyła.Frontowe drzwi z całą futryną zapadły się do wewnątrz.Wóz znów jak­by się zawahał.Alan wcisnął się w oparcie fotela i dał gaz do dechy.Wyda­wało mu się, że słyszy krzyk, ale echo detonującej poduszki powietrznej i ru­mor zniszczenia były zbyt głośne, żeby mógł być pewien.Wóz przejechał jeszcze kawałek i zatrzymał się ze zgrzytem.Alan chwycił bRon i wysiadł w zdemolowanym wejściu do własnego domu.Gorączkowo przeszukiwał gruzy przed samochodem w poszukiwaniu mężczyzny o różowej twarzy.Powietrze było gęste od kurzu, a ostre światło reflektorów odbijało się i raziło go w oczy.Zauważył znoszony mokasyn przy swoich stopach.Potem znalazł frontowe drzwi.Leżały prawie płasko na pod­łodze.Nie było pod nimi mężczyzny.Alan pochylił się, żeby zajrzeć pod samochód.Poczuł, jak czyjaś ręka zaciska się mocno wokół jego kostki.Zanim zdążył zareagować, zwalił się z nóg.Kiedy upadł, zobaczył pomarańczowe kółka oczu Emily wyłaniające się zza kurzu i gruzów.Jej pysk otwierał się i zamykał, ale Alan nie słyszał szcze­kania.Huk wystrzału był zbyt głośny.Mężczyzna o różowej twarzy był uwięziony pod wozem.Jedna z jego raje zaciskała się na nodze Alana jak imadło.Druga ręka, przyciśnięta przez futrynę wyważonych drzwi, trzymała pistolet automatyczny.Mężczyzna strzelał do Alana, ale ręka z bronią była niemal całkowicie unieruchomiona i mężczyzna nie mógł prawidłowo wycelować.Jednak każdy kolejny strzał był bliższy celu.Alan podniósł dwudziestkę dwójkę.Przez mgłę i kurz widział głowę i tors mężczyzny pod miską olejową silnika chevroleta.Alan podniósł wyżej broń, której lufę od głowy mężczyzny dzielił teraz już tylko jeden metr, może metr trzydzieści.Odchylił się do tyłu i wycelował, pamiętając radę Carla, że musi trafić w głowę z bliska.Mężczyzna znowu wystrzelił.Pocisk wbił się w ścianę dosłownie o cen­tymetry od piersi Alana.Alan zamknął oczy i strzelił.Nie otworzył oczu, dopóki uścisk na nodze nie zelżał.W końcu usłyszał szczekanie, a w oddali - syreny.NA KINNIKINICStan Floryda stracił Khalida Grangera wcześnie rano w moje trzydzieste szóste urodziny, trzy dni przed jego urodzinami.W dniu, w którym posłano go na krzesło elektryczne, nie kładłam się do późna w nocy.Siedziałam przyklejona do ekranu mojego nowego komputera, nie odrywając się od Internetu.Na próżno czekałam na wiadomość, że gubernator mojego rodzinnego stanu okaże odwagę i oszczędzi życie Khalida, któ­ry wprawdzie był złym człowiekiem, ale jednak nie zasługiwał na śmierć z rąk społeczeństwa.Jego rzecznik poinformował, że gubernator położył się spać o zwykłej porze.Czyli dużo wcześniej niż ja tamtej nocy.Obawiam się też, że spał dużo lepiej ode mnie.Czy spał lepiej od Carla Luppo?Albo lepiej od Ernesta Castro?Jakoś w to wątpiłam.Wydawało mi się, że wszyscy killerzy śpią jak nie­mowlęta.Lauren i ja starałyśmy się.Boże, jak bardzo się starałyśmy.Myślałyśmy, że mamy dobry scenariusz wydarzeń.Nawet świetny.Ale na Florydzie pod­czas każdego jesiennego sezonu piłkarskiego nasz winowajca, Pat Lieber, jest bardziej popularny od Pana Boga.A prawda była taka, że nie miałyśmy ani skrawka fizycznego dowodu potwierdzającego naszą teorię o przekupie­niu przez Liebera Jacka Tarpina, który wrobił Khalida Grangera w morder­stwo dwóch menonitów na stacji benzynowej w Sarasocie.Lauren powiedziała mi, że tak naprawdę mamy najlepszą receptę na pro­ces o zniesławienie, jaką w życiu widziała.Dawałam posłuch jej częstym prośbom o rozwagę, więc działałyśmy ostrożnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •