[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzył na to wszystko z obojętnością.Za tymwielkim cyplem na zachodzie le\ała wyspa Camara de Lobos.Ponoć \yły tam foki.Słońce wisiało ju\ na wysokości dłoni nad horyzontem i niezliczone parowy na zboczu, gdziecienie rozciągały się ju\ od krawędzi po krawędz, ziały ciemnością.- Zejście na dół będzie stanowiło problem - powiedział na głos.- Niemal ka\dy człowiekdałby radę się tu wspiąć, ale zejście na dół pewną nogą to całkiem inna sprawa.Musiał przeczytać list, rzecz jasna.W świetle ostatnich promieni słonecznych wyciągnął go zkieszeni i rozdarł papier.Nie lubił tego odgłosu.Przeczytał słowa napisane przez Dianę,zmuszając się do zachowania surowego wyrazu twarzy, lecz pod koniec nie mógł opanowaćskurczów pełnej rozpaczy czułości.To jednak do niczego nie prowadziło, słabość do niczegonie prowadziła - ponownie z wyrazem obojętności spojrzał w kierunku skał, szukającwzrokiem niecki, w której mógłby się poło\yć.Kiedy na niebie pojawił się księ\yc, nadszedł sen i skurczone, wyczerpane ciało wreszcie sięrozluzniło.Spał przez kilka godzin, lecz był to jedynie martwy sen, przenoszący go w pustkę.Wędrujące słońce oświetliło Kalkutę, potem Bombaj, by w końcu dotrzeć na drugą stronęplanety i skierować swe promienie prosto w twarz śpiącego Stephena, i zmusić go do powrotudo świata \ywych.Usiadł, wcią\ rozespany i oszołomiony, naraz napłynęło doń wra\enieogromnego bólu, którego w pierwszej chwili nie umiał nazwać.Rozrzucone elementywspomnień powoli układały się w logiczną całość i w końcu pokiwał głową, zakopał starą,\elazną obrączkę, którą wcią\ trzymał zaciśniętą w dłoni i znalazł ostatni spłachetek śniegu,by oczyścić twarz.List dawno ju\ porwał wiatr.199Dopiero po południu zszedł na dół.Na Jacka natknął się przy placu katedralnym, podczasspaceru wzdłu\ kanału Funchal.- Mam nadzieję, \e przeze mnie nie musieliście wstrzymać wypłynięcia? - spytał.- Nie, skąd\e.- Jack ujął go pod rękę.- Uzupełniamy zapasy wody.Chodz, napijemy sięwina.Usiedli.Stephen był zbyt przygnębiony i zbyt oszołomiony, by czuć za\enowanie, więc ująłmyśl w najprostsze słowa:- Powiem ci to wprost, Jack.Diana odpłynęła z panem Johnstonem do Ameryki, konkretniezaś do Wirginii.Mają się tam pobrać.Między mną a nią nie było \adnych ustaleń czyzobowiązań.Zwiodła mnie jej uprzejmość w Kalkucie i pozwoliłem sobie myśleć zbyt du\o.Nie czuję się jednak\e ura\ony jej decyzją.Wypiję za jej zdrowie.Skończyli butelkę, po niej jeszcze jedną, lecz alkohol w \aden sposób nie pomógł impoprawić nastrojów.W milczeniu wsiedli do szalupy i odpłynęli na okręt.Zapasy wody i \ywności były ju\ uzupełnione.Podniesiono kotwicę i okręt ruszył na otwartemorze, okrą\ając wyspę od wschodniej strony i niknąc w brudnym mroku nocy.Wesołość napokładzie przednim mocno kontrastowała z powagą na rufie.Ludzie wiedzieli, \e coś było niew porządku z kapitanem, \eglowali pod jego rozkazami ju\ tak długo, \e potrafili właściwieodczytać wyraz jego twarzy.Lękano się równie\ o doktora, którego twarz znów była blada,lecz panowała opinia, i\ obaj mieli jakąś przykrą przygodę na lądzie i za dzień czy dwawszystko będzie z nimi w porządku, a skoro z pokładu rufowego nie padały \adne karcącesłowa, śpiewali i śmiali się dalej.Od Anglii dzielił ich ju\ bowiem przysłowiowy \abi skok",a korzystny wiatr kierował ich na przylądek Lizard Point.Czekały ich \ony, kochanki,wypłata i piwo!Cię\ki nastrój w kabinie kapitańskiej nie był efektem przygnębienia, lecz raczej powrotem donu\ącej, pozbawionej większego sensu i barw, szarej codzienności.Stephen odwiedziłszpitalik okrętowy i odbył z M'Alisterem długie posiedzenie nad księgami - za tydzień zawinądo portu i obaj będą musieli zdać rachunki oraz pod przysięgą usprawiedliwić ka\dy wydateki zu\yty lek przez ostatnie osiemnaście miesięcy, a poczucie obowiązku pana M'Alistera byłowprost mordercze.Pozostawiony sobie samemu Stephen wydobył butelkę z laudanum,zakorkowane zródło jego hartu ducha.Swego czasu za\ywał laudanum bez przerwy, zbli\ającsię do dawki czterech tysięcy kropel na dzień, tym razem jednak nawet nie wyciągnął korka.Nie było potrzeby wspierać hartu ducha, jego duszę wypełniała pustka, sztuczne zbli\anie dostanu szczęścia pozbawione było sensu.Zasnął, wcią\ siedząc na krześle, przespał ćwiczeniaartyleryjskie i spał długo, a\ do rozpoczęcia wachty środkowej.Obudziwszy sięniespodziewanie, ujrzał światło, wydobywające się przez szczelinę pod drzwiami kajutykapitańskiej.Jack wcią\ był na nogach, czytając po raz kolejny swoje uwagi dla hydrografówadmiralicji, raporty z niezliczonych sondowań, obserwacji linii wybrze\a i pomiarów pozycji.Jack stawał się zatem \eglarzem-naukowcem.- Jack - odezwał się niespodziewanie Stephen.- Myślałem właśnie o Sophie.Myślałem o niejte\ tam na górze.I wydaje mi się.Jakie to proste! Czemu wcześniej na to nie wpadliśmy?Wydaje mi się, \e nie ma co liczyć na kuriera! Ma on do przebycia setki mil lądem, przezdzikie krainy i pustynie, a wieść o śmierci Canninga musi nieść się szybko, mo\e nawetszybciej.Być mo\e wyprzedziła ona kuriera i sprawiła, \e wspólnicy Canninga zmieniliplany.Najprawdopodobniej twoja wiadomość nigdy do niej nie dotarła!- To miło z twojej strony, \e tak mówisz.- Jack spojrzał na niego z wdzięcznością.- Wistocie, dobrze rozumujesz.Wiem jednak, \e wiadomość dotarła do India House sześć tygodnitemu, Brenton mi powiedział.Nazywano mnie kiedyś Jackiem Szczęściarzem, pamiętasz?Byłem szczęściarzem w swoim czasie, ale to ju\ koniec.Lord Keith powiedział mi kiedyś, \eka\de szczęście kiedyś się wyczerpuje.To właśnie stało się chyba z moim.Zbyt wysokomierzyłem, to wszystko.Co powiesz na chwilę muzyki?200 - Z ogromną chęcią.Przy świetle lampy kołyszącej się podczas wspinaczki na fali i akompaniamencie strugdeszczu na zewnątrz, rozpoczęli koncert.Najpierw zagrali Corelliego, potem uderzyli w tonHummela, gdy nagle smyczek Jacka, rozpoczynający kolejny utwór Boccheriniego, uderzyłfałszywie o struny.- To był wystrzał z działa - powiedział.Milcząc, zastygli w bezruchu.Niespodziewanie drzwi do kajuty otworzyły się i wbiegłociekający deszczem midszypmen
[ Pobierz całość w formacie PDF ]