[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdopodobne jednak, że zostawili ślad wskazujący, dokąd się udali.Istniał też scenariusz, który od Nocy Wojny konsekwentnie odrzucał - znajdował w nim na farmie ich ciała.Był zdecydowany odszukać ich, jeśli tylko żyli.W schronie było zaopatrzenie na kilka lat, wystarczająca dla jego potrzeb ilość amunicji, znajdowała się elektrownia wodna, którą sam skonstruował wykorzystując podziemny strumień jako źródło mocy.Brakowało mu dotychczas jednej rzeczy - benzyny, lecz teraz miał także to.W drodze rewanżu prezydent Chambers pokazał mu mapę, którą Rourke po obejrzeniu spalił.Potrafił ją odtworzyć z pamięci.Były na niej zaznaczone strategiczne rezerwy paliwa, rozrzucone po całym południowym wschodzie.Przy stosunkowo niewielkich potrzebach było to wręcz niewyczerpane źródło zaopatrzenia.Rubenstein nadal obstawał przy podróży na południe Florydy, by przekonać się, czy jego rodzice jakimś cudem przeżyli wojnę.Doktor przypuszczał, że rozstaną się już niedługo.Żywił jednak nadzieję, że Paul wróci stamtąd.Miał tylko kilku przyjaciół w życiu, a Rubenstein był prawdopodobnie z nich ostatnim, możliwe, że jedynym, jaki przeżył.Rourke przypuszczał też, że mógłby zaliczyć do ich grona rosyjską dziewczynę, Natalię - w ciemności powtórzył jej imię tak, że tylko on jeden mógł je słyszeć - i nikogo więcej.Po rozstaniu z Chambersem, John użył tego samego dwusilnikowego samolotu do przekroczenia Mississippi, zabierając ze sobą wciąż słabego Paula.To, co zastali po drugiej stronie, budziło przygnębienie.Tętniące niegdyś życiem miasta, były teraz starte z powierzchni ziemi, zmieniło się nawet samo koryto rzeki.Z powietrza nie było widać żadnych oznak życia, a rośliny, które pozostały, wydawały się być martwe, bądź umierające.Kapitan Reed wyposażył samolot w urządzenie podobne do licznika Geigera, które było połączone z sensorem na zewnątrz maszyny.Poziom promieniowania - jeśli tylko urządzenie działało prawidłowo - był niewiarygodnie wysoki.Rourke wylądował na granicy Georgii - tam, gdzie dawniej była granica - poniżej Chattanooga.Miasto tak naprawdę nie istniało.Większość budynków stała, ale ludzi już nie było.To efekt eksplozji bomby neutronowej - pomyślał John.Ostatecznie, kiedy cygaro w kąciku ust wypaliło się do cna, podniósł się i ponownie ruszył naprzód przez las, lekko pochylony, z pociskiem czekającym w komorze CAR-15, z przygotowanymi do strzału obydwoma detonikami w uprzęży Alessi, z pythonem w skórzanej kaburze na prawym biodrze.Nie miał żadnych bagaży z wyjątkiem manierki, jednego pakietu suszonej żywności i latarki.Dotarł do ostatniego rzędu drzew i zatrzymał się.Przed nim zamajaczył szkielet budynku, niby bielejące kości jakiegoś martwego stworzenia.Ściany spłonęły i dom jako taki przestał istnieć.Rourke wyprostował się.Ruszył do przodu nasłuchując wycia psów.Była pełnia księżyca i nieskazitelnie czyste niebo, najmniejszej chmurki, a gwiazdy jak miliony klejnotów świeciły na aksamitnym kobiercu nieba.Stanął w miejscu, gdzie była weranda.Michael lubił wspinać się na poręcz i John zawsze chłopcu powtarzał, by uważał na siebie.Annie wjechała kiedyś swoim trzykołowym rowerkiem prosto w balustradę i wyłamała kilka drewnianych słupków.Pamiętał Sarah, jak stała w drzwiach tamtego ranka, po jego powrocie.Weszli do środka, napili się kawy, rozmawiali.Pokazała mu ilustracje do jej ostatniej książki, a potem poszli na górę i kochali się.Ten pokój przepadł - i łóżko, i weranda.prawdopodobnie nawet filiżanka do kawy, pomyślał.Stajnia ciągle stała.Ogień, który strawił dom, prawdopodobnie nie rozprzestrzeniał się.Ruszył w jej kierunku, lecz po chwili zawrócił w stronę domu szukając śladów pocisków.Obszedł go dookoła odkrywając dwie rzeczy.Po pierwsze to, że dom eksplodował od wewnątrz, po drugie - wypalony i poskręcany wrak trójkołowego rowerka Annie.Rourke usiadł na ziemi i zapatrzył się w gwiazdy, ponownie zastanawiając się, czy są tam gdzieś miejsca, w których żyją istoty nazywające siebie inteligentnymi i zdecydowane chronić życie, a nie bezmyślnie je niszczyć.Obejrzał się na szczątki domu za sobą i zdecydował, że nie ma.Ruszył w kierunku stajni, ale zatrzymał się słysząc za plecami jakieś dźwięki.Obrócił się i przyklęknął na prawe kolano, celując z CAR-15.Zbliżało się do niego czterech zdziczałych mężczyzn, nieogolonych, z długimi włosami, w podartych ubraniach.Jeden trzymał pałkę, inny nóż długi prawie jak miecz, trzeci kawał skały, a czwarty pistolet.Krzyczeli coś, czego John nie mógł zrozumieć.Wystrzelił do nich ścinając na ziemię tego z kamieniem i tego z pałką.Następnie strzelił do mężczyzny wywijającego nożem, lecz spudłował i dzikus chyżo skoczył ku niemu.Doktor przewrócił się na plecy, wyszarpnął prawą dłonią jeden z detoników, gdyż CAR-15 upadł na ziemię jakiś jard od niego.Kiedy mężczyzna z nożem przypuścił kolejny atak, wypalił do niego raz za razem.Pozostał czwarty bandzior, facet z pistoletem, więc John tkwiąc w przysiadzie badał wzrokiem ciemność.Nagle usłyszał wrzask jakby konającego zwierzęcia.Rzucił się na ziemię, przekoziołkował i uklęknął trzymając detonika obydwiema dłońmi.Wypalił, gdy czwarty mężczyzna natarł na niego.Napastnik zatoczył się i runął plecami na ziemię.John podniósł się i podszedł do niego.Okazało się, że bandyta był prawie jeszcze chłopcem.Broda na jego twarzy była długa, lecz rzadka, skóra pod grzywą włosów usiana była całą masą trądzikopodobnych krost.Rourke schylił się po pistolet.Coś mu przypominał.Był stary, europejski, tak powgniatany i zardzewiały, że w tej chwili nie potrafił go zidentyfikować.Był źle wyważony, John skierował lufę w ziemię i pociągnął za spust.Rozległ się suchy trzask.Mężczyzna wypuścił broń z ręki i zapatrzył się w ciemność.Po chwili schował do kabury swój pistolet i odszukał na ziemi karabin.Nie ma sensu grzebać umarłych, pomyślał.Jeśli chciałby to robić, to przez cały czas od wybuchu wojny nie zajmowałby się niczym innym.Mechanicznie załadował do detoników i CAR-15 nowe magazynki, zerkając ciągle kątem oka na szkielet domu.Miał już odchodzić, gdy przypomniał sobie, że przed napaścią szedł w kierunku stajni.Otworzył drzwi.Gdzieś w ciemności poderwała się do lotu sowa - dźwięk wydawany przez skrzydła wskazywał na coś większego od nietoperza.Rourke zapalił jedną z latarek, które ukradli wraz z Rubensteinem tej pierwszej nocy w Albuquerque.Przyjrzał się podłodze stajni.Ruszył w kierunku boksów, lecz przypomniał sobie, że powinien poświecić latarką za siebie.Zobaczył jakiś refleks światła i podszedł do wrót stajni.Otworzył je na oścież, na światło gwiazd i księżyca.Była to plastikowa torba śniadaniowa, jakich używała do pakowania kanapek dla niego, gdy wczesnym rankiem wychodził polować na jelenie.W środku coś było.John zerwał ją z gwoździa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]