[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Psuje mi to nieco ten tak miły dzień.Zostawiam to tobie, Seldon.— Tak, panie — odparł spokojnie Seldon.Imperator odszedł, a Helikończyk pomyślał, że cała ta sytuacja i jemu psuje ten tak miły dzień.Nie chciał niedogodności dręczących centrum, ale jak miał im zapobiec i przerzucić kryzys na Peryferia?Psychohistoria nie wypowiadała się na ten temat.7Raych Seldon był niezwykle zadowolony z pierwszego od wielu miesięcy rodzinnego obiadu w towarzystwie dwojga ludzi, których uważał za ojca i matkę.Bardzo dobrze wiedział, że nie są jego rodzicami w sensie biologicznym, ale to się nie liczyło.Uśmiechał się do nich z miłością.Nie było tu tak przytulnie jak w dawnych czasach na Uniwersytecie Streelinga, gdy ich dom był mały i intymny, niemal jak klejnot na terenie wielkiej uczelni.Niestety, teraz wszystko przypominało o wielkości i potędze pałacu Pierwszego Ministra.Czasami Raych patrzył na swe odbicie w lustrze i zastanawiał się, jak by to było.Nie był wysoki, miał tylko metr sześćdziesiąt trzy, był więc wyraźnie niższy od rodziców.Raczej krępy, ale dobrze umięśniony, i z pewnością nie otyły; miał czarne włosy i wyróżniające Dahlijczyków wąsy, o które dbał, starając się, by były tak ciemne i gęste, jak to tylko możliwe.W lustrze wciąż widział łobuziaka z ulicy, którym był, zanim otrzymał największą z szans — spotkał Hariego i Dors.Seldon był wtedy znacznie młodszy.Chłopak miał teraz prawie tyle samo lat co Helikończyk wtedy, gdy się poznali.Co zadziwiające, Dors zmieniła się bardzo niewiele.Była tak samo zgrabna jak w dniu, kiedy Raych pokazał im drogę do Matki Rittah w Billibottonie.A on, Raych, którego przeznaczeniem było ubóstwo, był teraz pracownikiem administracji państwowej, małym trybikiem w Ministerstwie Zaludnienia.— Co tam słychać w ministerstwie? — spytał Seldon.— Jakieś postępy?— Niewielkie, tato.Prawa zostały zatwierdzone, podejmowane są decyzje i wygłaszane komunikaty, jednak wciąż trudno poruszyć łudzi.Możesz gadać o braterstwie ile tylko chcesz, ale nikt nie czuje się bratem.Mnie porusza to, że Dahlijczycy są równie źli jak wszyscy inni.Mówią, że chcą, by traktowano ich tak samo jak innych, a kiedy daje im się szansę, nie zamierzają traktować pozostałych jak równych sobie.— Wiesz, Raych — wtrąciła się Dors — nie można zmienić ludzkich umysłów i serc.Trzeba poprzestać na próbach wyeliminowania najgorszych niesprawiedliwości.— Kłopot w tym — powiedział Seldon — że od bardzo dawna nikt nie zajmował się tym problemem.Ludzie degenerowali w radosnej zabawie „ja–jestem–lepszy–niż–ty”, a teraz niełatwo po niej posprzątać.Jeśli pozwalamy, by sprawy toczyły się własnym torem, a sytuacja pogarszała się przez tysiąc lat, to nie narzekajmy, że potrzeba, powiedzmy, stu lat na przeprowadzenie naprawy.— Wiesz co, tato, czasami myślę, że dałeś mi tę pracę, by mnie ukarać — powiedział Raych.Seldon uniósł brwi.— A za co miałbym cię karać?— Za to, że podobał mi się program Joranum w sprawie równości sektorów i ich większej reprezentacji w rządzie.— Nie winie cię za to.To atrakcyjne hasła, ale wiesz, że Joranum i jego towarzysze używali ich tylko jako środka do zdobycia władzy.A potem…— Jednak pozwoliłeś, bym wciągnął go w pułapkę, mimo mojej fascynacji jego poglądami.— Nie było mi łatwo poprosić cię, żebyś mi pomógł — rzeki Seldon.— A teraz każesz mi pracować przy wdrażaniu programu Joranum, by pokazać mi, jak trudno jest go wprowadzić w życie.— I co ty na to, Dors? — spytał Seldon.— Ten chłopak posądza mnie o wykorzystywanie przewrotnych metod, które po prostu nie leżą w moim charakterze.— Z pewnością — powiedziała Dors, a na jej ustach igrał cień uśmiechu — nie posądzasz ojca o stosowanie takich metod?— Nie o to mi chodzi.W normalnych sytuacjach nikt nie postępuje tak szlachetnie jak ty, tato.Ale jeśli musisz, potrafisz nieuczciwie rozdać karty.Czy nie tego oczekujesz od psychohistorii?— Do tej pory niewiele dzięki niej osiągnąłem — odparł smutno Seldon.— To niedobrze.Wciąż mam nadzieję, że psychohistoria mogłaby nam podpowiedzieć, jak rozwiązać problem fanatyzmu.— Jeśli nawet jest takie rozwiązanie, to go nie znalazłem.Kiedy obiad się skończył, Seldon oznajmił:— Raych, porozmawiamy sobie teraz trochę.— Doprawdy? — rzuciła Dors.— Domyślam się, że nie jestem zaproszona do dyskusji.— To sprawy służbowe, Dors.— Służbowe nonsensy, Hari.Chcesz poprosić chłopca, by zrobił coś, na co ja nie wyraziłabym zgody.— Na pewno nie zamierzam prosić go o coś, na co sam by się nie zgodził — powiedział stanowczo Seldon.— W porządku, mamo — odezwał się Raych.— Pozwól mi porozmawiać z tatą.Obiecuję, że później opowiem ci o wszystkim.— Wiem, że obaj jesteście zwolennikami „tajemnicy państwowej” — stwierdziła, spoglądając w niebo.— Prawdę mówiąc — rzekł poważnie Seldon — właśnie o tym musimy porozmawiać.To są sprawy najwyższej wagi.Mówię poważnie, Dors.Dors wstała, miała zaciśnięte usta.Wyszła z pokoju, wypowiadając jeszcze tylko jedno zdanie:— Hari, nie rzucaj tego chłopca wilkom na pożarcie.Kiedy zniknęła, Seldon powiedział cicho:— Obawiam się, Raych, że właśnie to muszę zrobić.8Usiedli naprzeciw siebie w prywatnym biurze Seldona, w jego „samotni myśliciela”, jak nazywał to miejsce.Waśnie tu spędzał niezliczone godziny, usiłując przemyśleć swe dokonania oraz złożoność imperialnych i trantorskich rządów.— Czytałeś o ostatnich awariach infrastruktury planety, Raych? —spytał.— Tak, czytałem.Ale wiesz, tato, że to stara planeta.Powinniśmy ewakuować stąd mieszkańców, wyrwać wszystko z korzeniami, założyć nowe urządzenia, zastosować ostatnie nowinki komputeryzacji i dopiero wtedy pozwolić wszystkim tu wrócić… albo przynajmniej połowie.Trantor byłby znacznie milszym miejscem, gdyby mieszkało tu tylko dwadzieścia miliardów ludzi.— A którą połowę byś tu zostawił? — spytał Seldon z uśmiechem.— Żebym to ja wiedział — odparł Raych ponuro.— Kłopot w tym, że nie możemy zmienić planety, więc musimy wciąż ją naprawiać.— Obawiam się, że masz rację, Raych, ale jest w tym coś interesującego.Ciekaw jestem, czy się ze mną zgodzisz, bo przemyślałem sobie pewne rzeczy.Wyciągnął z kieszeni małą kulę.— Co to takiego? — spytał Raych.— To starannie zaprogramowana mapa Trantora.Wyświadcz mi przysługę i zrób miejsce na biurku.Seldon umieścił kulę mniej więcej pośrodku blatu i położył dłoń na płytce zabezpieczającej umieszczonej w ramieniu fotela.Kiedy dotknął kciukiem włącznika, lampy zgasły, a jednocześnie blat rozjarzył się delikatnym mlecznobiałym światłem dającym złudzenie centymetrowej głębi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]