[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łeb jak spod dłuta artysty, rozszerzone nozdrza.Jego oczy mogły konkurować z oczami Ahmeda swą czarną głębią.Siedząc w siodle, Khazzan wyczuwał siłę i żywotność tryskającego zdrowiem zwierzęcia.Z trudem powstrzymywał go od szaleńczego galopu.Wiedział, że nieobliczalny temperament Sawdy jest odbiciem jego własnych, zmiennych pasji.Byli podobni.Ostre, arabskie słowa i częste uderzenia lejcami hamowały ogiera.Jeździec i koń stanowili jedność, pędząc w cieniu palm brzegiem Nilu.Sklep Tewfika Hamdiego był jednym z wielu sklepików schowanych wśród zakurzonych i krętych uliczek na tyłach starożytnej świątyni w Luksorze.Wszystkie znajdowały się w pobliżu największych hoteli, a ich przetrwanie zależało wyłącznie od naiwnych turystów.Większość sprzedawanych okazów była podróbkami wyrabianymi na Zachodnim Brzegu.Ahmed nie znał dokładnego adresu, więc gdy tylko znalazł się w tej dzielnicy, zapytał.Podano mu nazwę ulicy i numer.Bez problemu odnalazł właściwe miejsce.Sklepik zamknięty był jednak na cztery spusty, i to nie z powodu przerwy na lunch.Zabity był deskami.Ahmed przywiązał Sawdę w skrawku cienia i popytał o Tewfika w okolicznych sklepikach.Wszystkie odpowiedzi były takie same.Sklep Hamdiego był zamknięty przez cały dzień, co wydawało się bardzo dziwne, gdyż od lat nie opuścił on ani jednego dnia.Jeden z handlarzy dodał, że prawdopodobnie nieobecność Tewfika miała jakiś związek ze śmiercią jego ojca w Kairze.Podchodząc do konia, Ahmed przeszedł koło głównego wejścia do sklepu.Zabite deskami drzwi przyciągnęły jego uwagę.Przyjrzał im się uważniej.Na jednej z desek zauważył długie pęknięcie.Wyglądało na to, że zerwano jedną część deski i zastąpiono ją nową.Ahmed wsadził w środek palce i pociągnął.Ani drgnęła.Spojrzał na górną część prowizorycznej okiennicy i dostrzegł, że deski przybito gwoździami do słupka drzwiowego, a nie zaczepiono ich od wewnątrz.Doszedł do wniosku, że Tewfik Hamdi wyjechał na długi czas.Ahmed odszedł, przygładzając wąsy.Po chwili wzruszył ramionami i pomaszerował w kierunku Sawdy.Pomyślał, że Hamdi najprawdopodobniej udał się do Kairu.Zastanawiał się, w jaki sposób zdobyć jego prywatny adres.Po kilku krokach napotkał starego przyjaciela rodziny i wdał się z nim w pogawędkę.Jego myśli błądziły jednak zupełnie gdzie indziej.Zabite deskami drzwi nie dawały mu spokoju.Najszybciej jak było można zakończył rozmowę, minął przecznicę handlową i wkroczył w labirynt otwartych pasaży na tyłach sklepów.Słońce prażyło niemiłosiernie i odbijało się w bielonych ścianach.Poczuł, jak pot ścieka mu kropelkami po plecach.Ahmed znalazł się w mrowisku pobudowanych w pośpiechu chat.Pod nogami plątały mu się kurczaki, a nagie dzieciaki przerywały zabawę, by rzucić mu ciekawskie spojrzenie.Z niemałym trudem, po kilku minutach błądzenia dotarł na tył sklepu Tewfika.Przez listwy w drzwiach ujrzał mały, ceglany przedsionek.Obserwowany przez kilku trzyletnich chłopców, Khazzan pchnął ramieniem drewniane drzwi i przecisnął się do środka.Długi na piętnaście stóp przedsionek zakończony był jeszcze jednymi drewnianymi drzwiami.Po lewej stronie znajdowała się otwarta furtka.Kiedy zamykał za sobą drzwi, ciemnobrązowy szczur wybiegł zza furtki, przemknął przez przedsionek i skrył się w glinianej rynnie.Powietrze było ciężkie, gorące i nieruchome.Otwarta furtka prowadziła do małego pokoiku, w którym najwyraźniej mieszkał Tewfik.Ahmed przekroczył próg.Na prostym, drewnianym stole leżał zgniły owoc mango i kawałek sera koziego.Po jedzeniu spacerowało stado much.W pokoju panował nieopisany bałagan.Drzwi stojącej w rogu komody wyrwano z zawiasami.Dokoła walały się sterty papierów, a w ścianach wywiercono kilka dziur.Ahmed obserwował to pobojowisko z rosnącym zdenerwowaniem, starając się zrozumieć przebieg wydarzeń.Szybkim krokiem opuścił pokój i podszedł do drzwi prowadzących do sklepu.Były otwarte.Rozsunęły się ze zgrzytem.W środku panowała ciemność, jedynie przez szpary we frontowych drzwiach wpadały promyki światła.Ahmed zatrzymał się na moment.Jego oczy przywykłe do ostrego światła słonecznego powoli przyzwyczajały się do mroku.Usłyszał cichutki chrobot.Jeszcze więcej szczurów.Bałagan panujący w sklepie był jeszcze większy niż w sypialni.Od ścian odsunięto ciężkie sekretarzyki, rozłupano je na kawałki i rzucono na stos ustawiony pośrodku pomieszczenia.Ich zawartość rozbito i porozrzucano po podłodze.Sklep wyglądał jak po przejściu cyklonu.Aby wejść do środka, Ahmed musiał odsunąć resztki połamanych mebli.Gdy znalazł się wewnątrz, zamarł z przerażenia.Tewfik Hamdi leżał rozciągnięty na drewnianym blacie pokrytym zakrzepłą krwią.Nie żył.Dłonie przybite były gwoździami do lady.Wyrwano mu prawie wszystkie paznokcie i przecięto nadgarstki.Kazano mu patrzeć, jak wykrwawia się na śmierć.W usta wepchnięto mu brudną szmatę, aby stłumić krzyk.Ahmed odpędził muchy.Szczury urządziły sobie na zwłokach radosną ucztę.Bestialstwo tej sceny przyprawiło go o mdłości.Rozwścieczył go fakt, że wydarzyło się to w jego umiłowanym Luksorze.Po złości przyszedł strach, że choroba i grzechy kairskiej metropolii rozprzestrzenia się niczym dżuma.Wiedział, że musi zahamować tę zarazę.Pochylił się, spojrzał w niewidzące oczy Hamdiego i zobaczył w nich wszystkie okropne wydarzenia, których świadkiem był Tewfik przed śmiercią.Ale dlaczego? Khazzan wyprostował się.Odór śmierci był nie do zniesienia.Wolno przeszedł do przedsionka.Stał tak przez chwilę, ciężko chwytając powietrze, czując na twarzy ciepłe promienie słońca.Nie mógł wrócić do Kairu, nie poznawszy prawdy.Jego myśli skupiły się na Yvonie de Margeau.Gdziekolwiek się pojawiał, roiło się od kłopotów.Ahmed zamknął za sobą drzwi.Postanowił natychmiast udać się na główny posterunek policji, który mieścił się obok stacji kolejowej.Później zamierzał zadzwonić do Kairu.Dosiadając konia, zastanawiał, czy Tewfik Hamdi zasłużył sobie na taki los.Kair, godz.14.05- Świetny sklep - stwierdził Richard, kiedy opuścili zatłoczony pasaż.- Doskonały wybór towarów.Mogę tu robić świąteczne zakupy.Eryka nie mogła uwierzyć własnym oczom.W „Antica Abdul” nie pozostało nic, nie licząc stłuczonej ceramiki.Wydawało się, że ten sklep nigdy nie istniał.Usunięto nawet frontową szybę.Przy wejściu nie dzwoniły już sznury koralików.Nie było dywanów ani mebli, ani zasłon, ani kawałka draperii.- Nie mogę w to uwierzyć - wymamrotała, podchodząc do miejsca, w którym stała szklana lada.Schyliła się, podnosząc kawałek skorupy.- Tu wisiały ciężkie zasłony, dzieląc to pomieszczenie na dwie części.Przeszła na tył sklepu i odwróciła się do Richarda.- Byłam w tym miejscu, kiedy dokonano zabójstwa.O Boże.To było takie okropne.Morderca stał tam, gdzie ty.Richard spojrzał na podłogę i odsunął się.- Wygląda na to, że złodzieje wynieśli wszystko.Przy takim ubóstwie najdrobniejsza rzecz ma swą wartość - powiedział.- Niewątpliwie masz rację - przyznała Eryka, wyciągając z torby latarkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •