[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ulicy szedł obok Samojlenki, za nimi diakon ze skrzynią, a dalej ordynans z dwiema wali-zami.Tylko Samojlenko i ordynans dojrzeli mętne światełka na morzu, reszta patrzyła wciemności i nic nie wiedziała.Parowiec zatrzymał się daleko od brzegu. Prędzej, prędzej naglił von Koren. Boję się, że odejdzie.Mijając domek o trzech oknach, do którego przeniósł się Aajewski wkrótce po pojedynku,von Koren nie wytrzymał i zajrzał przez szybę.Aajewski siedział, obrócony plecami do okna,i pochyliwszy się nad stołem, pisał. Podziwiam powiedział zoolog półgłosem. Jak on się wziął w karby! Tak, to godne podziwu westchnął Samojlenko. Od rana do wieczora tylko siedzi ipracuje.Chce spłacić długi.A żyje, bracie, gorzej od żebraka.Dłuższa chwila minęła w milczeniu.Zoolog, doktor i diakon stali pod oknem i patrzyli naAajewskiego. Otóż i nie wyjechał stąd, biedaczysko powiedział Samojlenko. A pamiętasz, jak sięstarał? Tak, mocno wziął się w karby powtórzył von Koren. Jego ślub, praca od rana do no-cy dla kawałka chleba, jakiś inny wyraz twarzy i nawet inny chód wszystko jest tak nie-zwykłe, że nawet nie wiem, jak to nazwać zoolog dotknął rękawa Samojlenki i powiedział58wzruszonym głosem: Powtórz jemu i jego żonie, że na wyjezdnym wyrażałem mój podziwdla nich, że im życzę wszystkiego najlepszego.i poproś go, żeby on, jeżeli to możliwe, niemiał do mnie żalu.On mnie zna.On wie, że gdybym mógł przewidzieć tę przemianę, został-bym chyba jego najlepszym przyjacielem. Wstąp na chwilę, pożegnaj się. Nie.To jakoś niezręcznie. Czemu? Kto wie, czy zobaczycie się jeszcze kiedykolwiek.Zoolog zamyślił się i powiedział: To prawda.Samojlenko ostrożnie zastukał palcem w okno.Aajewski drgnął i obejrzał się. Wania, Nikołaj Wasiljewicz chce się z tobą pożegnać powiedział Samojlenko. Zarazwyjeżdża.Aajewski wstał od stołu i poszedł do sieni otworzyć drzwi.Samojlenko, von Koren i dia-kon weszli do domu. Ja tylko na chwilę zaczął zoolog i zdejmując w sieni kalosze już pożałował, że uległwzruszeniu i przyszedł nie proszony. Zupełnie jakbym się narzucał stwierdził w myśli ato niezbyt mądre. Przepraszam, że robię panu kłopot mówił idąc za Aajewskim do jego pokoju ale zachwilę wyjeżdżam i coś mnie tknęło, żeby tu zajrzeć.Nie wiadomo, czy się jeszcze kiedy-kolwiek zobaczymy. Bardzo mi przyjemnie.Uprzejmie proszę Aajewski niezręcznie podsunął gościomkrzesła, jakby usiłując zatarasować przejście, a sam stanął na środku pokoju zacierając ręce. Szkoda, że nie zostawiłem świadków na ulicy pomyślał von Koren i powiedział sta-nowczym głosem: Niech pan mnie zle nie wspomina, Iwanie Andrieiczu.Nie można oczywiście zapomniećo przeszłości, bo jest zbyt smutna, zresztą nie przyszedłem tu, żeby przepraszać czy tłuma-czyć się.Czyniłem wszystko ze szczerego przekonania i nie zmieniłem swoich poglądów.Co prawda, widzę teraz, ku mojej wielkiej radości, że pomyliłem się co do pana, ale przecież ina równej drodze można się potknąć, bo taki już ludzki los: jeżeli nie mylimy się w sprawachnajważniejszych, to popełniamy błędy w szczegółach.Istotnej prawdy nikt nie zna. Tak, prawdy nikt nie zna. powtórzył Aajewski. No, do widzenia.%7łyczę panu wszystkiego najlepszego.Von Koren podał Aajewskiemu rękę; ten uścisnął ją i ukłonił się. A więc proszę mnie zle nie wspominać powtórzył von Koren. Niech pan pozdrowiżonę i powie jej, jak żałuję, że nie mogłem się z nią pożegnać. %7łona jest w domu.Aajewski podszedł do drzwi przyległego pokoju i zawołał: Nadia, Nikołaj Wasiljewicz chce się z tobą pożegnać.Weszła Nadieżda; stanęła przy drzwiach i nieśmiało popatrzyła ku gościom.Na jej twarzymalował się wyraz niepewności i lęku, a ręce trzymała jak pensjonarka, którą się karci. Wyjeżdżam, Nadieżdo Fiodorowno powiedział von Koren przyszedłem się pożegnać.Ociągając się podała mu rękę, a Aajewski ukłonił się. Jakże jednak żałośnie wyglądają! pomyślał von Koren. Niełatwo im przychodzi towszystko! Będę w Moskwie i Petersburgu powiedział. Może państwu coś stamtąd przysłać? Cóż by? odparła Nadieżda Fiodorowna i niepewnie zerknęła ku mężowi. Chyba nicnie trzeba. Oczywiście że nic przytaknął Aajewski zacierając ręce. Pozdrowienia.59Von Koren już nie wiedział, co trzeba i co można jeszcze powiedzieć, a przecież gdywchodził, zdawało mu się, że tyle ma do powiedzenia.Milcząc uścisnął dłoń Aajewskiemu ijego żonie i wyszedł od nich z ciężkim sercem. Co za ludzie! mówił półgłosem diakon idąc za nim. Boże, co za ludzie! Zaiste to rękaBoża zasadziła winnicę ową! Panie, Panie! Jeden zwyciężył tysiące, a inny całe chmary.Ni-kołaju Wasiliczu zawołał w uniesieniu niech pan zrozumie, że dzisiaj odniósł pan zwycię-stwo nad największym wrogiem ludzkości nad pychą! Ależ, diakonie! Jacy z nas zwycięzcy! Zwycięzcy mają postawę orła, a ten biedak jestnieśmiały, zahukany, kłania się jak porcelanowy Chińczyk, a ja.a mnie żal ogarnia.Z tyłu rozległy się kroki.To dopędzał ich Aajewski, żeby też odprowadzić.Na przystanistał ordynans z dwoma walizkami, a trochę dalej czterech wioślarzy. Ależ wieje.brr! stęknął Samojlenko. Na morzu musi być teraz sztormisko, że ha! Wzłą porę wybrałeś się, Kola. Nie boję się choroby morskiej. Nie o to.%7łeby tylko ci durnie ciebie nie wywalili.Trzeba było jechać szalupą agencji.Gdzie szalupa agencji? huknął do wioślarzy. Poszła, wasza ekscelencjo. A komory celnej? Też poszła. Dlaczego nikt nie dał znać? rozzłościł się Samojlenko. Cymbały! Wszystko jedno, nie unoś się. powiedział von Koren. No, bądz zdrów.Zostańcie zBogiem.Samojlenko uścisnął von Korena i przeżegnał go trzy razy. Nie zapominaj o nas, Kola.Pisz.Z wiosną będziemy na ciebie czekali. Do widzenia, diakonie - powiedział von Koren ściskając diakonowi rękę. Dzięki zatowarzystwo i za miłe rozmowy.Pomyśl o ekspedycji. Boże, choć na skraj świata! zaśmiał się diakon. Czy ja się zarzekam?Von Koren zobaczył w ciemnościach Aajewskiego i bez słowa wyciągnął do niego rękę.Wioślarze już czekali na dole i przytrzymywali łódz, która uderzała o pale, mimo że moloodgradzało ją od największej chwiejby.Von Koren zbiegł po trapie, skoczył do łódki i usiadłprzy sterze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]