[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozejrzał się tępo drugim okiem w poszukiwaniu Koraliny, w końcu ją dostrzegł i z ogromnym wysiłkiem jeszcze raz otworzył usta.– Uciekaj, dziecko – rzekł pełnym napięcia, wilgotnym głosem.– Opuść to miejsce.Ona chce, żebym cię skrzywdził, zatrzymał tutaj na zawsze.Abyś nigdy nie mogła dokończyć gry, bo wtedy wygra.Z całych sił nakazuje mi cię skrzywdzić.Nie mogę z nią walczyć.– Możesz – odparła Koralina.– Odwagi.Rozejrzała się wokół.Stwór, który niegdyś był jej drugim ojcem, stał między nią i schodami prowadzącymi na górę.Zaczęła cofać się w stronę ściany, ku stopniom.Istota okręciła się miękko, jakby nie miała kości, i znów spojrzała na nią swym jedynym okiem.Zdawała się rosnąć, nabierać mocy.– Niestety – rzekła – nie mogę.Nagle rzuciła się w stronę Koraliny, szeroko otwierając bezzębne usta.Koralinie pozostało mgnienie oka, w którym mogła zareagować.Przyszły jej do głowy tylko dwa wyjścia.Mogła albo krzyknąć i spróbować ucieczki, ścigana w pogrążonej w półmroku piwnicy przez wielkiego pędraka, który z pewnością w końcu ją schwyta, albo też zrobić coś innego.Zrobiła zatem coś innego.Gdy stwór znalazł się blisko, Koralina wyciągnęła rękę i chwyciła z całych sił jedyne guzikowe oko.Szarpnęła tak mocno, jak tylko potrafiła.Przez moment nic się nie wydarzyło.A potem guzik ustąpił i wyleciał jej z ręki, odbijając się z brzękiem od ściany i lądując gdzieś na betonowej podłodze.Stwór zamarł w miejscu.Ślepo odrzucił białą głowę, otworzył szeroko, straszliwie szeroko, usta i ryknął z wściekłości i zawodu.A potem w pośpiechu runął w miejsce, w którym stała Koralina.Koraliny już jednak tam nie było.Stąpała na paluszkach, jak najciszej potrafiła, po schodach wiodących w górę, byle dalej od mrocznej piwnicy z dziwacznymi malunkami na ścianach.Nie mogła oderwać wzroku od podłogi w dole.Blady stwór miotał się tam i wił, próbując ją znaleźć.Nagle, jakby ktoś powiedział mu, co ma robić, stwór zatrzymał się, przechylając głowę.Nasłuchuje, pomyślała Koralina.Szuka mnie.Muszę zachować ciszę.Postąpiła kolejny krok w górę, jej stopa pośliznęła się na schodach i potwór ją usłyszał.Natychmiast zwrócił głowę w jej stronę.Przez sekundę kołysał się, jakby zbierając myśli, a potem, szybki niczym wąż, zaczął wpełzać po schodach, płynąć w górę, ku swej ofierze.Koralina odwróciła się i popędziła na oślep przed siebie, pokonując ostatnich kilka stopni.Podciągnęła się i upadła na podłogę zakurzonej sypialni.Bez chwili namysłu szarpnęła ku sobie ciężką klapę i puściła ją.Klapa z hukiem runęła w dół dokładnie w chwili, gdy coś ciężkiego rąbnęło w nią od spodu.Zatrzęsła się i zatrzeszczała, pozostała jednak na miejscu.Koralina odetchnęła głęboko.Gdyby w pokoju stał jakikolwiek mebel, nawet krzesło, podciągnęłaby go na klapę.Niczego jednak nie było.Szybko, prawie biegiem, wydostała się z mieszkania, zamykając za sobą drzwi na klucz.Zostawiła go pod wycieraczką.Potem zeszła na podjazd.Myślała, że może druga matka będzie tam stać i czekać.Lecz świat na zewnątrz był cichy i pusty.Koralina gwałtownie zapragnęła wrócić do domu.Skuliła się, powtarzając, że jest odważna, i niemal w to wierząc.A potem okrążyła skąpany w szarej mgle nie będącej mgłą dom i dotarła do wiodących w górę schodów.X.Koralina weszła po zewnętrznych schodach, wiodących do najwyższego mieszkania, w którym w jej świecie mieszkał szalony starzec.Raz jeden odwiedziła to miejsce ze swą prawdziwą matką, gdy zbierały pieniądze na cele dobroczynne.Czekały w otwartych drzwiach, aż szalony starzec, którego twarz ozdabiały wielkie wąsy, znajdzie zostawioną przez matkę Koraliny kopertę.Tamto mieszkanie pachniało dziwnymi potrawami, fajkowym tytoniem i czymś ostrym, przypominającym ser.Koralina nie potrafiła tego nazwać.Wcale nie miała ochoty wchodzić głębiej.– Jestem badaczem – rzekła teraz głośno, lecz dźwięczące w mglistym powietrzu słowa zdawały się martwe, przytłumione.– W końcu wydostałam się z piwnicy, prawda?Istotnie, jeśli jednak była czegoś pewna, to tego, że mieszkanie na górze okaże się jeszcze gorsze.Dotarła do celu.Niegdyś górne mieszkanie było zwykłym strychem, ale już dawno zmieniło swoją rolę.Zastukała do zielonych drzwi.Otwarły się i weszła do środka.Mamy ogony, choć nie futrzane,Błyskamy okiem, ciach pazurami,Wy dostaniecie, co wam pisane,Gdy podźwigniemy się już z otchłanizaszeptało kilkanaście cichych głosików w mrocznym mieszkaniu.Ukośny dach łączył się ze ścianami tak nisko, że Koralina prawie mogłaby go dosięgnąć.Spojrzały na nią czerwone oczy.Małe, różowe stopki oddaliły się pospiesznie, gdy podeszła bliżej.Wśród cieni na obrzeżach mroku zatańczyły ciemniejsze kształty.Śmierdziało tu znacznie gorzej niż w prawdziwym mieszkaniu szalonego starca.Tam bowiem pachniało jedzeniem (w opinii Koraliny okropnym, wiedziała jednak, że to kwestia smaku.Nie lubiła ziół, przypraw i dań egzotycznych).To miejsce cuchnęło, jakby wszystkie egzotyczne potrawy świata rozkładały się w pobliżu.– Dziewczynko – rzekł szeleszczący głos z najdalszego pokoju.– Tak – odparła Koralina.– Nie boje się – powiedziała do siebie i nagle uświadomiła sobie, że to prawda.Nic już nie mogło jej przerazić.Te stwory – nawet istota w piwnicy – to były iluzje, stworzone przez drugą matkę, upiorne parodie prawdziwych ludzi i zwierząt po drugiej stronie korytarza.Lecz druga matka nie umie stworzyć niczego naprawdę – pomyślała Koralina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]