[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Idę na dziób - odezwał się nagle.- Któż może wiedzieć, w jakie tarapaty wpędzi nas Mohs, kiedy zacznie się bawić tymi wszystkimi pokrętłami, dźwigniami i guzikami.- Doskonale, mistrzu.Jeżeli pan pozwoli, zostanę tu przez chwilę, żeby pocieszyć statek, jak tylko potrafię, a przede wszy­stkim uprzątnąć te straszliwe.jatki.- Jak sobie życzysz.- Lando przystanął, zanim dotarł do za­krętu korytarza.Odwrócił się i ujrzał androida, zbierającego z płyt pokładu rozrzucone podkładki, uszczelki i pościnane nity.- Ehm.uhm.przepraszam cię, stary cyberze, że z początku nie zoriento­wałem się, co czujesz.Po prostu chodziło o to, że ja.Umilkł i nie dokończył zdania.Zapadła długa cisza, którą w końcu przerwał mały robot.- Nic nie szkodzi, Lando.Dobrze chociaż, że zrozumiałeś to po tym, kiedy ci wytłumaczyłem.Przypuszczam, że to i tak wię­cej, niż można byłoby się spodziewać po większości organicznych istot.Hazardzista chrząknął, chociaż uczynił to na wpół świadomie.- No cóż.tak.uhm.W takim razie, do zobaczenia nie­długo na dziobie.Aha, i nie mów do mnie Lando.Kiedy hazardzista znalazł się na dziobie, w przypominającej wielką rurę sterowni, obrzucił szybkim, doświadczonym spojrze­niem wszystkie rozmieszczone na panelach i pulpitach przyciski, guziki i dźwignie.Później sięgnął po zniszczoną, zagiętą na ro­gach instrukcję obsługi „Sokoła", aby przekonać się, co oznaczają.Większość zapalonych czerwonych lampek, jakie widział, ostrzegała o otwartych lukach ładowni, do których właśnie tran­sportowano skrzynie z życiokryształami.Potwierdzeniem tych wskazań były dobiegające stamtąd brzęki, stuki i grzechoty.Cała sekcja, informująca o stanie jednostek napędu nadświetlnego, pło­nęła również złowieszczą purpurową i bursztynową barwą.Za plecami Calrissiana, na rozkładanym fotelu z oparciem się­gającym ponad głowę - a więc dokładnie tam, gdzie hazardzista go zostawił - siedział Mohs.Wszystko świadczyło o tym, że po­nownie ogarnęło go coś w rodzaju starczej bierności.Lando nie mógł go za to winić i niemal żałował, że sam nie może doprowa­dzić się do takiego samego stanu.Biedny stary dzikus przeżył wy­jątkowo ciężki dzień.Śpiewak Toków siedział całkiem nierucho­mo.Szeroko otworzył oczy i lekko spuścił głowę, jakby wpatrywał się w płyty pokładu.Obie sękate ręce złożył na owiniętym prze­paską biodrową podołku.- Mohsie? - zagadnął go cicho Calrissian.Starzec podskoczył, jakby wyrwany z głębokiego snu, w jaki zapadł pomimo szeroko otwartych oczu.Zamrugał, po czym po­woli uniósł trzęsącą się rękę i potarł szczecinę, porastającą jego brodę.- Słucham, lordzie?- Mohsie, co to była za pieśń, którą ty i twoi ludzie śpiewaliście tam, przed bramą kosmoportu?Staruszek głęboko westchnął, a potem usiadł wygodniej na miękkim, wyściełanym fotelu.Zapewne nigdy przedtem nie umie­szczał kościstych pośladków na siedzeniu tak luksusowego mebla.Poklepał lekko oparcie, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom.- To była Pieśń Emisariusza, o lordzie, a śpiewaliśmy ją na cześć pojawienia się ciebie i twojego.- Rozumiem.Zapadła długa cisza, w czasie której obaj oddawali się roz­myślaniom.Słychać było jedynie szmer oddechu starca, który w tej ciszy wydawał się niemal rzężeniem.Prawdę mówiąc, Lando ni­gdy wcześniej nie zastanawiał się, o co chodzi w tej całej historii z Emisariuszem.Nie miał na to czasu.Dopiero teraz zaczynało mu świtać w głowie, że może w tym śpiewaniu i Posiadaniu Klucza chodziło o coś więcej, niż czarownik Gepta uznał za słuszne mu powiedzieć.- No cóż, staruszku - odezwał się w końcu, starając się, aby zabrzmiało to jak najłagodniej.- Jeżeli nie czujesz się tym wszy­stkim wyczerpany, dlaczego nie miałbyś mi powiedzieć.Rozległ się szczęk i grzechot, charakterystyczny chyba dla wszystkich niezgrabnych robotów, jakie tylko istnieją w całej ga­laktyce, i do sterowni wkroczył Vuffi Raa.Widocznie chwilę wcześniej zakończył porządkowanie rufowej sekcji napędu nad-świetlnego.Wdrapał się na ustawiony po prawej stronie fotel, któ­ry Lando ponownie przymocował do pokładu, zaraz po tym, jak odesłał androida-pilota na Oseon.Mały robot sprawiał wrażenie niezwykle przygnębionego.- Wszystko w porządku, tak, jak lubisz? - zapytał Lando to­nem grzecznościowej rozmowy.- To doskonale.Czy przypadkiem nie usłyszałeś, co powiedział ten dowódca strażników? Nie owi­jając w bawełnę, oświadczył, że to właśnie on poprzedniej nocy okazał się takim sukin.- Tak, mistrzu - odparł android tonem świadczącym, że właś­ciwie jest mu wszystko jedno.- Muszę przyznać, że wprawiło mnie to w zdumienie.Lando się zamyślił.- Nie wiem, co o tym wszystkim sądzić.Nie przypuszczam, aby mogło to być dziełem przypadku.Przede wszystkim, nie mogą mieć w Teguta Lusac nieograniczonej liczby umundurowanych zbirów, których mogliby wzywać, żeby odwalili ich brudną robotę.Po drugie, wyznaczenie właśnie tego, żeby wyszedł na nasze po­witanie, mogło być pomyślane przez Duttesa Mera jako coś w ro­dzaju kiepskiego żartu.Prawdę mówiąc, uważam, że ten gość za­chował się wobec mnie całkiem przyzwoicie.Przepraszał mnie, pocieszał, pytał o zdrowie i tak dalej.Naśladując po raz kolejny ludzki ruch, Vuffi Raa obrócił tu­łów w taki sposób, żeby znaleźć się „przodem" do Calrissiana.- Zwłaszcza po tym, jak odpłacił mu pan pięknym za nadob­ne, mistrzu.Zdumiony Lando zamrugał.- Pięknym za nadobne? Co, na miłość galaktyki, chcesz przez to powiedzieć?- Ależ, mistrzu, sądziłem, że mówimy o tym samym tak zwa­nym zbiegu okoliczności.Czy naprawdę nie zdaje sobie pan spra­wy z tego, kim.- Oczywiście - nie dał mu dokończyć hazardzista.- Ubranym w policyjny mundur osiłkiem, który napadł na mnie w hotelu ze­szłej nocy.- A nieco później, mistrzu, cywilem, nazywającym się Jandler, który uczynił to samo w „Odpoczynku Astronauty".Myśla­łem, że podobnie jak ja, rozpoznał go pan po głosie - i pewnych kłopotach, jakie miał, kiedy poruszał głową.- Coś takiego!Może jednak we wszechświecie istnieje jakaś sprawiedliwość -pomyślał z zadowoleniem Lando.Po chwili jednak zrobił kwaśną minę.Jeszcze jedna tajemnica! Czemu miało służyć owo wywoły­wanie awantury w barze? Dotychczas uważał je za wybryk zacofa­nego fanatyka, których z pewnością nie brakowało na wielu zacofanych światach.I jaką rolę odgrywał w tym wszystkim android-barman (a także jego właściciel), którzy.Nagle do głowy Calrissiana przyszedł ten sam pomysł, który wpadł do niej już przed kilkoma chwilami.- Posłuchaj, Mohsie.Powiedz mi coś więcej na temat tego Emisariusza.nie, tylko nie śpiewaj! Postaraj się, żeby to było krótkie, zrozumiałe i rzeczowe.Staruszek poruszył się niespokojnie na fotelu.- Legenda głosi, że przyleci ciemnoskóry poszukiwacz przy­gód, nieustraszony gwiezdny podróżnik, obdarzony nadprzyrodzo­nym szczęściem w grach losowych.Pojawi się w towarzystwie dziwacznie wyglądającego i nie będącego człowiekiem kompana, odzianego w srebrzystą metalową zbroję.Będą posiadali Klucz, wyzwalający Myśloharfę, która z kolei uwalnia.Lando uderzył otwartą dłonią w podłokietnik fotela [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •