[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwoje drutów biegły pomiędzy kratami, po przekątnej ładowni i na końcach owijały uchwyty wioseł.Obok mosiężnej kuli znajdował się mały ceglany kominek, który był niedużo większy od krat.Aby rozniecić ogień, który produkował parę, Lendle używał starego kowalskiego miecha.Para powstawała w przypominającym gigantyczny czajnik urządzeniu, następnie z czajnika za pomocą rur była tłoczona do kuli.To para nadawała moc trybom znajdującym się w maszynie, które napędzały obroty spirali drutów i w ten sposób wiosła się poruszały.Ostatnio wszystko funkcjonowało prawidłowo; właściwie maszyna pracowała tylko dwa razy.Ponad siedem miesięcy temu pracowała nieustannie przez trzy dni, aż zaczęła dymić i wydawać dziwne dźwięki, wreszcie wyrzuciła z siebie wszystkie tryby i zatrzymała się.Lendle nie był pewien, co spowodowało jej zepsucie ani co ma zrobić, aby przywrócić ją do pracy.Myślał o tym codziennie, przeglądał rozklekotane tryby, układał jew szeregu, obracał spiralę, czyścił kulę.Wiedział, że wcześniej czy później przywróci ją do pracy i zapewni tym Perechonowi możliwość kontynuowania kursu, w sytuacji gdy morze będzie spokojne i nie będzie wiatru.Lendle przeciągnął się i wziął łyk brandy.Ku jego satysfakcji butelka wciąż była wypełniona do połowy.Nie marnował więc tego, co zostało.Lepki płyn zwilżał mu usta, czuł, jak spływa do gardła, a następnie do żołądka.Usiadł pomiędzy spiralą drutów, opierając się o skrzynię, i spokojnie wsłuchiwał się w jęki wydawane przez belki rusztowania statku i delikatnie, monotonnie odbijające się o pokład krople wody.Jeszcze raz sięgnął po butelkę.Domyślał się, że zbliża się północ.Zamknął oczy i spokojnie dopijał brandy.Musiał przyznać, że smakowała wyjątkowo.Powodowała przyjemne mrowienie palców i pocenie się stóp.Nie dziwił go fakt, że kupcy z Cuda płacili za nią tak wysoką cenę.Wyssał ostatnią kroplę, wetknął korek z powrotem do butelki, ogniem z kominka roztopił wosk otaczający zamknięcie i włożył butelkę do środka skrzyni.Skrzynię rozpieczętowywał bardzo ostrożnie, nie pozostawiając żadnych śladów.Kupcy w Cuda pomyślą, że jedna z butelek albo nawet dwie lub trzy z jakiegoś powodu przeciekały i cała zawartość wypłynęła.Skrzat skoncentrował się na dźwięku spadających kropli wody.Zanim wróci na dół i zacznie przygotowywać śniadanie, dobrze mu zrobi kilka godzin odpoczynku.Jajka i gulasz z włókniaka będą mieli na jutro, zadecydował.Zgasił ogień na kominku, poklepał maszynę na dobranoc i po wyciągnięciu latarki był gotowy do odejścia.Przysadziste nogi wiodły go najpierw przez wolne przestrzenie pomiędzy skrzyniami, a następnie do góry, skąd niedaleko od dziobu statku mała klapa osłaniała zejście w dół.Zadużowypiłeś, łajał sam siebie, kiedy zakołysał się w tył i przód, próbując złapać drabinę.Palce nie natrafiły na szczebel, na który spoglądał.Skrzat upadł na ziemię, uderzył nosem o podłogę ładowni i zgubił latarkę.Wyglądał jak nieszczęście, jego widok rozbawiłby niejednego.NigdywięcejMithasBrandy, oświadczył, kiedy podniósł sięna kolana, i wyciągnął odnalezioną latarkę.Postanowił zatrzymać się na chwilę na powierzchni pokładu, zanim ponownie spróbuje złapać drabinę.Obmywając głowę w deszczu, chciał pozbyć się nieprzyjemnych skutków wypicia brandy.Chwycił się mocno najniższej poręczy, kiedy poczuł, że pada na lewo.Zaraz! Wcaleniejestempijany!, wystękal resztkami sił, po czym dodał wolniej.To statek się kołysze.Przynajmniej wiem, że nie "jestem aż tak pijany.To, co zapowiadało mały, ciepły deszczyk, szybko zamieniło się w niosącą chłód ulewę.Maquesta wytężała wzrok, aby utrzy- ' mać ster w równowadze.Znajdujący się nad nią żagiel, mocno szarpany przez zmienny wiatr, stopniowo opadał.Maszty protestowały, skrzypiąc, dźwięk ten wirował dookoła i mieszał się jej z innymi odgłosami przypominającymi klepanie stopami o gładki pokład.Załoga robiła, co mogła, aby utrzymać konstrukcję w całości.Wszystko starannie przywiązywano linami.— Kof! Złap tę linę! — krzyknęła kapitan.Masztowa lina poluzowała się i jak zwariowana smagała dookoła powietrze, grożąc zerwaniem najniższego żagla.Skrzat wyjrzał na zewnątrz przez szczelinę w klapie.Zobaczył nieopodal śpieszącego Bas Ohn-Korafa.Jego duże dłonie złapały zwisającą linę.Na pokładzie było ciemno.Minotaur wyglądał jak cień w ciemnym lesie.Widać było, że silny Kof nie radzi sobie z liną.Skrzat czuł, że statek jakby na grzbiecie przybrzeżnej fali podnosi się do góry, na szczęście po chwili opada z powrotem, lekko przechylając się na bok.Słyszał, jak fale uderzają o boki statku.Skrzywił się, kiedy fala obmyła pokład i zmoczyła go, wdzierając się przez szczeliny w klapie.W odpowiedzi zdenerwowany skrzat rzucił stek przekleństw i pchnął drzwi, otwierając je na całą szerokość.Właśnie się wspinał, kiedy dziób Perechonu jeszcze raz uniósł się ponad poziom pozostałej części statku.Podołał temu niełatwemu zadaniu, mimo wypicia całej butelki brandy.Kiedy znalazł się na pokładzie, ruszył ostrożnie, za wszelką cenę starając się nie stracić gruntu pod stopami.CosiędziejeMaquestoKar-Thon? — zapytał, kiedy znalazł się w jej pobliżu.Sztorm! — usłyszał odpowiedź.— Zerwał się, nie wiadomo skąd!Niespodziewanie burta statku niedaleko steru zapadła się, pociągając za sobą Maquestę.Lendle owinął ręce dookoła jej nogi i w ten sposób uratował ją przed upadkiem.Ledwiewidzę! — krzyknął.Mroczne niebo koloru szaro-czarnego przysłoniło trzy księżyce Krynnu.Podczas sztormuwywołanego burzą, zwłaszcza kiedy nie było widać ani jednejgwiazdy, łatwo było zabłądzić, skrzat był tego świadomy.Rozgniewany spojrzał na Maquestę.Nie podoba mi się to ani trochę — wystękał niezadowolony.— Ani trochę.Ani mnie — odpowiedziała surowym głosem kapitan.—I nikomu na pokładzie.Nie musisz mi o tym mówić.Zbliżył się do nich Kof, przerywając jej w połowie zdania.Lina przywiązana, miejmy nadzieję, że będzie dobrzesłużyć.Niższy żagiel zerwany.Nie ma mowy o naprawieniu gow trakcie nawałnicy.Zawołałem Rogana z kruczego gniazda.Zadbam o ster — zarządziła Maquesta.— Ty weź Roganai raz jeszcze przejdź się po statku.Upewnij się, czy wszystko jestmocno poprzy wiązywane i potem.— tym razem przerwał jejdziwaczny dźwięk, głośny gwizd, przenikliwy skowyt, któremuwtórował ryk rosnący w tempie narastającego bicia przerażonychserc.Maq spojrzała w stronę nieodległej burty steru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]