[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ma pani rację.Jednak te psy to zupełnie coś innego.Czy moje ramię jest w porządku?- Przeżyje pan.Sama je bandażowałam.Zajmowałam się kiedyś.swego rodzaju pielęgniarstwem.jeszcze w Egipcie.Gene próbował usiąść.- Wszystko jedno - powiedział.- Chyba powinienem jechać do szpitala.Będę potrzebował antytoksyny.Pani Semple ułożyła go na powrót delikatnie na łóżku.- Już pan ją dostał.To pierwsza rzecz, jaką zrobiłam.Teraz powinien pan tylko odpocząć.- Czy mógłbym skorzystać z telefonu?- Chce pan zadzwonić do swojego biura?- Oczywiście.Mam dziś parę ważnych spotkań i musiałbym je odwołać.Pani Semple uśmiechnęła się.- Proszę się nie martwić.Już zadzwoniliśmy do pańskiej sekretarki i powiedzieliśmy, że jest pan niedysponowany.Ktoś imieniem Mark zastąpi pana.Gene ułożył się wygodnie i spojrzał na nią z zaciekawieniem.- Jest pani bardzo troskliwa - stwierdził, traktując to bardziej jako pytanie niż komplement.- Jest pan moim gościem - odparła pani Semple.- Nasz naród zawsze dbał o gości.A w ogóle, Lorie mówiła dużo o panu i bardzo chciałam pana poznać.Wcale pan nie jest taki, jak opisywała.- Tak.A jestem lepszy czy gorszy?Pani Semple uśmiechnęła się z rozmarzeniem.- Och, lepszy, panie Keiller.O wiele, wiele lepszy! Lorie mówiła o panu jak o skrzyżowaniu Quasimodo i Frankensteina.Ale pan nie jest taki, prawda? Jest pan młody, raczej przystojny i pracuje dla Departamentu Stanu.Gene przetarł oczy.- Muszę przyznać, że nie byłem w stanie rozgryźć Lorie.- Ale lubi ją pan, prawda? Czy ona się panu podoba?- No cóż, oczywiście.To główny powód, dla którego tutaj jestem.- Tak właśnie sądziłam.Pan.dużo mówił przez sen.Wspomniał pan Lorie kilkakrotnie.- Mam nadzieję, że nie byłem zbyt konkretny.Pani Semple roześmiała się.- Proszę się tym nie martwić, panie Keiller.Jestem bardzo wyrafinowaną kobietą i wiem, jak atrakcyjna jest moja córka.Powiedział pan.jedną lub dwie rzeczy.Gene zakaszlał.Żebra bolały go, jakby został stratowany przez stado słoni.- Cóż - stwierdził - jeśli byłem zbyt bezpośredni, to przepraszam.Nie potrafię ukryć faktu, że Lorie wydaje mi się bardzo atrakcyjna.- A dlaczego miałby pan coś ukrywać? Jest pan z pewnością człowiekiem dość impulsywnym.Skrzywił się próbując usiąść.- W tym wypadku nieco zbyt impulsywnym, jak sądzę.Pani Semple pochyliła się i poprawiła mu poduszkę.Przez moment ocierał się o jej gorące ciało, wyczuwając przy tym ten sam dyskretny zapach, jaki towarzyszył Lorie.- Sądzę, że możemy szczęśliwie zapomnieć o ubiegłej nocy, panie Keiller - powiedziała łagodnie.- W końcu nikomu z nas nie zależy na zamieszaniu czy plotkach prasowych, prawda?Gene spojrzał na nią uważnie.Próbowała być nonszalancka, lecz wyczuwał dziwne napięcie, gdy czekała na odpowiedź.Nerwowo poruszała palcami i posyłała mu wymuszone uśmiechy.- Wiem, że to nieco impertynenckie - powiedział powoli - lecz czy mogę zapytać, czego strzeże się przed światem w tak okrutny sposób?Pani Semple dotknęła swego czoła koniuszkami palców, jakby nagle zabolała ją głowa.- Nie mamy nic cennego, panie Keiller, poza naszą prywatnością.Posiadanie tego miejsca wiele dla nas znaczy.- Uważam, że macie do tego pełne prawo - stwierdził Gene - i nie wolno pani nawet pomyśleć, że chciałbym wtykać nos w cudze sprawy.Lecz czy nie sądzi pani, iż Lorie powinna mieć nieco więcej swobody? Wydaje się dosyć samotna.- Mój drogi panie Keiller, wciąż próbuję ją do tego skłonić.Gene zakaszlał.- Nie odniosłem takiego wrażenia.Wyglądało na to, że raczej pani ją powstrzymuje.Pani Semple skinęła głową.- Pan nie jest pierwszy - powiedziała zrezygnowanym głosem.- Mówiła mi, że nigdy się z nikim nie spotykała.- I ma rację, panie Keiller, nigdy z nikim.Lecz z pewnością nie było w tym mojej winy ani też braku entuzjazmu tych poczciwców, którzy próbowali się z nią umawiać.Wie pan, ona ma dziewiętnaście lat i sądzę, iż nadszedł czas, by wyjrzała na świat i nauczyła się postępować z mężczyznami.- Pani Semple, gdybym zaprosił gdzieś Lorie, czy poparłaby mnie pani?- Oczywiście! - zaśmiała się w nieco wymuszony sposób.- Jest pan rzeczywiście jedyny w swoim rodzaju! Dokładnie ten typ mężczyzny, jaki zawsze mi się podobał.- Cóż, jestem bardzo zobowiązany, lecz nie mam pewności, czy w głowie mi małżeństwo.Obawiam się, że ważniejsza jest dla mnie moja kariera.Pani Semple wstała i podeszła do okna.Jesienne słońce jeszcze bardziej ją wyszczuplało; Gene zdziwił się zauważywszy, że włosy miała tego samego koloru, co Lorie.Srebrzysty połysk musiał być efektem użycia lakieru.Odwróciła się i spojrzała na niego hipnotycznie błyszczącymi, zielonymi oczami, charakterystycznymi dla kobiet z rodziny Semple'ów, po czym powiedziała miękko:- Jeśli pan chce, porozmawiam z Lorie i zobaczę, czy uda mi się zmienić jej zdanie.- Wyczuwam w pani głosie jakiś warunek.- Warunek? - spytała pani Semple unosząc brwi.Wymówiła to słowo z francuskim akcentem.Nie wyglądała na zdziwioną jego słowami.Gene uniósł się do wygodnej pozycji.- Załóżmy, że zapomnę o zeszłej nocy? Czy tego rodzaju umowę ma pani na myśli?Twarz pani Semple rozjaśnił leniwy uśmiech.- Nie pracuje pan w Departamencie Stanu bez powodu, prawda? Odczytał pan moje myśli.- W takim razie - stwierdził Gene - umowa stoi.Gdy powrócił ból w ramieniu, pani Semple dała mu kolejną dawkę środka nasennego.Spał, budząc się często, od lunchu do wczesnego wieczora, mamrocząc i rzucając się nerwowo.Czasami wydawało mu się, że widzi panią Semple stojącą w pokoju, a czasami, że jest obserwowany przez dziwne zwierzę przyglądające mu się zimnymi i pozbawionymi emocji oczami.Najdziwniejszy sen dotyczył sprzeczki w przyległym pokoju, długiej i głośnej wymiany zdań, które niezbyt dokładnie słyszał i rozumiał.Dotarły do niego słowa „odpowiedni" i „doskonały", powtarzane wielokrotnie, a potem słowa „rytuał" i „przerażony".Nie był pewien, czy to w tym samym śnie, czy w innym, lecz słyszał potem pomruki i warczenie jakichś zwierząt, a sen zamienił się w koszmar o potężnych bestiach strącających go ze ścian i zatapiających w nim swe kły.Obudził się.Otworzył oczy i ujrzał Lorie siedzącą na krześle przy łóżku, pochylającą się i przykładającą mu zimny kompres do czoła.Zdał sobie sprawę, że poci się i trzęsie, a usta miał suche jak popiół.- Lorie - wymamrotał.- Jestem tutaj, Gene - powiedziała cicho.- Nie martw się.Miałeś tylko jakiś straszny sen.To przez ten środek nasenny.Próbował przekrzywić głowę.- Która godzina? - spytał.- Wpół do ósmej.Spałeś od pierwszej.- Sądzę.- zaczął, napinając muskuły najmocniej, jak mógł -.sądzę, że już ze mną lepiej.- Mama mówi, że powinieneś pozbierać się do jutra.Zadzwoniła jeszcze raz do twojego biura i powiedziała im o tym.Ktoś imieniem Maggie przesyła ci całusy.Gene pokiwał głową.- To moja sekretarka.Miła dziewczyna.Zapadła między nimi krępująca cisza.Lorie uniosła kompres i wykręciła go nad miseczką.Potem polała go zimną wodą, sprawdzając temperaturę koniuszkiem palca.Gene obserwował ją bez słowa.Wyglądała jeszcze piękniej, niż wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.I było mu przyjemnie na myśl, iż ktoś wydaje mu się bardziej pociągający z dnia na dzień.Lorie miała na sobie jedwabną bluzkę w śliwkowym kolorze i wspaniale skrojone spodnie.Na nadgarstkach podzwaniały złote bransolety, a między piersiami zwieszał się złoty naszyjnik.- Lorie - powiedział Gene najdelikatniej, jak mógł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]