[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.wstrz¹saj¹cych.Jak ma³e wylêk³e dziecko, uj¹³ ¿onê za rêkê i urywanym g³osem opowiada³ o swoich przej-Sciach. Czeka nas wielkie nieszczêScie! powtarza³ ci¹gle.Milcza³a, nie mog¹c pohamowaæ ³kañ, wzbieraj¹cych w sercu, i zapomnieæ urazy, ciê¿kiej,bolesnej, przechodz¹cej chwilami w nienawiSæ.W przedpokoju rozleg³ siê dzwonek, niecierpliwy, gwa³towny.Za chwilê wpad³ wysoki, smag³y m³odzieniec. Cieszê siê, ¿e widzê was razem! zawo³a³. Mamo czy Grzegorza jeszcze niema? Nie! odpowiedzia³a pani Bo³dyrewa, wycieraj¹c ³zy Czy mia³ przyjSæ? P³aczesz? spyta³ m³odzieniec i, patrz¹c na ojca z szyderczym uSmiechem, doda³: Kolejna eskapada romantyczna? Aj! Aj! W twoim wieku, ojcze, to ju¿ Smieszne! Dziwiê siêtylko, ¿e mama przez trzy lata nie przyzwyczai³a siê do tych wystêpów goScinnych swegop³omiennego pana i w³adcy! Piotrze! upomina³a syna pani Bo³dyrewa, z niepokojem spogl¹daj¹c na mê¿a.152Ten zaS siedzia³ w fotelu, blady i zamySlony.Widocznie, nie s³ysza³ nawet szyderczychs³Ã³w syna. Walerjanie! rzek³a, z trwog¹ dotykaj¹c jego ramienia i z trosk¹ patrz¹c na tê wypiesz-czon¹ twarz, tak bezwoln¹, podatn¹, lekkomySln¹ i porywcz¹ jednoczeSnie.Chwilami nienawi-dzi³a tych oczu niebieskich, pulchnych warg, bia³ego czo³a, miêkkich, z³ocistych bokobrodówi bujnej, prawie m³odzieñczej czupryny, nienawidzi³a, jako ¿ona opuszczona, zdradzona.Chwilami znowu czu³a jednak tkliwoSæ dla niego, bezbronnego wobec wszystkiego, cowychodzi³o poza granice normalnego bytu przeciêtnych ludzi.Zna³a swego mê¿a, wiedzia³a, przecie¿, ¿e nie w³asn¹ prac¹, nie wysi³kiem mózgu i miê-Sni doszed³ do dobrobytu.SzczêSliwy zbieg okolicznoSci wp³yn¹³ na los jego, daj¹c niezale¿-ne stanowisko.Bo³dyrew potrafi³ tylko nie popsuæ sobie karjery.By³ uczciwy, systematyczny w pracy beznadmiernego oddania siê jej, tyle, ile wymaga³a od niego i nic poza tem.By³ zadowolony zeswej sytuacji i wiêkszych ambicyj nie posiada³.W tej chwili podniós³ na ¿onê zamglone, niebieskie oczy, w których nie zagas³y jeszczeb³yski przera¿enia i smutku. Co? szepn¹³ zdumiony, jakgdyby przebudzony z ciê¿kiego snu. Pyta³aS mnie o coS,Marie? Piotr przyszed³ i oczekuje na Grzegorza. rzek³a. Co u was s³ychaæ? zapyta³ pan Bo³dyrew, patrz¹c na syna. jak siê zachowuj¹ wasirobotnicy? " le! zawo³a³ syn. DziS zrana stanê³a tylko dziesi¹ta czêSæ robotników.Reszta posz³aza bolszewikami.Pozostali urz¹dzili wiec i wywiexli na taczkach wszystkich in¿ynierów.Oszczêdzali tylko mnie za to, ¿e tak objaSnili, po ludzki ich traktowa³em i razem z nimi pra-cowa³em przy obrabiarkach.Obrali mnie na stanowisko dyrektora.Sytuacja sta³a siê g³upiai bardzo dra¿liwa.Odmówi³em i poda³em siê do dymisji.Inaczej nie mog³em post¹piæ wobeczarz¹du naszego.Musia³em byæ solidarnym! Zapewne! zgodzi³ siê ojciec. Zarz¹d oceni to niezawodnie, gdy nastan¹ czasy nor-malne. Nie nastan¹! rzek³ powa¿nym g³osem syn. Nie nastan¹? zapyta³a pani Bo³dyrewa. Mo¿e.kiedyS.w ka¿dym razie nieprêdko odpar³ m³ody in¿ynier. Jestem przekona-ny, ¿e rewolucja siê uda i w³aSnie taka, o jakiej marz¹ ci ludzie.Cieszê siê z tego! Co ty mówisz, Piotrze! oburzy³ siê ojciec. Mówiê to, co mySlê! odpar³ syn. Nie mo¿na by³o d³u¿ej znosiæ takiego stanu.Ci, conajciê¿ej pracuj¹, w gruncie rzeczy pozostaj¹ na stopniu niewolników, lub niepo¿¹danych,chocia¿ niezbêdnych maszyn, które siê wyrzuca, gdy pracuj¹ nie dostatecznie sprawnie, lub,gdy na skutek kalkulacji w³aScicieli, nie s¹ potrzebne. Wszêdzie istnieje ten sam system broni³ siê pan Bo³dyrew. Wszêdzie te¿ jest xle.Zrozumieli to kapitaliSci amerykañscy i, wybieraj¹c z masy robot-niczej najlepsze, najzdolniejsze okazy, czyni¹ z nich uczestników przedsiêbiorstwa w czêSci,sprawiedliwie i rzetelnie obliczonej.Innym krajom, a pierwszej zkolei Rosji, rewolucja ju¿Swieci ³un¹ w oczy. z rumieñcem na twarzy odpowiedzia³ Piotr.W gabinecie wzi¹³ s³uchawkê.153Pan Bo³dyrew wzi¹³ s³uchawkê.Zblad³ nagle i prawie bez siê opuSci³ siê na fotel.Szepta³, rz꿹c i nie mog¹c z³apaæ tchu: Nasze sk³ady zosta³y zrabowane przez oddzia³ marynarzy i robotników.fabryka podpa-lona.Telefonuje mi o tem nasz prezes.Piotr Bo³dyrew trzasn¹³ w palce i, chodz¹c po pokoju, Mówi³: Tego siê bojê najwiêcej! Dziki instynkt naszego t³umu, podsycany nadmiarem mSciwo-Sci, odda siê burzeniu.Co wtedy bêdzie z Rosj¹? Chêtnie bêdê wspó³pracowa³ z wyzwolo-nym ostatecznie ludem, lecz nie z burzycielami! To okropne! Pojedziesz do fabryki? Prezes mówi, ¿e w ca³ej okolicy wre bitwa pomiêdzy buntownikami i pu³kiem Seme-nowskim, podtrzymuj¹cym rz¹d szepn¹³ zgnêbiony in¿ynier.Do gabinetu wszed³ Grzegorz Bo³dyrew.Podobny by³ do matki, tak samo jak starszy brat.Te same w³osy krucze, smag³a twarz,wielkie oczy niebieskie.Tylko, o ile brat kipia³ ¿yciem i zapa³em, o tyle ca³a postaæ Grzego-rza zdradza³a marzycielstwo i sk³onnoSæ do g³êbokich rozmySlañ. Ach! Zjawi³ siê nasz metafizyk! zawo³a³ Piotr na widok brata. Co siê dzieje! Co siê dzieje! zawo³a³, sk³adaj¹c rêce, Grzegorz. We wszystkich dziel-nicach bitwa! Z trudem, bocznemi ulicami dotar³em do was! A co u ciebie s³ychaæ? spyta³ ojciec. Nic dobrego! Rada robotnicza postanowi³a zamkn¹æ nasz¹ fabrykê, jako niepotrzebn¹dla proletarjatu, bo robimy myd³o pachn¹ce, wodê koloñsk¹ i proszek do zêbów, odpar³ zesmutnym uSmiechem. Ale robicie te¿ Srodki lecznicze! zawo³a³ Piotr. WskazywaliSmy im na to.Powiedzieli, ¿e wszelkie aspiryny, piramidony s¹ dobre dlabur¿ujów, nie dla ludu robotniczego.Wszystkie zapasy zarekwirowano i wywieziono, niewia-domo dok¹d.W fabryce zaS rozlokowano oddzia³y powstañców z podmiejskich fabryk.Wi-dzia³em na w³asne oczy, jak robotnicy odkrêcali mosiê¿ne i bronzowe czêSci aparatów i wy-nosili naczynia z platyny i srebra.Piêkna rewolucja w XX wieku! Piêkna, nie piêkna, ale rewolucja i do tego rosyjska! Inn¹ byæ nie mo¿e, bracie! Dzi-kim jesteSmy narodem, a dzikoSæ nasz¹ spotêgowa³ ucisk niezbywa³y, zbrodniczy, g³upi, gra-nicz¹cy ze zdrad¹ Rosji! zawo³a³ Piotr. Rewolucja powinna porwaæ ca³y naród, poci¹gn¹æ go ku sobie! zaprotestowa³ m³od-szy brat. Jak¿e¿ osi¹gnie to, gdy siê splami pospolitym rabunkiem, ohydn¹ zbrodni¹? Twoje rozumowania dobre s¹ dla kwakrów lub ewangelickich chrzeScijan, Grzegorzu,nie dla nas! My pó³pogañski jeszcze naród, b³¹kamy siê w mroku mówi³ Piotr. Nasza inteligencja nie ustêpuje europejskiej, nasza sztuka jest wszêdzie podziwiana powiedzia³ Grzegorz. Mój drogi! zawo³a³ starszy brat. S¹ to stare, zupe³nie nieprzekonywaj¹ce dowodze-nia! Nasza inteligencja mySlowa i twórcza obliczona jest na dwa lub trzy miljony, a pozosta-³e 150 miljonów w okresach epidemji lub g³odu t³uk¹ kijami, lub r¹bi¹ siekierami lekarzy,nauczycieli, agronomów, weterynarzy, bo oni bezpoSrednio cholerê roznosz¹ ; baby topi¹wiedxmy, bo one swemi czarciemi sztukami powoduj¹ gniew Bo¿y.Pomiêdzy nami a ludem przepaSæ.¯adnego mostu nie potrafimy przez ni¹ przerzuciæ! To prawda! zgodzi³ siê pan Bo³dyrew. DwadzieScia szeSæ lat znam robotnika.Gdymówiê z nim o rzeczach fachowych, rozumiemy siê wybornie.DoSæ jednego s³owa o czemS ¿ycio-154wem, ogólnem, natychmiast mam wra¿enie, ¿e s³owa moje nie dochodz¹ do robotnika.W oczachjego spostrzegam zmieszanie, nieufnoSæ, wrogoSæ.MySlicie, ¿e ch³op rozumie robotnika, lubmieszczucha? Nie! bywa³em na wsi u brata Sergjusza i wiem, ¿e ch³opi nienawidz¹ w³aScicieliziemskich, s¹ pe³ni podejrzliwoSci wzglêdem ludzi z miasta i pogardy dla robotnika. Tak! zawo³a³ Piotr. Niestety, nie posiadamy spo³eczeñstwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]