[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt nie widział goblinów w tej części Lordaeron, lecz Vereesa wpadła na pewien pomysł.- Duncanie, może smok, który nas wcześniej gonił, prze­niósł na swoim grzbiecie jednego czy dwa gobliny.Są małe, żylaste i z pewnością potrafią się ukrywać przez dzień albo dwa.To by wiele wyjaśniało.- To prawda - zgodził się niechętnie rycerz.- A jeśli tak jest, to musimy być podwójnie czujni.Gobliny nie znają więk­szej rozrywki niż przeszkadzanie i niszczenie.Z pewnością uderzą po raz kolejny.Rhonin kontynuował, opowiadając, jak poszukiwał złud­nego bezpieczeństwa w wieży, która jednak zapadła się nad nim.W tej chwili zawahał się, gdyż wiedział, że Senturus może w najlepszym razie podać jego następne słowa w wąt­pliwość.- A wtedy coś uniosło mnie, panie.Nie wiem, co to było, ale uniosło mnie, jakbym był zabawką i wyniosło mnie ze zniszczenia.Niestety, ściskało tak mocno, że nie mogłem od­dychać, a kiedy otworzyłem oczy.- Czarodziej spojrzał na Vereesę.-.zobaczyłem jej twarz.Duncan oczekiwał na więcej, ale kiedy uświadomił sobie, że czeka bez powodu, uderzył ręką w opancerzone kolano i krzyknął - I to wszystko? Tyle tylko wiesz?- To wszystko.- Na duszę Alonsusa Wilka! - wykrzyknął paladyn, wzy­wając imię arcybiskupa, którego spuścizna, dzięki jego uczniowi, Utherowi Przynoszącemu Światło, doprowadziła do stwo­rzenia zakonu.- Nie powiedziałeś nam nic, nic wartościowe­go! Gdybym przez chwilę pomyślał.- Lekki ruch Vereesy sprawił, że przerwał.- Ale dałem słowo i przyjąłem je od innej osoby.Pozostanę przy swej poprzedniej decyzji.-Wstał, najwyraźniej nie był już zainteresowany towarzystwem cza­rodzieja.- Podjąłem jeszcze jedną decyzję.I tak jesteśmy na drodze do Hasic.Nie widzę powodu, dla którego nie mieliby­śmy ruszyć tam jak najszybciej i odstawić cię na statek.Niech oni zajmą się tobą tak, jak uznają to za najlepsze.Ruszamy za godzinę.Przygotuj się, czarodzieju!Powiedziawszy to, Duncan Senturus odwrócił się i odmaszerował, za nim natychmiast podążyli jego wierni rycerze.Rhonin odkrył, że jest sam, za wyjątkiem łowczyni, która usiadła przed nim.Spojrzała mu prosto w oczy.- Czujesz się na tyle dobrze, żeby jechać?- Za wyjątkiem wyczerpania i paru siniaków jestem w jed­nym kawałku, elfko.- Rhonin uświadomił sobie, że jego sło­wa zabrzmiały ostrzej, niż chciał.- Przepraszam.Tak, mogę jechać.Zrobię wszystko, żeby dotrzeć do portu na czas.Ponownie wstała.- Przygotuję zwierzęta.Duncan przyprowadził dodatko­wego konia, na wypadek, gdybyśmy cię znaleźli.Upewnię się, że będzie na ciebie czekał, kiedy skończysz.Gdy łowczyni odwróciła się, nieznane uczucie przepełniło zmęczonego czarodzieja.- Dziękuję ci, Vereeso Córko Wiatru.Vereesa obejrzała się przez ramię.- Zajmowanie się końmi jest częścią moich obowiązków jako przewodnika.- Chodzi mi o wspieranie mnie w trakcie tego, co mogło zmienić się w inkwizycję.- To również jest część moich obowiązków.Przysięgłam moim mistrzom, że bezpiecznie doprowadzę cię do celu.-Mimo tego, co mówiła, kąciki jej ust uniosły się przez mo­ment do góry, co mogło oznaczać uśmiech.- Lepiej się przy­gotuj, mistrzu Rhoninie.To nie będzie cwał.Musimy nadro­bić dużo czasu.Pozostawiła go samemu sobie.Rhonin wpatrywał się w do­gasające ognisko, rozmyślając o tym, co się wydarzyło.Vereesa nie wiedziała nawet, jak blisko była prawdy.Podróż do Hasic nie będzie łatwa, ale nie tylko z powodu czasu do nadrobienia.Nie powiedział im całej prawdy, nawet elfce.Faktycznie nie opuścił żadnej części swej historii, ale nie wspomniał o nie­których wnioskach.Gdy chodziło o paladynów, nie czuł się winny, ale poświęcenie Vereesy wywołało w nim wyrzuty su­mienia.Rhonin nie wiedział, kto umieścił ładunek.Najprawdopo­dobniej gobliny.Nie obchodziło go to.Martwił się raczej tym, o czym tylko wspomniał, a nawet skierował podejrzenia in­nych w złą stronę.Kiedy opowiadał o uratowaniu z walącej się wieży, nie powiedział im, że czuł się, jakby uchwyciła go olbrzymia ręka.I tak by pewnie w to nie uwierzyli, a Senturus pewnie uznałby to za dowód konszachtów z demonami.Olbrzymia ręka rzeczywiście uratowała Rhonina, ale nie była to ludzka dłoń.Krótka chwila świadomości pozwoliła mu rozpoznać łuskowatą skórę i zakrzywione szpony dłuż­sze niż całe jego ciało.To smok uratował Rhonina od pewnej śmierci, a on nie miał pojęcia, dlaczego.SZEŚĆI gdzie on jest? Nie muszę marnować czasu, spacerując po tych dekadenckich salach! Król Terenas, jak mu się wydawało, już po raz tysięczny policzył w ciszy do dziesięciu, zanim odpowiedział na kolej­ny wybuch Genna Szarej Grzywy.- Lord Prestor będzie tu wkrótce, Gennie.Wiesz, że w tej sprawie chciał zebrać wszystkich.- O niczym takim nie wiem - zagrzmiał wielki mężczyzna w szaro-czarnej zbroi.Genn Szara Grzywa przypominał królowi ni mniej ni wię­cej tylko niedźwiedzia, który nauczył się ubierać, aczkolwiek dość surowo.Wydawało się, że władca Gilneas w każdej chwi­li mógł rozsadzić swoją zbroję.I gdyby tylko wypił jeszcze jeden dzban dobrego ale lub pożarł jeszcze jeden gruby lordaeroński pasztet przygotowany przez kucharzy Terenasa, z pewnością tak by się stało.Mimo niedźwiedziowatego wyglądu Szarej Grzywy i jego aroganckiego zachowania, król nie lekceważył wojownika z południa.Jego manipulacje polityczne były legendarne, ostatnia również.Terenasa wciąż zadziwiało, jakim sposobem udało mu się zapewnić głos Gilneas w sprawie, która nie po winna wcale interesować odległego królestwa.- Równie dobrze mógłbyś kazać wichrowi przestać wyć - zabrzmiał bardziej cywilizowany głos z przeciwnej stron; wielkiej sali.- Odniósłbyś większy sukces, niż gdybyś chciał uciszyć tego stwora choć na chwilę!Wszyscy zgodzili się spotkać w sali cesarskiej, gdzie w przeszłości uzgadniano i podpisywano najważniejsze trak taty w całym Lordaeron.Poprzez swą bogatą historię i starożytny lecz wspaniały wystrój, sala dodawała powagi wszyst­kim dyskusjom, które się w niej odbywały.a sprawa Alterac bez wątpienia mogła mieć wpływ na dalsze istnienie Sojuszu- Jeśli nie lubisz mojego głosu, lordzie admirale - warknął Szara Grzywa - dobra stal może sprawić, że nie usłyszysz go, ani niczego innego, nigdy więcej.Lord admirał Daelin Proudmoore powstał na równe nogi.Smukły, osmagany wiatrem żeglarz sięgnął do miecza zwy­kle wiszącego u boku jego zielonego marynarskiego mundu­ru, ale pochwa była pusta.Tak samo jak ta u boku Genna Szarej Grzywy.Na początku rozmów doszli do porozumienia, aczkolwiek dość niechętnie, że żadnej z głów państwa nie wolno wnieść na spotkanie broni.Zgodzili się nawet, włączając w to samego Genna Szarą Grzywę, by przeszukiwali ich wybrani strażnicy należący do zakonu Srebrnej Dłoni, jedynej jednostki wojskowej, której wszyscy ufali, mimo iż składała ona przy­sięgę Terenasowi.Oczywiście to dzięki Prestorowi cały ten nieprawdopodob­ny szczyt mógł się w ogóle odbyć.Bardzo rzadko władcy głównych dziedzin zbierali się razem.Zwykle kontaktowali się przez kurierów i dyplomatów, od czasu do czasu przybywali z wizytą państwową.Tylko niesamowity Prestor mógł przekonać niechętnych sojuszników Terenasa, by pozostawi­li doradców oraz strażników na zewnątrz i przedyskutowali problemy twarzą w twarz.Gdyby tylko młody szlachcic wreszcie się pojawił.- Moi panowie! Panowie!Rozpaczliwie poszukując pomocy, król spojrzał w stronę surowej postaci stojącej niedaleko okna.Nosiła na sobie skó­rę i futra, mimo iż w tej okolicy było względnie ciepło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •