[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przesadzasz.Alan patrzył z politowaniem na przyjaciela.Kent odłożył swoje papiery i cierpliwie czekał.Springer odezwał się:- Może jestem tylko przygnębiony z powodu Bissela.To był dobry człowiek.Polubiłbyś go.- Ale już go nie ma, Alanie.- Dzięki za drinka.Doktor poszedł do szpitala.Przyspieszył kroku, kiedy dotarł do wejścia od strony karetek.Niebieskie kombi było zaparkowane tyłem do budynku.Kilku ponurych sekciarzy stało przy wjeździe i gapiło się na trzaskające drzwi od sali pierwszej pomocy.Springer wbiegł bocznym wejściem.Jedna z pielęgniarek przywitała go z ulgą, mówiąc:- To jeden z Braciszków.Właśnie go przywieźli.- Zadzwoń do Charlie'ego Danielsa - rozkazał.- Ten człowiek zostanie tu, dopóki go nie wypuszczę.- Nie zabiorą go, doktorze.Alan zwrócił uwagę na dziwny ton jego głosu i pobiegł korytarzem.Dyżurna pielęgniarka wyglądała, jakby było jej niedobrze.Springer odsunął ją na bok.Na noszach leżał nieruchomo młody chłopak, może siedemnastoletni.Ktoś przykrył jego głowę.Płachta przesiąknęła krwią.Doktor nachylił się, aby się lepiej przyjrzeć.Tył czaszki chłopca był spłaszczony, jak piłka tenisowa, odbijająca się od rakiety, uchwycona na stopklatce.- Nie ma pulsu - powiedziała pielęgniarka.- Przenieśmy go na stół.- Nie mógł przeżyć tak potężnego złamania.- Chciałbym potwierdzić pani diagnozę - orzekł Alan lodowatym głosem.Cofnął się, żeby pobladłe pielęgniarki mogły zapchać wózek na salę operacyjną, gdzie zbadał chłopaka i próbował zrobić mu masaż serca.Było to beznadziejne.Kiedy wyszedł z sali, potrząsając głową, czekał na niego Charlie Daniels.- Nie żyje - stwierdził Alan.- Co się stało?- Mówią, że wypadł z okna, z drugiego piętra.Malował skrzynki na kwiaty.Springer masował szyję, żeby się rozluźnić.- Dzięki, że przyszedłeś.- Oni mnie zawiadomili - powiedział policjant.- Gdzie są?- Pojechali.Wiedzieli, że nie żyje.- Och, co ja z nim zrobię? Jak on się nazywał?- Przywiozę ci kopię mojego raportu.- Daniels zamknął notes i postukał nim w brodę.- Ciekawe.- Co?- Ten dzieciak był z Detroit, to jego szukał Bissel.23Ed Stratton, dealer Chevroleta, miał dobre wyczucie w sprawach dotyczących władzy.- Za dużo ich - stwierdził z pewnością w głosie.- W końcu mogą zacząć nami rządzić.- Jak? - spytał Springer.- Nie wiem jak.To nie ma znaczenia.Jest ich cała masa.- Czy dyskutowałeś o tym na zebraniu Rady Miejskiej? Stratton zaprzeczył.- Próbowałem parę razy.Nie słuchali.Żaden z nich nie rozumiał, o co chodzi.Lewis, Spencer i Moser cały czas plotą o pieniądzach, które wydają te skurczybyki.Joe Preston nie wyszedłby nawet z płonącej stodoły, jeśliby mu nie kazali szefowie z Warrington, a twój kumpel Bob Kent uśmiecha się i odpowiada każdemu, kto coś mówi, że to bardzo interesujące.- Jak sądzisz, co powinniśmy zrobić? - spytał doktor.- Zamknąłbym im ten ośrodek, gdybym mógł - stwierdził Stratton.- Ale tego nie można w żaden sposób zrobić, jeśli Rada Miejska nie wyda skurczybykom wojny.A to się nie zdarzy, dopóki Błękitne Bractwo nie zacznie wieszać staruszek na latarniach.- Boję się o moje dziecko - przyznał Springer.Próbował wybadać Strattona, mając nadzieję, że może znaleźć w nim sprzymierzeńca, ale sprzedawca samochodów nie zainteresował się problemami rodzinnymi Alana.Kiedy zaś doktor opowiedział mu o sporze z Margaret, czy pozwolić działać córce po swojemu, czy chronić ją za wszelką cenę, Stratton jasno dał do zrozumienia, że nie darzy szacunkiem pozwalających na zbyt wiele rodziców.- Moje dzieci mają ścisłe zakazy.Nie wolno im się zbliżać do tego Centrum Rozrywki, nieważne kiedy i po co.Jeśli przyłapię któregoś z nich na rozmowie z Braciszkiem, dostanie manto.Springer dał sobie spokój z tym tematem, podejście Strattona stało w całkowitej sprzeczności z tym, czego uczył Samanthę.Ed był z natury samotnikiem i nie chciał przyłączyć się do Alana w organizowaniu oporu, ale obaj, niezależnie od siebie, powtarzali znajomym o swoich obawach, aż powolutku miasteczko zaczęło zastanawiać się nad ich zdaniem.W ciągu jednego dnia każdy zdążył poznać historię o martwym chłopcu z Detroit.A teraz, w tydzień później, wiele osób włączyło się w spór na temat tego, czy sekta stanowi niebezpieczeństwo dla Hudson City.Ten nowy trend na tyle ośmielił wielebnego Daviesa, że zaczął upominać rodziców, których dzieci przestały chodzić do kościoła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]