[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą od początku było mi jasne, że doskonaląc się w walce towarów o byt, reklama ujarzmi nas nie przez coraz lepszą jakość towarów, ilecz wskutek coraz gorszej jakości świata.Cóż nam zostało po śmierci Boga, wyższych ideałów, honoru, bezinteresownych uczuć, w zatłoczonych miastach, pod kwaśnymi deszczami, prócz ekstazy pań i panów z reklamówek, głoszących keksy, budynie i smary jak przyjście Królestwa Niebieskiego? Ponieważ jednak reklama z potworną skutecznością przypisuje doskonałość wszystkiemu, więc przy książkach - każdej książce, człowiek czuje się jak uwodzony przez dwadzieścia tysięcy miss świata naraz i nie mogąc się zdecydować na żadną, trwa w nie spełnionym pogotowiu miłosnym jak baran w stuporze.Tak jest ze wszystkim.Telewizja kablowa, dostarczając czterdzieści programów naraz, wywołuje w widzu wrażenie, że skoro jest ich tyle, każdy inny musi być na pewno lepszy od oglądanego, więc skacze od programu do programu jak pchła na rozżarzonej patelni, na dowód, że doskonała technika doskonale frustruje.Obiecano nam mianowicie, choć nikt, tego aż tak wyraźnie nie powiedział, cały świat, wszystko, jeśli nie do posięścia, to przynajmniej do obejrzenia i pomacania, a literatura piękna, która jest wszak tylko echem świata, jego podobizną i komentarzem, wpadła w tę samą pułapkę.Dlaczego właściwie miałbym czytać, co pojedyncze osoby różne/ bądź tej samej płci mówią, nim pójdą do łóżka, jeśli nie ma tam słowa o tysiącach innych, może znacznie ciekawszych osób, albo przynajmniej takich, co robią rzeczy bardziej pomysłowe.Należało tedy napisać książkę o tym, co robią Wszyscy Ludzie Naraz, ażeby wrażenie, że dowiadujemy się głupstw, podczas gdy Rzeczy Istotne zachodzą Gdzieś Indziej, nie stanowiło już naszej udręki.Księga rekordów Guinnessa była bestsellerem, gdyż pokazywała same nadzwyczajności z gwarancją, że są autentyczne.To panopticum rekordów miało jednak poważny mankament, bo szybko się dezaktualizowało.Ledwie jakiś pan zjadł osiemnaście kilo brzoskwiń z pestkami, już inny zjadł nie tylko więcej, lecz zaraz potem skonał od skrętu kiszek, co zaprawiało nowy rekord ponurą pikanterią.Jakkolwiek nie jest prawdą, iż chorób umysłowych nie ma, a wymyślili je psychiatrzy, by męczyć pacjentów i wyciągać od nich pieniądze, prawdą jest, że ludzie normalni robią rzeczy daleko bardziej szalone od wszystkiego, co robią wariaci.Różnica w tym, że wariat robi swoje bezinteresownie, normalny natomiast dla sławy, bo można ją < wymienić na gotówkę.Zresztą niektórym wystarczy sama sława.Rzecz jest więc ciemna, lecz tak czy owak niewymarły dotąd pod-gatunek subtelnych intelektualistów gardził całym tym zbiorem rekordów J w lepszym towarzystwie nie było tytułem do wyróżnienia pamiętać, ile mil można na czworakach popychać przed sobą nosem pomalowaną na liliowo gałkę muszkatołową.Należało więc wymyślić książkę poniekąd zbliżoną do księgi Guinnessa, ale tak poważną, tak samo nie dającą się zbyć wzruszeniem ramion, jak Trzy pierwsze minuty wszechświata, a jednocześnie nie tak abstrakcyjną i wypchaną rozważaniami o różnych bozonach i innych kwarkach, lecz napisanie takiej książki, prawdziwej, nie zmyślonej, o wszystkim naraz, książki, która zakasuje wszelkie inne, patrzało na całkowitą niemożliwość.Nawet ja nie umiałem domyślić się, co to ma być za ,książka i proponowałem tylko wydawcom napisanie książki najgorszej, jako 'nieprześcignionej w kierunku odwrotnym względem wysiłków reklamy, lecz propozycja nie chwyciła.Istotnie, choć zamyślany przeze mnie utwór mógł być przynętą dla czytelników, toż najważniejszy jest dziś rekord, a najgorsza powieść świata też byłaby rekordem, było całkiem możliwe, że nawet jeśli mi się powiedzie, nikt tego nie zauważy.Jakże żałuję, że nie wpadłem na tę lepszą myśl, co zrodziła Jedną minutą.Podobno wydawnictwo to nie ma nawet filii na Księżycu, „Moon Publishers” to ponoć też tylko reklamowy chwyt, a żeby uniknąć pomówienia o nierzetelność, edytor ów wysłał jakoby na Księżyc za pośrednictwem N^$3A przy kolejnym locie „Kolumbii” pojemnik, zawierający maszynopis książki oraz mały komputer z czytnikiem.Tak więc, gdyby ktoś się czepiał, zaraz mu się udowodni, że część prac wydawniczych rzeczywiście biegnie na Księżycu, bo komputer na miarę Imbrium w kółko czyta wciąż ten manuskrypt, a to, iż czyta bezmyślnie, nic nie szkodzi, bo na ogół podobnie lektorzy czytają maszynopisy w ziemskich wydawnictwach.Źle zrobiłem, uderzając na początku tej recenzji w ton sarkazmu, bliższy gderania niż powagi, z tą książką nie ma bowiem żartów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]