[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy dobry agent tak postępował.Zawyżając koszty prowadzonych przez siebie operacji, gromadził fundusze, którymi mógł dysponować do woli, lokując je na kontach bankowych w różnych krajach o stabilnej gospodarce.Celem nie było ani okradanie macierzystego wywiadu, ani chęć wzbogacenia się, lecz przetrwanie.Każdy agent, któremu z winy centrali zdarzyło się raz czy dwa znaleźć w tarapatach, bez centa przy duszy, szybko przekonywał się, że musi zdobyć odpowiednie środki, aby stać się od niej niezależnym.Bray miał konta na różne nazwiska w Paryżu, Monachium, Londynie, Genewie i Lizbonie.Jak wszyscy, unikał Rzymu i państw komunistycznych: system bankowy we Włoszech zakrawał na paranoję, a w Europie Wschodniej był zbyt skorumpowany.Rzadko myślał o tych pieniądzach; zawsze sądził, że po wycofaniu się ze służby, odda je z powrotem.Gdyby Congdon nie aranżował jego zwolnienia w tak skomplikowany sposób i nie zdradził się z tym, że najbardziej ucieszyłoby go, jeśli Scofielda trafiłby szlag, Bray pewnie wróciłby nazajutrz i rozliczył się ze wszystkich finansów.Ale teraz było już za późno.Postępowanie podsekretarza stanu przekreśliło tę możliwość.Nikt nie oddaje z własnej, nie przymuszonej woli kilkuset tysięcy dolarów facetowi, który stara się - wprawdzie nieumiejętnie - sprzątnąć go z powierzchni ziemi, w dodatku w taki sposób, żeby samemu nie zabrudzić sobie rąk.Scofield przypomniał sobie, że właśnie na tego rodzaju mordach skrytobójcy Matarese'a zbijali niegdyś spory szmal.Ale to byli mordercy do wynajęcia, zorganizowani na podobnych zasadach co w dwunastym wieku asasyni Hasana Sabbaha.Nigdy później nikomu nie udało się powołać takiej organizacji; zresztą w porównaniu z nimi Daniel Congdon był po prostu nędznym neptkiem.Congdon.Scofield parsknął śmiechem i sięgnął do kieszeni po papierosy.Nowy dyrektor Operacji Konsularnych nie był wcale durniem - głupotą byłoby go lekceważyć - lecz cechowała go ta sama mentalność co innych szefów służb wywiadowczych.Prawie żaden nie rozumiał, co dzieje się z człowiekiem pracującym jako agent; lubili wygłaszać o podwładnych różne banały ubrane w terminy zapożyczone z psychologii, mówić o ich tendencjach do depresji i użalania się nad sobą, lecz nie wiedzieli, jak funkcjonują naprawdę i jak pokrętnie reagują na bodźce.Nie wiedzieli lub woleli nie wiedzieć, ponieważ trudno byłoby im się pogodzić z faktem, że ich podwładni nie są normalnymi ludźmi, a żadna służba wywiadowcza na świecie nie chce się przyznać, że zatrudnia osoby wykoślawione psychicznie.Rzecz jednak polega na tym, że patologiczne formy zachowania są czymś normalnym dla agenta i nie ma w tym nic dziwnego.Wszyscy agenci rozumują w znacznym stopniu jak kryminaliści, nawet jeśli nie mają na sumieniu jakichkolwiek przestępstw.Głównie myślą o tym, jak zabezpieczyć własną skórę; z czasem staje się to ich drugą naturą.Tak właśnie było w wypadku Braya.Podczas gdy posłaniec Taleniekowa siedział naprzeciw niego w hotelu na Nebraska Avenue, Bray wykonał kilka telefonów.Najpierw zadzwonił do siostry w Minneapolis; powiedział, że za dwie godziny wylatuje w jej strony i zajrzy do niej w ciągu najbliższych dni.Następnie połączył się z przyjacielem w Maryland, zapalonym wędkarzem, w którego domu cały jeden pokój zajmowały wypchane ryby, trofea jego morskich łowów; spytał go, czy zna jakiś dobry, nieduży hotelik na Karaibach, w którym od ręki można wynająć pokój.Okazało się, że przyjaciel miał z kolei przyjaciela, który był właścicielem hotelu w Charlotte Amalie i zawsze trzymał w rezerwie parę wolnych pokoi dla stałych gości i ich znajomych.Wędkarz obiecał do niego zadzwonić.Tak więc, gdyby ktoś chciał sprawdzić, to szesnastego wieczorem Bray wybierał się w okolice Minneapolis.albo na Karaiby.Zarówno jedno miejsce jak i drugie dzieliło od Waszyngtonu dwa tysiące kilometrów z okładem, a tymczasem Bray, nie obserwowany przez nikogo, pozostał na miejscu, ani na moment nie wychodząc z pokoju hotelowego znajdującego się po drugiej stronie korytarza od apartamentu wynajmowanego przez Rosjan.Ileż razy wbijał to do głowy młodszym, mniej doświadczonym agentom! Nawet by nie zliczył.Trudno jest zauważyć człowieka stojącego nieruchomo w tłumie, lecz jeszcze trudniej dostrzec go wówczas, kiedy myśli się, że jest w ruchu.Proste.Ale Taleniekow nie był prostym przeciwnikiem i sytuacja komplikowała się z upływem każdej godziny.Należało rozważyć wszystkie ewentualności.Prawdopodobnie hotel na.Nebraska Avenue stanowił metę znaną tylko radzieckiemu strategowi i jego posłańcowi.Taleniekow mógł od dawna opłacać apartament przez Berno i trzymać go na jakąś nagłą okoliczność.Nikt w ambasadzie radzieckiej nie musiał o tym wiedzieć; zresztą KGB miało tysiące różnych met.Jeśli tak - a było to najbardziej sensowne wytłumaczenie - to Taleniekow działał nie tylko na własną rękę, lecz również wbrew interesom KGB.Znaczyło to, że osobistą wendetę stawia wyżej niż lojalność wobec swojego rządu, jeśli to pojęcie w ogóle miało dla niego jeszcze jakieś znaczenie, bo dla Scofielda już nie.Tak, to było jedyne wytłumaczenie.W przeciwnym razie apartament roiłby się od Rusków.Mogli odczekać dwadzieścia cztery godziny, od biedy i trzydzieści sześć, żeby upewnić się, czy hotel nie jest obserwowany przez FBI, ale na pewno nie czekaliby dłużej, nawet gdyby zauważyli amerykańskich agentów; po prostu postaraliby się odwrócić ich uwagę.Bray instynktownie czul, że ma rację; tak mu mówił szósty zmysł, rozwinięty i sprawdzony przez lata do tego stopnia, że mógł w pełni na nim polegać.Teraz musiał wczuć się w Taleniekowa, myśleć tak, jak myślał Rosjanin.Tylko w ten sposób mógł się zabezpieczyć przed nożem w brzuch lub strzałem w głowę.Tylko w ten sposób mógł szybko doprowadzić wszystko do końca, żeby codziennie się nie zastanawiać, jakie niebezpieczeństwo kryje się w cieniu.Albo pośród tłumu.Agent KGB nie miał wyboru; kolejny ruch należał do niego.Musiał przyjechać do Waszyngtonu.I udać się tam, gdzie urywał się trop: w tym wypadku do mety po drugiej stronie hotelowego korytarza.W ciągu najbliższych dni, a może tylko godzin, Wasilij Taleniekow wyląduje na lotnisku Dulles.Wówczas rozpoczną się łowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]