[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W popołudniowym skwarze wrzosowiska były szarei jakby trochę brudne.Tylko gdzieniegdzie pięknie żółciły się dużepołacie rozchodnika.Ale i to także roślina bardzo smutna, uczepionapiasku i wszelakiej nędzy.Ze wzgórza zbiegliśmy w wąski jar, który schodził aż do jeziora.Tutajznalazło się trochę zieleni, świeża trawa i kilka ciernistych krzakówjeżyn.Krystyna chciała przeskoczyć duży kamień na dnie jaru.Pośliznęła sięi upadła.Pomogłem jej usiąść na trawie.— Oświadczam — rzekłem uroczyście — że nawet jeśli pani skręcinogę w kostce, zwichnie albo ją złamie, nie wstrzyma to mnie przedodwiedzeniem tajemniczych turystów.Nie dam się wziąć na żadnebabskie wybiegi.Chwyt z nogą skręconą w kostce jest stary jak świat.Czytałem o nim w dziesiątkach powieści przygodowych.Już lepiej niechsię pani od razu przyzna, co panią łączy z tymi dwoma ludźmi.I z tą,która pali „syreny".— Dobrze, dobrze.Proszę tu usiąść.O, tu, koło mnie.Boże, jakiupał.Na tych wrzosowiskach duszno jak w łaźni.Tchu brak.— W łaźni jest parno, a nie duszno.— Duszno.W rzymskiej łaźni, na górze pod sufitem, jest duszno.Byłpan kiedy w łaźni rzymskiej?— Nie.Ale to w żadnym razie.— W żadnym razie nie wstrzyma pana od odwiedzenia dwóch tajemniczych turystów.Znam to, proszę usiąść.Usiadłem.„Mój Boże — pomyślałem — ta dziewczyna ma conajwyżej dziewiętnaście lat, a za nos wodzi mnis, prawie trzydziestoletniego chłopa".— Więc mani się panu przyznać do wszystkiego?— Tak będzie lepiej.— Dla kogo?— - Tak będzie lepiej dla nas obojga.— Prawda okaże się mało ciekawa, przestanę być tajemnicza.A wówczas, jak to już raz było, kto inny uzyska w pańskich oczach ównimb tajemniczości i zagadki.Wołę nie mówić prawdy.— Zależy pani, żeby wydawać się interesującą? — wykrzyknąłem,jakbym schwycił ją na jakimś grzesznym postępku.— Mój Boże, pan się naprawdę nic a nic nie rozeznaje w uczuciachludzkich.Czyżby pan był głupszy, niż sądziłam?— O, to się zdarza.— odrzekłem beztrosko.Położyłem się plecami na trawie.Piekło słońce, po niebie płynęłyobłoki.Patrząc na nie doznawało się zawrotu głowy.— Pani, która pali „syreny", ma na imię Barbara.A ten pan, któryz nią obozuje na wyspie, nosi imię Krzysztof.Basia była moją serdecznąprzyjaciółką, a Krzysztofa uważałam za swojego narzeczonego.— Sądzę, że za wcześnie zaczęła pani myśleć o takich sprawach.— Belfer! — Krystyna pochyliła się nade mną i znowu pokazała mijęzyk.— Czy mam opowiadać?— Oczywiście.Tylko krótko.To rzeczywiście mała ciekawa historia.— Krzysztof od dawna namawiał mnie na kajakową wycieczkę.Rzecz jasna, nie mogliśmy pojechać tylko we dwoje.Zachęciłam Basie,żeby pojechała z nami.Zgodziła się.I.— Dalej to już wiem — ziewnąłem i przymknąłem oczy.Widok płynących nieprzerwanie chmur, jakby mnie kołysał.— W czasie wycieczki nagle doszła pani do przekonania, że Krzysztof o wiele większe zainteresowanie okazuje Basi.Obraziła się pani,napisała do nich kartkę, zwinęła pani namiot i odjechała cichaczem.Potem powróciła patii na wyspę, na tę nieszczęśliwą wyspę, która byłaświadkiem tragedii.— Tylko bez drwin.Wróciłam na wyspę nie dlatego, żeby wzdychaći rozpaczać, ale dlatego, że bardzo mi się tam podobało.Chciałam sobieudowodnić, że potrafię przez tydzień żyć samotnie na bezludnej wyspie.Czy pan mnie rozumie?— Tak.— A dwóch panów, którzy nas podpatrywali, w ogóle nie znam.Przysięgam! Wierzy mi pan?— Tak.— Pan śpi?.Zasnąłem.Obudziliśmy się wieczorem.Niebo było już prawie czarne, choćpowietrze przepełniała złotoczerwona poświata słońca, które już dawnozniknęło.Na krzaku jeżyn, tuż nad moją głową, skakał pociesznie jakiśmalutki, ciekawski ptaszek.Czułem głód i byłem zły,— Pięknie mnie pani urządziła — burknąłem, l aż wstrząsnąłem sięod dreszczu.Tu w mrocznym jarze odczuwało się chłód nocy.Wdrapaliśmy się na górę.I natychmiast owiało nas ciepło od wrzosowisk nagrzanych w czasie słonecznego dnia.Spod nóg zerwał się zając.Zrobił ogromny skok i przepadł za sterczącym samotnie wysokimkrzakiem jałowca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •