[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętałem dobrze, że zostawił on paczkę papierosów i resztki prowiantu.A tu, proszę - ktośto starannie wysprzątał.Polazłem do pomieszczenia, w którym mnie przetrzymywano.Na okonic się zmieniło.Na podłodze znalazłem jedynie scyzoryk, którego rano nie zauważyłem.Ledwo słyszalny dzwięk dochodzący z zewnątrz zelektryzował mnie.Drgnąłem, jakrażony piorunem.Natychmiast zgasiłem latarkę i na palcach poszedłem do sieni.Ktoś szedłlasem w stronę domku.Nie! Zaraz! On jechał rowerem od północnego wschodu (od stronyKarolinowa).Przemieszczał się zatem równolegle do linii brzegowej.Słyszałem trzaskającepod oponami gałązki i charakterystyczny szmer wytwarzany przez szprychy.Nie mógł to byćStefan, gdyż skąd wziąłby rower? I po cóż miałby w nocy jezdzić po lesie? Przymknąłemdrzwi.W ostatniej chwili zdążyłem zamknąć je przy użyciu wytrycha.Po chwili zadudniły czyjeś kroki na schodkach i zgrzytnął otwierany zamek.To nieStefan - upewniałem się.On nie miał klucza.Skrzypnęły już otwierane drzwi i błysnęła wsieni latarka.Znajdowałem się wtedy w głębi domku w trzecim pomieszczeniu, które kiedyśbyło pewnie sypialnią.W nim to znalazłem starą szafę i z trudem do niej wlazłem.Zamknięty, słyszałem odgłosy przeszukiwania przez intruza każdego kąta.Trzaskałszafkami, kopał w krzesła i klął cicho pod nosem.Z pewnością był to osobnik płci męskiej.Tylko czego tu szukał?W pewnym momencie usłyszałem charakterystyczne dzwięki towarzyszące wybieraniunumeru w telefonie komórkowym.Pik, pik, pik.Wreszcie osobnik zaczął w sieni rozmowę.- To ja - mówił głośno Romek.- Nigdzie nie ma tego scyzoryka.Może gdzieśindziej go zostawiłeś? Nie ma i już! Ile można szukać? No dobra, jeszcze raz poszukam iwracam.Głodny jestem.Ty, a co z tym jachtem zrobimy? Co? Nie moja sprawa? Już dobra,dobra.tak pytam.dla pewności.Wiem, wiem.zaraz wracam.Uspokój się.Nie! Nikogotu nie ma.Spoko.Jakby miała być policja, już by była.Dobra, cześć!Podczas rozmowy wstrzymałem oddech, aby słyszeć każde wypowiadane przez Romka zdanie.Z tego co zrozumiałem, porwali Stefana i przetrzymywali w innej kryjówce.A teraz chcieli jeszcze zrobić coś z jachtem.Scyzoryk, który znalazłem, należałprawdopodobnie do wspólnika Romka.Z przebiegu rozmowy wywnioskowałem też, żerozmówca stał na wyższym szczeblu w przestępczej hierarchii.Czyżbym trafił na szefa? Zesposobu, w jaki Romek z nim rozmawiał wydedukowałem, że nie był to starszy mężczyzna.Zwracał się bowiem do niego na ty. Romek kopnął jakiś przedmiot w pomieszczeniu obok, zaklął i stanął w sieni.Słyszałem jego oddech.Po chwili zaczął się zbliżać do sypialni.Jego kroki stawały się corazgłośniejsze.Wszedł do pomieszczenia, w którym się ukryłem.Wstrzymałem oddech i zbijącym szybko sercem czekałem na rozwój wypadków.Latarką oświecił pomieszczenie - jej światło oślepiło mnie, wdarłszy się przez szparyw żaluzjach skrzydeł szafy.Stał obok szafy na wyciągnięcie ręki, oświetlał kąty sypialni, akiedy spodziewałem się, że otworzy mebel, nagle zrezygnował i wyszedł.Wychodząc kopnąłz wściekłości we framugę drzwi.Słyszałem jego kroki w sieni, skrzypnięcie drzwi i zgrzytzamka.Wyszedł.Szybko opuściłem kryjówkę i pobiegłem do wyjścia.Przystawiłem ucho do zimnejpowierzchni drzwi.Doszedł mnie odgłos kroków, potem pracującego łańcucha rowerowego. Romek ruszył w kierunku północno-wschodnim.Wracał.Ucieszyłem się, gdyż oznaczałoto, że nie pójdzie na brzeg zerknąć na jacht.Gdyby to zrobił, Irena znalazłaby się wpoważnych tarapatach.Długo się nie namyślałem.Otworzyłem wytrychem drzwi i ruszyłem za Romkiem ,nie zamknąwszy z powrotem wrót.Nie chciałem bowiem tracić czasu na zmaganie się zzamkiem.Poszedłem na północny wschód, jak mi się zdawało równolegle do linii brzegowej.Byłem w gorszej sytuacji od mojego przeciwnika, gdyż nie mogłem używać latarki.Szedłem zpoczątku na oślep, wytężając do granic możliwości słuch i wzrok.Nic nie słyszałem. Romek zniknął, jakby wchłonął go las.Nawet światło jego latarki nie zabłysło ani razu.Oparłszy się o pień drzewa, zastanawiałem się co robić.Iść na oślep w ciemną noc czywrócić na brzeg? Przeważyła troska o dziewczynę.Wprawdzie los Stefana nie był mi obojętny- i wszystko wskazywało na to, że został porwany - ale nie mogłem odszukać kryjówkiprzeciwników bez przygotowania.Zawróciłem pod domek i dla świętego spokoju zamknąłem wytrychem drzwi.Z lasu wyszedłem na słabo oświetlone jezioro, które ucichło i zmętniało w ciemnąmasę.Jedynie na drugim brzegu pojawiły się świetliste punkciki należące do ośrodkówwczasowych.Zaczęły ciąć komary i zrobiło się przerazliwie zimno.Wiedziałem, że to zasługamojego przemoczonego ubrania i zamiast tej wycieczki powinienem zażyć podwójnąaspirynę.Rozgrzało mnie co innego.Na brzegu było cicho i w niedużej odległości ode mniemajaczyła ponura sylwetka Kuriera.Za łajbą powinienem ujrzeć wehikuł, ale go tam niebyło.Odważyłem się zaświecić latarkę.Snop światła oświetlił kadłub jachtu i spoliczkowałwodę obok.Przeszedłem kawałek brzegiem, lecz wehikułu nie dostrzegłem.Zniknął.- Hej! - usłyszałem głos Irenki z prawej strony.Wreszcie zrozumiałem! Niewidoczna fala zniosła wehikuł z dala od jachtu.Pojazdoddalał się od zatoczki.Tkwił na wodzie siedemdziesiąt metrów na północ.Nic dziwnego,wszak wehikuł nie miał na wyposażeniu kotwicy.Wyłowiłem go światłem latarki zciemności.Zgasiłem urządzenie, wsadziłem w zęby i wszedłem do wody.Tym razem wydałami się ciepła, więc z przyjemnością ruszyłem w stronę dryfującego wehikułu.- Już idę - rzuciłem w ciemność.Ostatni kawałek musiałem przepłynąć, gdyż grunt skończył mi się pod nogami izrobiło się głębiej.Z wielką radością wskoczyłem do wehikułu.- Nareszcie jesteś - westchnęła z ulgą Irenka.- Jezu, jak tną te komary.- Co u ciebie?- Spokojnie.Lecz bałam się okropnie.Twój wehikuł znosiło coraz bardziej.Jak byłow lesie? Opowiadaj.Najpierw zapaliłem silnik i ruszyłem w powrotny rejs.Płynąc, streściłem dziewczynieprzebieg mojej wizyty w domku.- I co teraz zrobisz?- W nocy nie odszukamy kryjówki naszego przeciwnika.Najważniejszy teraz jestStefan.Chciałbym znalezć się w łóżku, ale musimy jeszcze pojechać na policję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]