[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tylna wieża, mówicie? Tam jest Turner! Mam nadzieję.- urwał.Wdrapał się na pionowy trap w tyle mostku.Wparł rękę w balustradę.Niespokojnie lustrował tylny pokład.Początkowo nie mógł dojrzeć nawet drugiego komina ani masztu.Szara, wirująca mgła była zbyt gęsta, całkiem nieprzenikniona.Na krótki jak westchnienie moment lodowaty podmuch porwał mgłę i ciężki, czarny dym skłębiony w miejscu, gdzie powinna być tylna nadbudówka.Tyndall konwulsyjnie zacisnął dłoń na relingu.Nadbudówka zniknęła.Na jej miejscu sterczały poskręcane, pogięte kawały stali.Wieża artyleryjska „X", zwykle niewidoczna z mostku, teraz wznosiła się odsłonięta, najwyraźniej nieuszkodzona.Wszystko poza nią zniknęło.Kabiny radarowe, pokój szyfrantów, biuro policyjne, kantyna, a prawdopodobnie i tylna kuchnia.Nikt nie mógł ujść stamtąd z życiem.Podcięty maszt stał jeszcze jakimś cudem.Tuż za nim, widoczna spoza piekielnej kupy złomu, leżała tylna wieża celownika, nachylona pod niewiarygodnym kątem sześćdziesięciu stopni, podziurawiona, pozbawiona dalmierza.Tam był komandor Turner.Tyndall zachwiał się niebezpiecznie na szczycie stromego trapu.Potrząsnął głową, jakby chciał odtrącić oblepiającą mózg mgłę.Tuż nad oczyma czuł tępy, dręczący ból, od którego po mózgu rozchodziła się owa mgła.„Szczęśliwy okręt" - mówiono o „Ulissesie".Dwadzieścia miesięcy w najcięższej służbie, na najniebezpieczniejszych wodach świata i bez jednego draśnięcia.Lecz Tyndall zawsze wiedział o tym, że pewnego dnia, w pewnym miejscu szczęście go opuści.Usłyszał szybkie kroki po stalowym trapie.Z trudem zmusił zamglone oczy do patrzenia.Natychmiast rozpoznał śniadą, chudą twarz Daviesa, starszego sygnalisty z pokładu flagowego.Był blady, z trudem łapał oddech.Otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale zatrzymał się, patrząc na rękę opartą o reling.- Pańska ręka, panie admirale - wlepił oczy w Tyndalla.- Pańska ręka! Pan nie ma rękawic!- Nie? - Tyndall spojrzał w dół, jakby dziwiąc się, że ma rękę.- Nie mam rękawic! Dziękuję, Davies - oderwał dłoń od gładkiej przemarzniętej stali, gapił się bez zdziwienia na krwawiące, żywe mięso.- To głupstwo! - O co chodzi, chłopcze?- Sala urządzeń radiolokacyjnych! - Oczy Daviesa pociemniały na wspomnienie straszliwego obrazu.- Tam wybuchł pocisk.Wszystko zniszczone.I sala naprowadzania myśliwców również.- przerwał; nerwowy głos zgubił się w łoskocie armat wieży „A".Wydawało się niezwykłe, że główne uzbrojenie pozostało nieuszkodzone.- Przed chwilą byłem w sali radiolokacji i naprowadzania - znacznie spokojniej mówił dalej Davies.- Tam nikt nie miał szansy.- Komandor Westcliffe? - Tyndall niejasno zdał sobie sprawę z tego, że na próżno chwyta się resztek nadziei.- Nie wiem.Tam pozostały tylko kawałki i strzępy.Może pan pójdzie ze mną.Ale jeśli on był tam.- Powinien był być - przerwał ponuro Tyndall.- Nigdy nie wychodził stamtąd podczas akcji.- umilkł, machinalnie zacisnął poranione pięści, gdy wysoki, przejmujący jęk pocisku i bliski wybuch zlały się w jedną druzgocącą kakofonię.- Na Boga - westchnął Tyndall.- To było blisko! Davies! Cóż u diabła.Zdławiony głos uwiązł mu w gardle; machnął rękoma w powietrzu i uderzył plecami o podłogę mostku całkowicie tracąc oddech.Davies w nieprzytomnym pośpiechu rzucił się w dół, lecz zanim zdążył zbiec z trapu, został wyrzucony w powietrze.Z całej siły uderzył w admirała i teraz leżał w poprzek jego nóg.Szeroko rozrzucił ręce.Nie poruszał się.Tyndall z wysiłkiem chwytał powietrze obolałymi płucami.Powracał do przytomności.Instynktownie próbował usiąść, lecz złamana ręka nie wytrzymała ciężaru ciała.Nie mógł również poruszać nogami, były całkowicie bezwładne, jakby sparaliżowane.Mgła zniknęła, oślepiające kolorowe błyski - zielone, czerwone i białe - iskrzyły się na ciemniejącym niebie.Pociski oświetlające? Czyżby nieprzyjaciel używał pocisków nowego typu? Niejasno, z wielkim wysiłkiem woli zdał sobie sprawę, że między tymi jaskrawymi błyskami a straszliwym bólem głowy musi być jakieś powiązanie.Dotknął nadgarstka prawej dłoni.Powieki miał nadal zaciśnięte.Nagle wszystko zniknęło.- Czy pan cały? Proszę się nie ruszać.Zaraz pana zabierzemy.Niski, rozkazujący głos huczał tuż nad głową admirała.Tyndall skulił się, z rozpaczą potrząsnął głową.Mówił Turner, a przecież Turner zginął.To tak wygląda śmierć? - myślał tępo.- Cóż za przerażający, niepojęty świat ciemności, a jednocześnie oślepiających blasków.Ciemno-jasny świat bólu i bezsilności, i głosów nie z tego świata? Nagle powieki zadrgały i oczy otwarły się bez udziału jego woli.Nie dalej niż stopę od niego klęczał chudy, zawsze podobny do pirata komandor.- Turner! Turner! - Wyciągnął rękę, aby sprawdzić swe nadzieje i nie bacząc na ból, zacisnął ją na całkiem materialnym ramieniu komandora.- Turner! Czy to naprawdę pan? Myślałem.- Tylna wieża, co? - Turner uśmiechnął się dyskretnie.- Nie.Byłem dość daleko.Właśnie szedłem tam i wdrapywałem się na przedni pokład, gdy pierwszy podmuch rzucił mnie na główny pokład.Jak się pan czuje?- Dzięki Bogu! Dzięki Bogu! Sam nie wiem! Moje nogi.O nieba! Co to?Oczy patrzyły już normalnie i rozszerzyły się w nagłym zdumieniu.Tuż nad głową Turnera leżał na ukos, jakby mierząc w lewo, olbrzymi pień.Tyndall nie mógł dojrzeć ani jego początku, ani końca.Wyciągnął rękę i czubkami palców dotknął masywnej belki.- To maszt - wyjaśnił Turner.- Tuż poniżej dolnej rei ściął go ostatni pocisk.Podmuch rzucił go na mostek.Po drodze zwalił wieżę „p-lot", a wydaje się, że pozostawił ślad również na głównej wieży.Obawiam się, że Courtnay nie miał wielkich szans.Davies widział walący się maszt.Stałem tuż w pobliżu.Chłopak był bardzo szybki.- Davies! - oszołomiony Tyndall całkiem o nim zapomniał.- A tak! Davies! - To pewnie Davies przygniata mu nogi.Wyciągnął szyję i dostrzegł skulone ciało chłopca.Maszt przygniatał jego plecy.- Na miłość boską, komandorze, wyciągnijcie go stamtąd.- Proszę leżeć spokojnie, dopóki nie przyjdzie Brooks.Daviesowi jest wygodnie.- Wygodnie! Wygodnie! - Tyndall podniósł głos, nie zważając na milczących ludzi, którzy gromadzili się wokół niego.- Turner! Czyś zwariował? Ten biedak musi cierpieć.Czynił wysiłki, aby powstać, lecz parę rąk przycisnęło go do pokładu ostrożnie, lecz stanowczo.- Jemu już jest dobrze - zdumiewająco łagodnie mówił Turner.- Naprawdę.Całkiem dobrze.Davies nic nie czuje.Nic a nic.Admirał zrozumiał i osunął się bezwładnie na pokład.Zamknął oczy.Gdy przyszedł Brooks, Tyndall miał oczy nadal zamknięte.Po paru sekundach był już na nogach, oszołomiony, posiniaczony, ale poza tym zdrów.Pomimo sprzeciwu Brooksa zażądał stanowczo, aby odprowadzono go na mostek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •