[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za wiele z nimi kłopotu.Nie wolno zapominać, gdzie kim się jest i co się mówi.Nie, nie, nie z moją kiepską pamięcią.Zaczynają się mnożyć kłamstwa i krętactwa, aż wreszcie człowiek wpada.Jestem zwolennikiem prostych ścieżek w życiu.- Byłbym skłonny w to uwierzyć, gdyby dało się zignorować te nocne występy - odparł Giacomo.- Jakie występy? Co to znaczy? - Zaintrygowana Sarina, wciąż jeszcze blada po morskich przejściach, wpatrywała się w Giacomo.- Nie słyszałyście strzału?Spojrzała na Lorraine i kiwnęła głową.- Owszem, słyszałyśmy, ale kiedy człowiek ledwo żyje, nie zwraca uwagi na takie drobiazgi.- Uśmiechnęła się słabo.- Co się stało?- Petersen strzelał do jednego z ludzi Alessandra, do nieszczęsnego młodziana imieniem Cola.- Dlaczego? - spojrzała zdumiona na Petersena.- Honory temu, komu się należą.To Alex strzelał.Oczywiście, przy mojej całkowitej aprobacie.Dlaczego? Cola zanadto był tajemniczy.Dlatego.Zdawało się, że nie słyszała, co mówił.- Czy on.Czy on nie żyje? - spytała.- Ależ skąd.Alex nie zabija ludzi.- Zebrałaby się całkiem pokaźna gromadka duchów, które mogłyby świadczyć o czymś zupełnie przeciwnym.- Cola ma ledwie uszkodzone ramię.- Uszkodzone! - Lorraine miała zimne oczy.- A może strzaskane?- Zacisnęła usta.- Możliwe.- Petersen raczył nieznacznie wzruszyć ramionami.- Nie jestem lekarzem.- Czy Carlos go oglądał? - nie zabrzmiało to jak pytanie; Lorraine wprost żądała odpowiedzi.- A co by to pomogło? - Petersen spojrzał na nią w zamyśleniu.- Bo Carlos jest.Carlos.- przerwała zmieszana.- Bo co Carlos? Kim jest? Co mógłby zrobić?- Co mógłby.Jest przecież kapitanem, prawda?- Głupia odpowiedź i głupie pytanie.Dlaczego miałby go oglądać? Ja go obejrzałem, a z całą pewnością widziałem znacznie więcej ran postrzałowych niż Carlos.- Ale nie jesteś lekarzem.- A Carlos jest?- Carlos? Skąd miałabym wiedzieć?- Bo wiesz - odparł Petersen przyjaźnie.- Z każdą odpowiedzią brniesz w coraz głębszą wodę, Lorraine.Nie powiem, że z ciebie urodzona oszustka.Kłamiesz fatalnie.Zbaczasz z uczciwych ścieżek, a później.Sama wiesz, co później.Cóż, krętactwo nie jest chyba twoją najmocniejszą stroną, Lorraine.Oczywiście, że Carlos jest lekarzem.Mnie o tym mówił, tobie nie, więc skąd wiesz?- Jak śmiesz wypytywać mnie w ten sposób! - Zacisnęła pięści; z jej oczu biła wściekłość.- Dziwne.- Petersen coś rozważał.- W gniewie wyglądasz jeszcze piękniej.Hm, czasem się tak zdarza.A skąd ta złość? Bo cię przyłapałem, ot co.- Mądrala! Coś okropnego! Taki spokojny, taki logiczny, taki pewny siebie i tak z siebie zadowolony! Ale ze mnie spryciarz, co?- No, no, no.To aż tyle da się powiedzieć o mnie! I to wszystko mówi mi Lorraine? Niemożliwe.Dlaczego aż tak cię to dotknęło?- Nie, nie, nie jesteś aż tak sprytny! Wiem, że on jest lekarzem.- Uśmiechnęła się chytrze.- Gdybyś był rzeczywiście bystry, przypomniałbyś sobie naszą wczorajszą rozmowę w tawernie i pamiętałbyś, że i ja urodziłam się w Pescarze.Dlaczego więc miałabym go nie znać?- Ach, Lorraine! Mówiłem, że brniesz w coraz głębszą wodę! Zabrnęłaś już po uszy! Nie urodziłaś się w Pescarze.Nie urodziłaś się we Włoszech.Ty w ogóle nie jesteś Włoszką, Lorraine.Zapadła cisza.W spokojnym oświadczeniu Petersena brzmiała stuprocentowa pewność.Wreszcie Sarina, równie zła jak Lorraine przed chwilą, krzyknęła:- Lorraine! Nie słuchaj go! Nie rozmawiaj z nim! Czy nie widzisz, czego on chce? Chce cię przyprzeć do muru, złapać w pułapkę, sprowokować do mówienia tego, czego normalnie byś nie powiedziała.Wszystko po to, żeby znów mógł triumfować! Żeby zadowolić swoje wielkie mniemanie o sobie!- Czuję, że to mój dzień na zdobywanie przyjaciół.- stwierdził major posępnie.- Moje wielkie mniemanie o sobie zauważyło, że Lorraine nie zaprzeczyła temu, co powiedziałem.Nie zaprzeczyła, bo ona wie, że ja wiem.Oboje też wiemy, że jest znajomą Carlosa.Ale nie z Pescary.Prawda, Lorraine?Nie odezwała się słowem.Zagryzła dolną wargę i wbiła wzrok w stół.- Jesteś okropny! - z całą mocą rzuciła Sarina.- Jeśli między uczciwością a okropnością postawimy znak równości, to zgoda, jestem okropny.- Widzę, Peter, że dużo wiesz, co? - Giacomo uśmiechał się.- Niespecjalnie.Nauczyłem się wiedzieć akurat tyle, ile trzeba, żeby przeżyć.- Zaraz mi powiesz, że i ja nie jestem Włochem.- Giacomo nadal się uśmiechał.- Nie powiem, jeśli nie chcesz.- To znaczy, że twoim zdaniem nie jestem Włochem?- Jak możesz być Włochem, skoro urodziłeś się w Jugosławii, ściśle mówiąc, w Czarnogórze?- Chryste.- Giacomo już się nie uśmiechał, ale nie był ani obrażony, ani urażony.Po chwili znów przybrał wesoły wyraz twarzy.Sarina rzuciła okiem na Petersena i zwróciła się do Giacomo:- I co jeszcze zrobił ten.ten.- Potwór? - usłużnie wpadł jej w słowo Petersen.- Tak, ten potwór.Och, dałbyś już spokój! Jakich to jeszcze okropieństw dopuścił się ten człowiek ubiegłej nocy?- Hmmm.- Giacomo splótł dłonie na karku i najwyraźniej szykował się na dobrą zabawę.- Wszystko zależy od tego, co dla kogo jest okropne.Ale po kolei.Kiedy już miał z głowy Colę, zagazował Alessandra i trzech pozostałych.- Zagazował?! - Sarina wpatrywała się w Giacomo z niedowierzaniem.- Zagazował.Ich własnym gazem zresztą.Zasłużyli sobie na to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]