[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wynikało z niej, że masz pięćset lat z okładem.- Bo mam - odparł niespiesznie.- Może nawet więcej.Miałem sto imion, tysiąc żywotów.Byłem tu za czasów Starej Ziemi, a nawet wcześniej.Ależ ona została zniszczona bombami przed wieloma wiekami! To było w czasach prehistorycznych.Odpowiedział tonem niedbałym, który nie pozostawiał jednak wątpliwości co do tego, że mówi szczerze.- Pamięć wraca mi tak, jakby opadały kolejne zasłony, odsłaniając po trochu to, co ukrywają.Właśnie dziś, w górach, nagle przypomniałem sobie śmiesznego, małego dyktatora Starej Ziemi, który lubił mnie za to, że nie przewyższałem go wzrostem.- Nazywał się Napoleon Bonaparte.Przez kilka dni sypiał na futrach rozłożonych w biurze Yomaxa, obserwując, jak z każdą wizytą Wu Ju-li nabierała sił i pewności siebie.Tylko te oczy.w oczach ciągle tkwił ten bolesny wyraz.Pewnego dnia przybił parowiec, a Klamath o mały włos nie wpadł do jeziora spiesząc na jego spotkanie.- Nat! Nat! - zawołał kapitan promu.- Niezwykłe wieści! - Wyraz jego twarzy zapowiadał, że nie są to pomyślne nowiny.- Uspokój się, Kłammy i opowiedz wszystko po kolei.- Dostrzegł w ręku matrosa drukowaną wielką czcionką gazetę, nic jednak nie potrafił z niej zrozumieć.- Ktoś wtargnął do uniwersytetu w Czill i porwał dwoje ludzi!Brazil zmarszczył brwi, czując osobliwe łaskotanie w żołądku.Tam była przecież Vardia i tam miał się udać w następnej kolejności.- Kogo złapali? - spytał.- Jedną z waszych, imieniem Vardia czy coś takiego.Oraz Umiau - to coś w rodzaju syreny, Nat - imieniem Cannot.Mały człowiek zakręcił się niespokojnie, przygryzając wargę.- Czy wiadomo, kto to mógł zrobić?- Mam pewną koncepcję, ale oni zaprzeczają.Paczka wielkich karaluchów o trudnych do wymówienia imionach.Kilku Umiau wykryło ich w ciemności, gdy rozwalały zasilanie Centrum.Powoli cała historia nabrała kształtu.Dwa ogromne stwory przypominające wielkie latające robaki wysadziły główną siłownię, powodując, że sztuczne światło słoneczne zgasło w jednym ze skrzydeł Centrum.Wtedy wdarły się przez okna do laboratorium, schwytały Vardię i Cannot i uniosły ze sobą.Odbyło się spotkanie z przywódcami rasy, do której należeli winowajcy, w Strefie.Ci stwierdzili, że planetę, zamieszkuje prawie setka ras przypominających wyglądem owady i wszystkiego się wyparli.Nie można było uzyskać przecieku z ich królestwa, przypominającego Komlandy z przybranymi efektownymi tytułami, pewności więc nie ma i nie może być.- Nie to jednak jest największą sensacją! - ciągnął Klamath, ponownie podnosząc głos.- Te Umiau strasznie się tym wszystkim przejęły i jedna z nich wygadała się na temat Cannot.- Otóż wydaje się, że Umiau i grube ryby w Centrum rzeczywiście mieli tajemnicę, której warto było strzec.Cannot była Elkinosem Skanderem, Nat!Brazil znieruchomiał, rozważając wszelkie możliwe implikacje tej nowiny.Oczywiście, to miało sens.Skander mógł wykorzystywać wielkie komputery Centrum dla znalezienia odpowiedzi na dręczące go wielkie pytania, mając do dyspozycji wszystko, czego mu było trzeba, tak, że gdy był wreszcie gotów, mógł podjąć wyprawę, która pod jego kierunkiem udałaby się do wnętrza Świata Studni.Władza i chciwość! - pomyślał Brazil cierpko.Skorumpować dwie najspokojniejsze i najbardziej pożyteczne rasy planety.Cóż, tego chcieli, a teraz pozostali ze swoim strachem - pomyślał chłodno.- Muszę teraz jechać do Czill - oznajmił kapitanowi promu.- Wygląda na to, że to robota dla mnie.Klamath nie zrozumiał, zgodził się jednak przytrzymać statek, tak by Nathan mógł się pożegnać z Wu Ju-li.Stała już o własnych siłach, przeglądając album pejzaży pędzla miejscowych artystów, gdy wszedł.Wyraz jego twarzy zdradzał niepokój, który go przenikał.- Co się stało? - spytała.- Włamali się do pewnego miejsca o kilka sześciokątów stąd, porywając Vardię i Skandera, człowieka, który może być zabójcą tych siedmiu ludzi na Dalgonii - powiedział poważnie.- Boję się, że będę musiał ruszać.- Weź mnie ze sobą - powiedziała gładko.Nigdy o tym nie myślał.- Jesteś jeszcze taka słaba! - zaprotestował.Poza tym - należysz do tego świata.To są teraz twoi pobratymcy.Tam będzie coraz gorzej.To nie miejsce dla ciebie!Podeszła do niego i spojrzała swymi przeraźliwie starymi oczami.- Muszę - powiedziała.- Muszę zabliźnić rany.- Ależ tam doświadczysz tylko nowych - odparł.- Tam panuje strach, Wu Ju-li.- Nie, Nathan - powiedziała surowo, po raz pierwszy zwracając się doń po imieniu.Lekko dotknęła czoła.- Strach kryje się tutaj.Jeśli się mu nie przeciwstawię, będę tu umierała po kawałeczku.Łatwiej się ze mną obchodzić, niż z tobą - dodała.-Mam mocniejszą skórę, łatwiej znoszę zmiany pogody, potrzebuję tylko trawy i wody.- W porządku - powiedział powoli.- Idź, jeśli musisz.Zawsze zresztą będziesz mogła wrócić na Dillię, używając wrót.- To właśnie muszę wiedzieć, Nathan - wyjaśniła.Jestem wyleczona z gąbki, ale nadal trzyma mnie w szponach ten drugi, gorszy narkotyk - lęk.- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz?- Tak - potwierdziła z mocą.- Tego właśnie mi trzeba.Nałożyła płaszcz i wyszli razem.Kiedy oświadczyli Yomaxowi i innym, że wyruszają razem, znowu ozwały się protesty, ona jednak była już zdecydowana.- Powiem Dal i Jolowi - rzekł Yomax ze łzami w oczach.- Nie sądzę, żeby zrozumieli.- Jeszcze tu wrócę, staruszku - odpowiedziała łamiącym się głosem.Pocałowała go lekko w policzek.Klamath uruchomił syrenę okrętową.Po pięciu godzinach zeszli na ląd w wiosce Donmin po drugiej stronie jeziora.W porównaniu ze społecznością z tamtej strony była to tętniąca życiem metropolia, licząca piętnaście-dwadzieścia tyś.mieszkańców, rozciągająca się na szerokiej otwartej równinie.Ulice oświetlały lampy naftowe.Zabrał z sobą prosty worek i pożegnał się z Klamathem, który życzył im powodzenia.- Bagaż - jak stwierdziła Wu Ju-li - był wyładowany przede wszystkim tytoniem, który stanowił dobry towar wymienny.Jedna torba zawierała trochę odzieży i przybory toaletowe.Brazil za tytoń zdołał uzyskać trochę drobiazgów, które, jak sądził, mogą się okazać przydatne w dalszej drodze, wynajął dla nich pokój w przybrzeżnej gospodzie, w które] spędzili noc.Następnego dnia, wcześnie rano, ruszyli ścieżkami ku północnemu wschodowi.Miała trudności z dostosowaniem się do tempa, maszerując w niewygodnym dla siebie rytmie.Po kilku kilometrach takiego powolnego marszu rzuciła myśl.- Dlaczego nie miałbyś jechać na mnie, jak na koniu?- Ależ ty przecież dźwigasz już juki - zaprotestował.- Jestem silniejsza, niż ci się zdaje - odparła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]